Prawdopodobnie awaria urządzeń pomiaru wysokości była przyczyną katastrofy rządowego samolotu TU-154, w której zginęła prezydencka para i najwyżsi dostojnicy państwowi. Wniosek taki można wyciągnąć na podstawie dotychczasowych relacji mediów na temat przebiegu lotu.
Dwa dni temu rosyjscy specjaliści badający przebieg katastrofy stwierdzili, iż jej przyczynę da się odczytać z "czarnych skrzynek". Z tego natomiast, co już bezspornie wiemy na temat samego lotu wynika, iż rządowy Tupolew na półtora kilometra przed pasem startowym, znalazł się na niestandardowej wysokości 8 metrów. W normalnej sytuacji powinien lecieć sześć razy wyżej.
Z kolei pracownik pełniący w momencie katastrofy dyżur w wieży kontroli lotów zeznał przed rosyjskimi i polskimi prokuratorami, iż piloci prezydenckiej maszyny nie potrafili mu podać tak zwanego „kwitu”, czyli informacji o wysokości samolotu.
Nie potrafili, bo albo sami tej wysokości nie znali, albo odczyt z urządzeń pokładowych wydawał im się niewiarygodny i dlatego nie chcieli podawać na jego podstawie informacji do wieży kontroli lotów, gdyż mogłoby to wprowadzić jej obsługę w błąd, co w rozumowaniu pilotów groziło katastrofą. Oczywiście wszystko odbywało się w ułamkach sekund i nie było czasu na rozważania oraz analizy.
Tło katastrofy stanowiły złe warunki atmosferyczne, a także pośpiech. Gdy nad powierzchnią ziemi unosi się gęsta mgła trudno jest bezpiecznie poprowadzić zwykły samochód, a co tu dopiero wykonać manewr lądowania warzącym sto ton samolotem i opadającym z prędkością dziewięciu metrów na sekundę. To kolejna ciekawostka katastrofy w Smoleńsku, gdyż w normalnej sytuacji procedura zniżania powinna przebiegać trzy razy wolniej.
Rządowy Tupolew był maszyną przestarzałą pod względem rocznika technologicznego, jednak jego stan techniczny nie wyglądał tak źle, jak się powszechnie w mediach podaje. Samolot znajdował się po gruntownym remoncie, posiadał sprawne silniki i aparaturę pokładową. Poza tym w poprzednich latach stopniowo dokupowano do niego amerykańskie urządzenia nawigacyjne, które jednak w Smoleńsku nie mogły zadziałać, albowiem tamtejsze lotnisko nie posiada kompatybilnej technologii.
Na katastrofę prezydenckiego T-154 złożyła się więc – jak to zazwyczaj w analogicznych przypadkach bywa – tragiczna sekwencja wydarzeń. Gęsta mgła radykalnie ograniczała widoczność. Ranga zaplanowanych w Katyniu uroczystości, już sama przez się wywierała na pilotów ogromną presję; bezpośrednio nikt ze znajdujących się na pokładzie oficjeli nie musiał na nich naciskać. Awaria urządzeń pomiaru wysokości spowodowała zaś, iż piloci realnie znajdowali się nad ziemią o wiele niżej niż przypuszczali, co w zestawieniu z faktem specyficznej topografii terenu, który w niewielkiej odległości od pasa startowego unosi się stopniowo kilkadziesiąt metrów w górę musiało doprowadzić do zderzenia z ziemią. Wszystkie te czynniki razem wzięte przyczyniły się do ogromnej tragedii.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości