Film „Mgła” oraz informacja o „zacinających się taśmach” ożywiły dyskusję o katastrofie smoleńskiej i jej przyczynach. Moim zdaniem, czas już na przygnębiającą konstatację, że ustalenie prawdy o przyczynach i przebiegu tragedii można uznać (przy zastrzeżeniach o których na końcu) za niemożliwe.
Tragedia z 10 kwietnia 2010 r. zestawiana jest , z przyczyn oczywistych, z dwoma innymi wydarzeniami z historii Polski: ze zbrodnią katyńską oraz z katastrofą gibraltarską. O ile sprawa ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach może być uznana za wyjaśnioną i nie budzącą wątpliwości (przy wszystkich nadal istniejących „białych plamach”) o tyle okoliczności śmierci gen . Sikorskiego pozostają w sferze domysłów i hipotez. I w tym kierunku, moim zdaniem, zmierza to co nazywane jest „śledztwem” w sprawie katastrofy smoleńskiej.
W chwili ujawnienia „dołów katyńskich” strona dysponująca dowodami była zainteresowana (abstrahujemy od przyczyn) ujawnieniem prawdy. To był czynnik decydujący. Nawet późniejsza powojenna zależność Polski od ZSRR nie była w stanie niczego zmienić – podstawowe fakty zostały ustalone i udokumentowane. Można było jedynie opóźniać ich upowszechnienie.
W przypadku katastrofy smoleńskiej dysponujący dowodami Rosjanie nie są zainteresowani wyjaśnieniem jej przyczyn i samego przebiegu zdarzenia (pomijam komfortowy dla Rosjan brak zainteresowania wyjaśnieniem przyczyn katastrofy ze strony premiera Donalda Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego) – dowodzi tego to wszystko co w sprawie „badania” tragedii miało miejsce w minionych 9 miesiącach. Powstaje pytanie dlaczego?
Zwolennicy tezy o winie Rosjan (pomińmy kwestię jej charakteru: nieumyślna – np. błędy kontrolerów, umyślna – zamach) dostrzegą w tym postępowaniu świadome zacieranie śladów. Zwolennicy tezy o niewinności Rosjan mają pewien kłopot – początkowo uzasadniali oddanie śledztwa Putinowi twierdzeniem, że Rosjanie zainteresowani oczyszczeniem się z ewentualnych zarzutów zrobią wszystko by ustalić prawdę o katastrofie. Te oczekiwania nie zostały spełnione. Z drugiej wszak strony mogą oni inaczej oceniać przebieg „śledztwa” tłumacząc go nie brakiem dobrej woli lecz typowym dla Rosjan bałaganem i nieszczęśliwymi, choć może dziwnymi, ale jednak zdarzeniami losowymi. Mogą też argumentować, że przecież Rosjanie udostępnili część dowodów i że to Rosjanom trzeba udowodnić ewentualną winę.
Ale powyższe rozumowanie może nie być trafne. Rosjanie, załóżmy ich odpowiedzialność za katastrofę, chcąc zatrzeć ślady mogli nie odnaleźć czarnych skrzynek, lub mogli stwierdzić, że zostały one (mimo wszystko) uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym odczytanie danych, itd.
Z drugiej strony, zakładając że nie ponoszą – i mieli tego świadomość od początku – żadnej winy za tragedię smoleńską, wcale nie musieli uznać za potrzebne udowodnienie swojej niewinności. W imię czego? Poprawy stosunków z rządzącymi w Polsce? To dostali „na starcie” rządów premiera Donalda Tuska. Poprawy wizerunku w Ameryce i na Zachodzie? Jeśli tragedia Czeczeńców nie zaszkodziła Putinowi to nie sądzę by znany nam przebieg „śledztwa” wpłynął na ocenę premiera Rosji wśród polityków Zachodu.
Podsumowując: Rosjanie mogli albo skuteczniej zacierać ślady, albo skuteczniej prowadzić śledztwo. Wybrali (zakładam świadome działanie, a nie rzekomy chaos i bałagan) to co mamy. Coś czym długo żywili się zwolennicy tezy o winie Rosjan i zwolennicy tezy o winie Polaków. Bodaj w „Niezależnej Gazecie Polskiej” ukazał się tekst (niestety nie pamiętam autora) wyjaśniający, w mojej ocenie, celowość tego wyboru – od samego początku to strona rosyjska decyduje o tym czego i kiedy dowiemy się o katastrofie smoleńskiej, a w konsekwencji o czym będziemy mniej lub bardziej zaciekle debatować. Można zatem powiedzieć, że Rosjanie z katastrofy smoleńskiej zrobili wygodne dla siebie narzędzie wpływania na wewnętrzną sytuację w Polsce.
Jakaś konkluzja? Czy mając świadomość, że jesteśmy manipulowani przez Rosjan, powinniśmy przestać analizować dostarczane przez nich „informacje”? Rzecz jasna – nie. Ale z pełną świadomością ich ewentualnego drugiego dna . Wbrew niektórym nie liczyłbym na wsparcie Zachodu (w sensie instytucjonalnym) . Co nie znaczy, że np. Komisja kierowana przez Pana Antoniego Macierewicza, a przyszłości także – już inne – polskie władze, nie powinny starać się o zdobycie jakichkolwiek „pozarosyjskich” dowodów w sprawie smoleńskiej tragedii (o ile takowe istnieją). Nie bez znaczenia jest gromadzenie wszelkich polskich informacji dotyczących przygotowania wizyty, przebiegu katastrofy i reakcji nań polskich władz. I co nie mniej ważne – trudne badanie przyczyn katastrofy nie może przysłonić badania dorobku życia jej ofiar. Już za cztery miesiące 1 rocznica ich tragicznej śmierci i pierwszy – widząc realia naszej rzeczywistości można tak napisać – bój o prawdę o ich życiu. Rzecz jasna dotyczy to w pierwszej kolejności osoby ś.p. Lecha Kaczyńskiego.
Zastrzeżenia końcowe – poznanie prawdy o samej katastrofie widzę w istocie jedynie w kategoriach cudu (siłą rzeczy trudno cokolwiek powiedzieć o tym ewentualnym zdarzeniu). Mam świadomość, że brzmi to cośkolwiek dziwnie (choć nie dla zwolenników premiera Tuska !!!). Nawet demokratyzacja Rosji (mało realna w bliskiej perspektywie) nie daje gwarancji ujawnienia ewentualnych (jeśli takowe pozostaną) dowodów w sprawie. Zakładając zaś, że USA dysponują jakimkolwiek wiarygodnym materiałem dowodowym nie spodziewam się jego upublicznienia – raczej będzie wygodnym atutem w relacjach z Rosją.
W filmie „Mgła” Pan Jacek Sasin wspomina, jak w gronie współpracowników ś.p. Lecha Kaczyńskiego rozmawiano o miejscu pochówku. W pewnej chwili do pomieszczenia wszedł Pan Michał Kamiński i powiedział „O czym wy w ogóle mówicie. Prezydenta trzeba pochować na Wawelu.”
I trochę tak jest z tragedią smoleńską. Rozum każe nam szukać, oceniać, analizować …, a w głębi serca kołacze się takie dziwne przekonanie „o czym my w ogóle mówimy …”.
Inne tematy w dziale Polityka