Donald Tusk zaprezentował nowych ministrów Fot.  PAP/Radek Pietruszka
Donald Tusk zaprezentował nowych ministrów Fot. PAP/Radek Pietruszka

Zmiany w rządzie. "Tusk wchodzi w buty Kaczyńskiego. Powraca jedna z patologii PiS"

Redakcja Redakcja Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 52
Jedną z największych patologii rządów PiS-u było połączenie stanowiska ministra spraw wewnętrznych i ministra koordynatora służb specjalnych w rękach Mariusza Kamińskiego. I teraz ta patologia znajduje swój dalszy ciąg, tyle że już pod rządami PO. Chodzi o połączenie w rękach jednej osoby dwóch stanowisk: ministra nadzorującego służby specjalnej i policję. Rozwiązanie jak z czasów PRL-u. Nie powinniśmy przywracać patologii sprzed lat – mówi Salonowi 24 prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, UKSW.

Premier Donald Tusk ogłosił zmiany w rządzie. Ta rekonstrukcja realnie coś zmienia, czy też jest po prostu typową zagrywką, jakie wszystkie rządy przechodzą co jakiś czas?

Prof. Antoni Dudek:
Przede wszystkim ta rekonstrukcja jest wymuszona przez fakt, że czterech ministrów kandyduje do Parlamentu Europejskiego. Gdyby pełnili swoje funkcje do wyborów, byłoby to przedmiotem ostrych ataków, w pełni zresztą uzasadnionych. W związku z tym coś trzeba było zrobić. Natomiast znamienne jest to, że choć paru innych ministrów było przedmiotem krytyki, to ich nie ruszono, a rekonstrukcja ogranicza się tylko do tej czwórki.

Jak ocenia Pan same zmiany?

Ja w tej rekonstrukcji widzę zarówno jasny, jak i ciemny punkt. Jasnym jest pani Hanna Wróblewska, która w Ministerstwie Kultury zastąpi Bartłomieja Sienkiewicza. Tę nominację oceniam pozytywnie, dlatego, że ona jest rzeczywiście człowiekiem związanym ze światem kultury, a nie jest działaczem partyjnym, tak jak to było w przypadku Piotra Glińskiego czy Bartłomieja Sienkiewicza. Ludzi, delikatnie mówiąc, z kulturą mających niewiele wspólnego. Więc ta nominacja daje pewną nadzieję, że ta kultura zyska trochę oddechu. Oczywiście to, czy będzie miała środki finansowe, to już jest zupełnie inna sprawa. Bo niestety może być tak, że owszem, ministrem zostanie osoba przygotowana merytoryczne, ale będzie miała mniejsze przebicie u premiera. W związku z tym kultura może mieć mniej pieniędzy, bo to się często tak działo. Nie zmienia to faktu, że ta nominacja to na razie dla mnie jasny punkt. Natomiast na drugim biegunie jest jednak historia z panem Tomaszem Siemoniakiem. Tu zmianę oceniam znacznie gorzej.

Przecież Tomasz Siemoniak ma raczej pozytywne oceny, mniej źle wypowiadają się na jego temat nawet osoby niekoniecznie sympatyzujące z obecnym rządem?

Tylko ja uważam, że jedną z największych patologii rządów PiS-u połączenie stanowiska ministra spraw wewnętrznych i ministra koordynatora służb specjalnych w rękach Mariusza Kamińskiego. I teraz ta patologia znajduje swój dalszy ciąg, tyle że już pod rządami Platformy Obywatelskiej. Zarówno nadzór nad policją i resortem spraw wewnętrznych, administracją, jak i nad służbami specjalnymi to ogromna władza. Ma ją każdy z ministrów, nawet jeśli odrębnie jeden kieruje policją, drugi służbami. Jeśli połączy się te stanowiska, ta władza jest już ogromna. W demokratycznym państwie nie może być łączenia tak szerokich uprawnień w rękach jednego człowieka. To pokazuje, że Donald Tusk ma krótką ławkę ludzi zaufanych i wchodzi w buty Jarosława Kaczyńskiego i Mariusza Kamińskiego. To ewidentne. Więc ta nominacja mi się nie podoba. Chyba że danie takiej władzy w ręce jednego człowieka jest tymczasowe. Mówiąc szczerze, nie słyszałem jednak, by gdzieś padły deklaracje na temat tymczasowości tego rozwiązania.

Czyli Panu chodzi nie o osobę ministra Tomasza Siemoniaka, ale o fakt, że łączy się w zasadzie kilka ministerstw?

Zdecydowanie chodzi mi o połączenie w rękach jednej osoby, dowolnie której, tych dwóch stanowisk: ministra nadzorującego służby specjalnej i policję. Bo to jest po prostu coś absolutnie niebywałego. Element bardzo groźny. To są rozwiązania z czasów PRL-u, kiedy ministrowi spraw wewnętrznych podlegały rzeczywiście i tajne służby, i Milicja Obywatelska. Później szczęśliwie to rozdzielono. Choć trwało to chwilę, zanim w połowie lat 90. wyrwano służby specjalne ze szponów ministra spraw wewnętrznych i podporządkowano bezpośrednio premierowi. Później wymyślono tego ministra koordynatora służb specjalnych. Było to pokłosiem sprawy Józefa Oleksego, ale też moim zdaniem bardzo dobrym rozwiązaniem. I nie powinniśmy cofać się i przywracać patologii sprzed lat. Tymczasem najpierw za rządów PiS funkcję szefa MSW i koordynatora służb łączył Mariusz Kamiński. Dziś ma to robić Tomasz Siemoniak.

Analogii do poprzednich rządów niektórzy widzą więcej. Politycy PiS reset z Rosją przedstawiali nie jako błąd, ale celowe działanie i tworzyli wymierzoną w PO i Tuska komisję do spraw rosyjskich wpływów. Teraz po sprawie sędziego Tomasza Szmydta znów słyszymy o jakiejś nowej komisji do spraw rosyjskich wpływów, tylko tym razem wymierzonej w PiS. Czy to uzasadnione działanie, czy może jednak właśnie wchodzenie w „pisowskie buty”?

Gdyby taka komisja powstała, byłoby to surrealistyczne i groteskowe. Oczywiście wpływy rosyjskie w Polsce są i należy je sprawdzać. Od tego mamy jednak służby kontrwywiadu, mamy prokuraturę. Niech badają te wpływy rosyjskie. I przecież krytyka pisowskiej komisji, którą ja wtedy popierałem, była bardzo racjonalna. Politycy PO słusznie twierdzili, że należy wykorzystać istniejące instrumenty, a nie mnożyć jakieś dziwne ciała quasi-sądowo-prokuratorsko-policyjne. Są sądy, prokuratura, służby specjalne. Jeśli już jakieś komisje, to sejmowe śledcze. Zamiast tworzyć jakieś dziwne narzędzia, niech się po prostu wezmą do pracy powołane do tego służby.

Rzeczywiście sprawa sędziego Szmydta jest szokująca. Widziałem jego oświadczenie majątkowe. Mówiąc szczerze, ja na miejscu przełożonych bym się bardzo zainteresował, jak to jest, że pan sędzia nie ma żadnego majątku, za to ma duże długi. Ja przeszedłem parokrotnie postępowania sprawdzające przez ABW i tam się głównie interesowano moim stanem majątkowym. I myślę, że nie dostałbym tych certyfikatów, gdyby oświadczenie wykazało, że nie mam żadnego majątku, żadnych nieruchomości, żadnej gotówki, za to mam duże długi. A pan Szmydt miał dostęp do informacji niejawnych!

Jego wyprawa na Białoruś to już w ogóle historia grubymi nićmi szyta. Według doniesień medialnych już go podobno mieli na widelcu, miał być rozpracowany. Jeżeli tak, to najwyraźniej ktoś tam coś zawalił. Tym bardziej w służbach muszą nastąpić zmiany. Przecież w kontrwywiadzie na niższym szczeblu siedzą ci sami ludzie za PiS, jak i za PO. Elementarz pracy służb zakłada, że sukcesem nie jest ogłoszenie o zatrzymaniu szpiega, ale jego „odwrócenie”. Czyli skłonienie do pracy dla nas. W przypadku Szmydta to się ewidentnie nie udało. Jak się zorientował, że jest spalony, to zwiał.

Wróćmy do rekonstrukcji – zarówno wymiana ministrów, jak i wybory do Parlamentu Europejskiego to taki symboliczny koniec pierwszego etapu nowego rządu Donalda Tuska. Jak oceni Pan ten okres?

W tym momencie jedyne, co ja naprawdę mogę temu rządowi przyznać, to są pieniądze KPO, które w końcu popłynęły, a których nasza gospodarka naprawdę potrzebowała. I to jest niewątpliwy sukces. Na tym się te sukcesy kończą, bo ja nie potrafię wskazać jakiegoś innego osiągnięcia gabinetu Tuska.

Mamy w zasadzie do czynienia z kontynuacją, za co oczywiście będzie obwiniany prezydent Andrzej Duda, który nie chce podpisywać ustaw. Tyle że z projektów jakichś istotnych zmian systemowych nie widać, nie przedstawiono ich nawet prezydentowi do podpisu. Na dziś zmiany są kosmetyczne, a Polska jest administrowana. I powiem szczerze, że ja się po rządzie Donalda Tuska właśnie tego spodziewałem. Tusk jakiejś rewolucji nie zapowiada. Teoretycznie obiecywał podniesienie kwoty wolnej od podatku, ale prawda jest taka, że było od początku wiadome, że finanse publiczne tego nie wytrzymają. I wiedział to każdy, kto miał odrobinę oleju w głowie. Więc chwała Bogu, że Tusk tego nie realizuje, bo by zdemolował do reszty budżet państwa.

Z punktu widzenia zmian systemowych, to ich nie ma i nie będzie. Sam Tusk uważa, że one nie są potrzebne i ma świetne w tej chwili wytłumaczenie, że mamy stan przedwojenny, Putin stoi u bram, nie czas na jakiekolwiek reformy, skoro za chwilę będzie wojna. Aczkolwiek nie wolno wywoływać paniki i nie powinno się mówić o plecakach ewakuacyjnych. I taką grę szef rządu będzie z nami prowadził. Naprzemiennie słyszeć będziemy o przekrętach PiS-u i o zagrożeniu wojennym. I myślę, że to jest pomysł premiera na najbliższe trzy lata. A przynajmniej do wyborów prezydenckich. Jeśli coś się ruszy, to może po nich, choć też pewności mieć możemy. Jednak do wyborów prezydenckich nie spodziewam się niczego innego niż kontynuacji tego kursu, który mamy od grudnia.

Rozmawiał Przemysław Harczuk

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka