Robert Leszczyński Robert Leszczyński
69
BLOG

Ziobro kontra Portugalia

Robert Leszczyński Robert Leszczyński Polityka Obserwuj notkę 1

Wchłonąłem właśnie z Internetu sporą porcję lamentów nad stanem naszej kadry piłkarskiej w przeddzień meczu z czwartą drużyną świata. Ocean pesymizmu wydał mi się tak ogromny, że dla równowagi zacząłem szukać jakiejś jaśniejszej strony sytuacji w polskiej piłce. A tu nic. Czarno. Pokłady naszej naiwności, optymizmu i mitomanii w dziedzinie futbolu są, jak wiadomo, nieprzebrane, byłem więc naprawdę zaniepokojony.

Z psychologiczną odsieczą nieoczekiwanie ruszył mi minister Ziobro. W TVN24 właśnie transmitowano konferencję prasową w której minister Ziobro zapowiadał ostrą rozprawę ze stadionowymi chuliganami. Nie muszę chyba dodawać, że przez zwiększenie punitywności – jest to wszak jedyna rada ministra Ziobry na całe zło świata. Najlepiej wszystkich wsadzić i będzie spokój. Ale nie o tym miało być. Idąc po nitce do kłębka, czyli od fatalnego stanu naszej kadry narodowej, ma samym końcu ciągu przyczynowo-skutkowego znajdą się, moim zdaniem, tzw. pseudokibice. Zdefiniuję ich tak: ludzie, dla których miłość do własnego klubu jest równoznaczna z równie żarliwą nienawiścią do pozostałych. Nie chcę popadać w banał pisząc, że są źródłem pierwotnego zła w polskim futbolu, bo wszczynają burdy i powodują, że mecz piłki nożnej jest „rozrywką o podwyższonym ryzyku”, co przekłada się na fakt, że na mecze chodzą przeważnie ludzie o podobnej, nazwijmy to, wrażliwości. Nie. Chodzi o kasę. O naprawdę dużą kasę, która mogłaby się okazać antidotum na wszystkie dolegliwości polskiej piłki: stadiony, szkółki piłkarskie, transfery, zagranicznych fachowców, infrastrukturę treningową, również korupcję sędziów i klasę działaczy. Chodzi o kasę od sponsorów i reklamodawców. Potraktujmy ich osobno. Dlaczego w Polsce brakuje prywatnych sponsorów piłki nożnej pokroju Abramowicza, Berlusconiego czy Achmetowa (tego od Szachtara)? Jest oczywiście Walter (Legia), Drzymała (Groclin) czy Cupiał (Wisła), ale nie o tę skalę mi chodzi. Budżet np. Szachtara jest 10 razy większy od budżetu najbogatszej przecież u nas Legii. Raczej chodzi mi o ludzi pokroju Kulczyka, Solorza, Krauzego czy Gudzowatego. Podkreślam: chodzi o sponsorów, a nie inwestorów, bo jak wiadomo, w piłce trzeba się liczyć z ogromnymi wydatkami i niepewnym zyskiem. Dlaczego więc w sporym, europejskim kraju nie ma prywatnych osób, które wyłożyłyby adekwatne pieniądze na klubową piłkę? Ano dlatego, że pożytek z tego jest wątpliwy, ale nienawiść – gwarantowana. Serdeczna, bezgraniczna i absolutnie spersonalizowana nienawiść kibiców wszystkich klubów konkurencyjnych, ale też kibiców własnych, którzy będą mieli własne zdanie np. na politykę transferową czy obsadę trenera i którym zawsze będzie za mało pieniędzy na klub. Odczuli to już i Walter, i Cupiał, i Drzymała. 

I teraz druga strona – reklamodawcy. Zważywszy na żarliwą miłość Polaków do futbolu, agencje reklamowe powinny się zabijać o miejsce na klubowych koszulkach. A nie zabijają się. Z tego samego powodu – pożytek niepewny, nienawiść - stuprocentowa. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację: Kulczyk (teraz to już raczej pani Kulczyk) kupuje Lecha Poznań i umieszcza na koszulkach piłkarzy logo piwa Lech (były takie plotki). On sam zostanie znienawidzony, a piwo – zbojkotowane, bo każda kupiona puszka piwa to symboliczna złotówka wrzucona do kasy znienawidzonego „Kolejorza”, a więc cząstka odpowiedzialności za to, że Lech przetrzepie skórę naszym pupilom.

Przesadzam? Ależ skąd! Trzeba było widzieć te bryzgi jadu i plwociny na mojej stronie internetowej, kiedy raz poprowadziłem swój program w koszulce Wisły Kraków. Wypomina mi się to zresztą do dzisiaj. W całym kraju. „Dobrze że w mordę nie dostałeś” – powiedział mi zatroskany ofiarodawca owej koszulki, nie mogąc uwierzyć w moją nieostrożność. Pobicia cudem uniknął Marek Sierocki – zdeklarowany kibic Legii. Ten sam błąd co ja popełnił Maciek Maleńczuk. Przyszedł na „Idola” w koszulce Cracovii i do dziś ma przesrane u połowy swego rodzinnego miasta. Siła tej nienawiści jest ogromna. Wiedzą o tym spece od reklamy i pomimo prywatnej sympatii do tego czy innego klubu, zawodowo wystrzegają się ich jak ognia. Dlatego reklamodawcami strategicznymi klubów są przeważnie produkty firm o zasięgu lokalnym (piwo Królewskie), takie, których nie można kupić w detalu (Kolporter, ITI, Groclin, KGHM itd.) i raczej „plebejskie” (np. piwo a nie firmy ubezpieczeniowe, samochody czy banki), co dosyć poważnie ogranicza pole manewru i przykręca kranik z kasą. Wyjątkiem jest tu logo „ogólnopolskiego” Tyskiego na koszulkach Wisły. Wielkie pieniądze mogłyby być np. z reklamowania sieci komórkowych, ale żadna z nich nie chce strzelać sobie w kolano. Dlatego Orange woli sponsorować całą ekstraklasę, a TP S.A. i Tyskie – reprezentację. One są poza zasięgiem plemiennej nienawiści. Podobnie jak Małysz, Adamek czy Kubica. 

Tę niedźwiedzią przysługę polskiej piłce wyrządza stosunkowo nieliczna grupa ludzi (nie są w stanie zapełnić stadionów), którym na piłce naprawdę bardzo zależy. Nawet za bardzo. Wiem, że ich zachowania powodowane są specyficznymi potrzebami integracyjnymi i realną potrzebą agresji, nie wierzę więc, że można ich wychować czy ucywilizować. To mrzonki. Wierzę jednak, wskazują na to np. doświadczenia angielskie, że można poważnie ograniczyć skalę ich działań, a co za tym idzie, zmienić atmosferę dookoła polskiej piłki klubowej na taką, która będzie sprzyjała zaangażowaniu wielkiego kapitału. Tak wielkiego, jak wielka jest rola piłki w naszym kraju. Bez tego zawsze będziemy „brali w dupę” od Portugalii, a jednobramkowe zwycięstwo z Kazachstanem będzie wielkim sukcesem. 

Jest pan największą nadzieją naszej piłki, panie ministrze! 

PS. Dla porządku: drugim ważnym powodem słabości polskiej piłki jest fakt, że ligi nie ma w powszechnie dostępnej telewizji i dlatego prawie nikt, prócz kibiców, się nią nie interesuje. Również reklamodawcy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka