Nie będę spierał się o in vitro choć w tej sprawie mam konkretny pogląd. W stanowisku Bronisława Komorowskiego, który jako Prezydent RP podpisał dziś ustawę dotycząca tej procedury medycznej (a nie metody leczenia) zainteresowało mnie więc bardziej od istoty uzasadnienie niezbyt zrozumiałej decyzji Głowy Państwa.
Niezbyt zrozumiałej zważywszy na to, że Bronisław Komorowski może nie obnosi się jakoś specjalnie ale nie ukrywa swego światopoglądu… No może właściwiej wobec dzisiejszej decyzji niech będzie, że nie ukrywa swych związków z chrześcijaństwem. Pod dniu dzisiejszym opis charakteru tych związków pozostawiam tęższym umysłom. Poza tym sprawiał wrażenie wiernego temu, czego nie ukrywał zgłaszając obiekcje. Ale wróćmy do in vitro.
Głównym argumentem chrześcijanina i polityka Bronisława Komorowskiego, podpisującego ustawę było to, że nie chce on (czy może nie czuje się na siłach) być „prezydentem ludzkich sumień tylko polskich obywateli”. Jak już powiedziałem ja nie czuję się na siłach oceniać tych słów w kontekście wierności Prezydenta zasadom wyznawanej przez niego religii. Nie oprę się jednak ocenie jego słów jako polityka.
Co można powiedzieć o słowach Komorowskiego jako polityka? Zacząć trzeba od przetłumaczenia ich na bardziej zrozumiały sposób. Mówiąc, że nie chce być „prezydentem ludzkich sumień” powiedział ni mniej ni więcej, żeby to sami wspomniani „polscy obywatele” decydowali, czy in vitro jest czymś właściwym czy też nie i brali na siebie inną niż ludzka (bo tej, z uwagi na brak chęci czy też sił Prezydenta Komorowskiego nie będzie) odpowiedzialność za akceptację tej procedury a tym bardziej za jej stosowanie. Niby wszystko w porządku a Komorowski jawi się jako człowiek o szerokim horyzoncie. Taki Komorowski na miarę XXI wieku.
I to jest ewidentna bzdura.
Wyobraźmy sobie teraz, że ten sam albo podobny do niego z charakteru katolik-Prezydent ma, pozostańmy w nomenklaturze elity PO, na nowo „uporządkować” przepisy związane z czyjąś własnością i przypadkami samowolnego sięgania po nią przez kogoś innego niż właściciel. Czyli popularnej kradzieży.
Wydaje się, że sprawa jest jasna. Ale nagle nasz katolik-Prezydent uświadamia sobie, że przecież nie wszyscy muszą za swoje uznawać zasady dekalogu i proste „nie kradnij” może w jakiś sposób uderzać w czyjś system wartości. W którym akurat szczęście własne, związane z posiadaniem czegoś jest dużo istotniejsze niż czyjaś własność. A jak można komuś odmawiać szczęścia?
I w tej sytuacji katolik-Prezydent wyrzuca z przestrzeni prawnej przepisy będące odzwierciedleniem VII przykazania dekalogu. „To czy będą kraść czy nie niech rozstrzygają we własnych sumieniach” myśli i ogłasza „nie chcę być prezydentem ludzkich sumień tylko polskich obywateli”.
To jest z pozoru durna erystyka ale niech ktoś wytknie mi istotny błąd w zastosowanej analogii.
Niestety tak było, jest i będzie, że politycy (i nie tylko oni) muszą, mają obowiązek brać na siebie rolę strażników ludzkich sumień. Nie wynika to z potrzeby trzymania społeczeństwa za mordę tylko z ludzkiej niedoskonałości. I nie chodzi mi o polityków (którzy niedoskonali są jak najbardziej) ale o ogół populacji, która na co dzień zmaga się ze swymi sumieniami nadzwyczaj często wychodząc z takich potyczek zwycięsko.
Zatem jeśli polityk uważa, że ludzkim sumieniom zostawi decyzję czy zaryzykują piekłem popełniając (tak to nazwijmy) in vitro to czemu tak samo nie zostawi ludzkim sumieniom decyzji czy kogoś okradną, oszukają, zabiją?
Gdyby więc Bronisław Komorowski powiedział po złożeniu podpisu, że nadzwyczaj kocha maluchy, że lubi ludziom robić dobrze, że wierzy iż in vitro wyleczy kogoś z niepłodności, nie miałbym zastrzeżeń. Nawet gdyby po prostu powiedział „podpisałem, bo tak”. Gdy jednak „tą razą” odpuszcza sobie „stróżowanie sumieniom” wiem, że nie wie co gada.
Prawda jest taka, że polityk ma legislaturę, prawnik paragrafy a policjant pałkę bo na ludzkie sumienie liczyć można w bardzo ograniczonym stopniu. I to wiadomo od początku ludzkiego gatunku.
Inne tematy w dziale Polityka