Niewątpliwie jakieś straty PiS za sprawą sporu o Trybunał Konstytucyjny poniesie. Małe czy duże, nieodwracalne czy dające się z czasem odrobić, to się zobaczy. Tym bardziej, że będziemy mieli sporo czasu by się napatrzeć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie zakończyła się i szybko nie zakończy krucjata „obrońców demokracji” i że część opozycji z tymi działaniami wiąże nadzieję wcale nie na obronę demokracji ale na upadek obecnej władzy i na swój powrót.
Może się mylę ale to ostatnie to akurat mrzonki. Tym bardziej, że PiS najtrudniejsza batalię ma właśnie za sobą. Żadna inna nie będzie się już, niejako systemowo, toczyła w takiej medialnej histerii. No może jeszcze głośne będzie odrywanie od wygodnych siedzisk towarzystwa z publicznych mediów. A dalej to już z górki.
Przewrotnie i wbrew tytułowi zwrócę uwagę na to, że po tym, co zakończyło się przyjęciem ustawy o Trybunale Konstytucyjnym PiS może już tylko zyskiwać. I nie chodzi mi o sondaże czy inne wyrazy poparcia czy jego braku w społeczeństwie. Raczej chodzi o doświadczenie w radzeniu sobie z takimi kryzysami. W tym przypadku ewidentnie to mu szło bardzo opornie. I to w sytuacji, kiedy po swojej stronie miał argumenty, które trafiłyby do każdego, kto myśleniu poświęca choć trochę czasu
Planując ten tekst miałem na w głowie te fragmenty sporu, których w walce sejmowej a jeszcze bardziej medialnej politycy PiS nadmiernie nie eksploatowali. Z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów.
Dopiero na sam koniec, kiedy masowo na sejmową mównicę wspinali się posłowie od Petru i z PO by jak nakręceni wskazywać kolejne zapisy mające jakoby służyć wyłącznie temu, by „paraliżować pracę Trybunału”, obrońcy nowej ustawy ujawnili jak mocno „zapracowani” są tworzący owo gremium sędziowie. Dwa dni pracy w tygodniu w połączeniu z argumentem, że „konieczność procedowania wedle chronologii wpływu spraw” naruszy prawa obywateli bo sędziwie będą zawaleni błahymi sprawami a doniosłe będą czekać to oczywista bezczelność. Wizja „stojącego na straży praworządności” sędziego, który nie ma czasu procedować bo lata głównie przy jakichś swoich prywatnych fuchach mocno nadwerężyłaby wizerunek tej „ostatniej twierdzy wolności”. Szczególnie w zestawieniu z tymi 20 tysiącami branymi miesięcznie w formie wynagrodzenia za pracę. I dziwię się, że nikt nie wpadł na to wcześniej, by argumenty o blokadzie odbijać prostym stwierdzeniem, że sędziowie po prostu muszą się za te 20 tysi jakby mocniej starać.
Podobnie straconą okazją by nadwerężyć przekonanie, iż przeciwko PiS stają istoty nieomal święte był spór o wyprowadzenie siedziby Trybunału poza Warszawę. Zacznę od wytknięcia twórcom ustawy nieudolności w odpieraniu takich zarzutów i pozwolenie przeciwnikom na narzucenie tej właśnie narracji. Ja przypomnę, że podstawą sporu o to gdzie ostatecznie będzie siedziba Trybunału nie był żaden zapis wskazujący, że ma on mieć siedzibę poza Warszawą ale usunięcie zapisu, że siedzibą jest Warszawa. No ale przegapiono ten moment i krzyk o Rzeszowie, Białymstoku czy Lublinie się podniósł. I nikt nie wpadł na to, by przypomnieć, że to za sprawą niektórych sędziów do ustawy dopisano takie benefity dla nich jak „rozłąkowe” czy dodatek mieszkaniowy. Doskonale wpisujące się w to tak oprotestowane bytowanie Trybunału gdzieś na prowincji.
Dla mnie rzeczą absolutnie niebywałą był fragment rozmowy z Andrzeje Zollem, w której zasugerował on by dać sobie spokój z przestrzeganiem prawa gdy będzie ono dla „obrońców prawa” niewygodne i stworzyć „alternatywnej praworządności”. To była kapitalna okazja by dać odpór „presji autorytetów”, z których Zoll był chyba przywoływany najczęściej. Ujawniona przez Zolla mentalność Kalego, przekonanego, że „prawo obowiązuje tylko wówczas gdy działa na naszą korzyść” to prawdziwy prezent od losu, po który PiS-owi schylić się chyba zbytnio nie chciało.
Tak więc jeśli coś w związku ze sprawą Trybunału Konstytucyjnego PiS przegrał, to masę okazji by skutecznie bronić własnej pozycji w tym sporze i rozprawić się z argumentami przeciwników. Jak mówią w innych gremiach „niewykorzystane okazje lubią się mścić”. Słabością PiS w być może jednej z najtrudniejszych prób swoich rządów był już nawet nie słaby przekaz medialny a jego kompletny brak. Obserwując te niemoc człowiekowi wierzyć się nie chciało, że to ta sama partia, która rozjechała przeciwników dosłownie kilka miesięcy temu. I nad tym trzeba tam w PiS pomyśleć.
Inne tematy w dziale Polityka