Chlapła nam się jesień taka prawdziwie polska. Ciepła, słoneczna, jakby ze wszystkimi wzorcami tej pory roku. Wiem, mało wody, to prawda i zapewne odbije się to na wegetacji roślin. Wierzyć nam, że przyroda nadrobi te deszczowe zaniedbania, niemniej mieć tak piękną jesień, to ogromny przywilej i nawet nie wiadomo, czyśmy do końca na to zasłużyli. Coś w tym jednak musi być, skoro moja przed chwilą wspaniała dwudniowa wyprawa w Tatry tak się znakomicie udała.
Z dołu Zakopanego busem do Kuźnic - chyba o złotówkę drożej niż w zeszłym roku - a potem już tylko z plecakiem i w drogę do góry.
Przez Kalatówki i Kondratową piechotą na Kasprowy Wierch. Kondratowa, to chyba najpiękniejsze schronisko w polskich górach, nie tylko w Tatrach. Małe, drewniane od góry do dołu, z tą specyficzna atmosferą tego niewielkiego domku. Prawda, położone tuż pod Giewontem, jakby u jego stóp, to też spory głaz oderwał się od góry przed wieloma laty i zsunął w Kondratową, ale wszystko zakończyło się szczęśliwie. Ten fragment góry leży do dziś powyżej schroniska. Słucham zresztą w tej chwili w radiu, że taki właśnie odłamek głazu niegroźnie zranił w tym właśnie rejonie przypadkowego turystę. Na Kondratowej krótki oddech, szklanka herbaty i dalej w górę. Plecak w miarę ciężki, to mają być tatrzańskie dwa dni, więc wszystko co może być potrzebne, dźwiga się na sobie. Od schroniska początkowo ledwie pod górę, ale za chwilę już coraz bardziej stromo. I tak do samej przełęczy pod Kondracką Czubą, skąd grzbietowym szlakiem na Kasprowy Wierch. Jest późne popołudnie, ale kolejka wciąż jeszcze kursuje, podobno do końca dnia i czeka na wszystkich spóźnionych gości. Aż trudno w to uwierzyć, ale tak podobno jest. Wagonik kolejkowy zapełniony, ale raczej tymi turystami, co to wyjadą wagonikiem na Kasprowy, góra, jeżeli podejdą pod obserwatorium. A potem w domu, gdzieś w Poznaniu, Nowym Tomyślu czy w Głojscach opowie się wstrząsające przeżycia kolejkowe, kiedy spod każdej podpory wagonik zsuwa się mocno w dół..Przejeździłem tą kolejką setki razem, głównie zimą, kiedy polskie narty liczyły się jedynie na tej górze.I objeżdżało się oba kotły, Gąsienicowej i Goryczkowej po nieraz i kilkanaście razy dziennie, bo wtedy nie było jeszcze upiornego stania w kolejce do kolejki. A dziś podchodzi do mnie chłopak w Kuźnicach i oferuje mi za piętnaście złotych ... miejsce w kolejce do kolejkowej kasy, jak mówi, już niedaleko samej kasy! Oczywiście nie korzystamy, bo po to chodzi się w góry, aby się zmęczyć, nacieszyć oczy widokiem samych szczytów i tego wszystkiego, co dookoła. A jest na co popatrzeć i jest gdzie wędrować...
Kto z nas starych turystów i narciarzy nie pamięta groźnych wopistów strzegących naszych granic. Co to warowały chłopaki zima /lato na przełęczach i szczytach wszystkich polskich gór, aby przypadkiem nie udało mi się niepostrzeżenie przekroczyć umownej linii granicznej o dwa metry. Przypomnę: po tamtej stronie granicy była zaprzyjaźniona wówczas Czechosłowacja, kraj jeszcze bardziej restrykcyjny, niż "ludowa Polska". A w ogóle szkoda o tym nawet dziś mówić, takie to było głupie, kretyńskie i antynarodowe. Kiedy cały świat odwiedzał się wzajemnie, wszystkie granice europejskie stały otworem, jedynie w demoludach skrzętnie je zamykano, a niektóre z nich (np. morskie) były bronowane, aby wróg nie mógł się przedostać z jednej i drugiej strony. Spadła Polska w ten sposób do piątej ligi europejskiej, z czego nam dziś pod tuskami coraz trudniej się wydostać. Kto nie przeżył tamtych lat, temu nawet trudno wyobrazić sobie, jak siermiężna i głupia - tak, po prostu głupia i niedobra - była Polska, w której nam przyszło żyć tyle lat.
Następnego dnia było już mniej ambitnie, bo i czasu mniej. Szosą w stronę Doliny Kościeliskiej, u jej wylotu zostawiamy auto (parking, obojętnie na jak długo ... 20 złotych - górale już chyba poszaleli w pogoni za dutkami!) i jest tylko paru godzinny spacer doliną Kościeliską przez Przysłup Miętusi z powrotem do Kir. Oczywiście dookolnym szlakiem, staram się nigdy nie wychodzić i nie wracać tą samą trasą, zwykle tak są zresztą oznakowane polskie góry. Można oczywiście wybrać trasy nieznakowane, ale w Tatrach to niezwykle ryzykowne. Raz, że zabronione (w parkach górskich można wędrować jedynie znakowanymi szlakami), dwa jakże łatwo w górach się pogubić. I zastanie nas tam noc, nawałnica, staram się jednak tak dobierać dziś trasy, aby zawsze wyjść i zejść w sposób absolutnie bezpieczny. Choć w górach ryzyko zawsze może nas dopaść. Błyskawice i grzmoty tu bardzo niebezpieczne, dlatego warto prześledzić pogodową mapę, nim się wyruszy na jakikolwiek górski szlak. Tym razem Polska od dołu do góry w słońcu, stąd sporo jeszcze ludzi na szlakach. Czy zawsze powiemy sobie dzień dobry? Zwyczajowo tak. Po górach nie chodzi zwykle "element", on siedzi w knajpie, uśnie przy stole znużony, gdzie mu tam góry w głowie. Choć na górskiej dłuższej trasie znajdzie się i w moim plecaku płaska buteleczka z czymś mocniejszym. I to chyba nieodzowne.
Powrót z Zakopanego do Krakowa zwykle wybieram drugą stroną, nie przez Poronin i Nowy Targ, ale przez te wszystkie wioski podtatrzańskie, przez Witów, Chochołów, Dzianisz i dopiero przy wiadukcie w Rabce włączam się w zakopiańska drogę. A ona wciąż niemal taka sama jak przed pięćdziesięciu laty. Podwójna jedynie na odcinku z Krakowa przez Myślenice do Lubnia, stamtąd jest wszystko tak jak było. Dopowiem tu jeszcze, że spory fragment tej drogi wybudowali niemcy w czasie okupacji. Warto tu jedynie przypomnieć, że to jedna z najbardziej zagęszczonych dróg w kraju, bywa, że 110 kilometrów spod gór do Krakowa jedzie się sześć i siedem godzin I znikąd ratunku!. A jedna Bigosowa potrafi wstrzymać jakąkolwiek przebudowę zakopianki w rejonie Poronina - to je moje, moja działka i nie oddam jej pod żadna drogę!
Zaś te klapki z tytułu, to panienka w takim właśnie obuwiu na bosaka na szczycie Kasprowego. Można i tak...
Zapiski z Krakowa, ale nie tylko. Jest także o Polsce, o świecie, o przyrodzie, górach i o nartach. Pisane na gorąco, a wydawcą jest mój przyjaciel, Jacek Nowak.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości