rozum rozum
715
BLOG

Warszawa i żyrafy „tańczącej gwiazdy”

rozum rozum Polityka Obserwuj notkę 2

Moje pierwsze skojarzenie ze słowem (miastem) Warszawa to babcia Hania. Babcia nie pochodziła z Warszawy, ale opowiadała mi o naszej rodzienie z Warszawy właśnie. Opowiadała – pokazując fotografie – jak przed wojną nosili się ludzie w stolicy i jacy dla siebie byli mili. Tak te czasy pamiętała albo tak chciała je pamiętać.

Dla dziecka pierwsza wyprawa do stolicy była nie lada wydarzeniem. Zaznaczyć muszę, iż tkwił mi w głowie obraz Warszawy malowany przez babcię, okazywany fotosami z lat 30-tych XX wieku. Pamiętam spotkanie z wujami i ciotkami z Warszawy i Żyrardowa – widziałem ich wtedy pierwszy raz, niektórych zarazem raz ostatni. Pamiętam, że deszcz padał tak okrutnie, że wydawało się jakby kamienice się rozpływały, albo jakby Pan Bóg Polaków wiedział ile ta wyprawa dla mnie znaczy i wiedział, co ze mnie wyrośnie. Dnia następnego też padało i następującego po następnym również. Nie zobaczyłem eleganckich pań, małych kawiarenek i eleganckich restauracji, uśmiechniętych ludzi. Zapamiętałem szarość, chłód i wszechobecną i nieznośną wilgoć. No i oczywiście pamiętam rodzinę. Sądziłem, że to ta paskudna pogoda jest winna, że zwykle Warszawa jest piękna i kolorowa itd. Mimo, iż ta wiara we mnie żyła, to nie nakłaniałem rodziców do wypraw na północ do stolicy.
Kiedy dziecko podrosło do stolicy jeździć musiało z powodu licznych wad konstrukcyjny swego organizmu. Żeby nie było, że dyskryminuję Kraków, stwierdzić muszę, iż do krakowskich szpitali podróżowałem równie często i z podobną radością. Tydzień w jednym szpitalu i powrót do domu, a potem 4 miesiące w innym. Z tego okresu najbardziej pamiętam szpitalne korytarze i drzwi, przez które wchodziła moja mama i tato. Wtedy chyba rozumiałem, czym jest tęsknota i czysta radości. Wtedy chyba pojąłem, czym jest rodzina i dom w sensie uczuciowym. Teraz staje się jasne skąd pochodzi moje ortodoksyjne stanowisko przeciw publicznej służbie zdrowia, choć przecież jeszcze dycham.
Kiedy dziecko stało się posiadaczem dowodu osobistego i dumnym studentem prawa stolica stała się dla niego centrum towarzysko-miłosnym. W owym czasie poznawałem akademiki, kawiarenki i historie Warszawy. Wtedy właśnie słowa stawały się ciałem; wszystkie słowa, których złożenie w jakąś ciągłość było powszechnie uznawane za nieprzyzwoite – przynajmniej w konserwatywnej rodzinie.  Wtedy też gościłem w mieszkaniu przy Armii Ludowej, skąd wszędzie było i jest bliżej niż dalej. Na marginesie dodam, iż nazwa Armii Ludowej ma się do dnia dzisiejszego doskonale. Wracam do bliskości. Blisko do Łazienek, do Placu Zbawiciela, do Placu Trzech Krzyż, na Centralny, po prostu bliskość najbliższa. Ten stan nie mógł trwać wiecznie. Bliskość najbliższa odeszła z ratownikiem wodnym o pięknym imieniu Bogusław, a ja zatęskniłem za domem.
Na trzecim roku prawa w okolicy dziekanatu, gdzie był umieszczony plan zajęć, oczom mym ukazała się białogłowa, która odmieniła dalsze losy już całkiem dużego dziecka. Dość powiedzieć, iż jest moją pierwszą przyszłą byłą żoną i mamą naszej „tańczącej gwiazdy” (która dziś ma urodzimy) i depozytariuszem małego groszka lub – jak mówi córeczka – groszkowej. Studia mięły szybko, zaczęła się praca na uczelni, aplikacja i praca w kancelarii. Warszawa zmieniała powoli swe socjalistyczne oblicze, a moje wyjazdy do stolicy przybrały charakter zawodowo-naukowy. Biblioteka UW, Biblioteka Narodowa, Bibliotek Sejmowa, Sądy. Przestałem zwracać uwagę na szczegóły, ponieważ Warszawa stała się ciągiem spraw do załatwienia, książek do przeczytania lub jak się udało do wypożyczenia. Nie znaczy to, że o Warszawie nie myślałem. Przeciwnie, każda podróż do Warszawy to nieznośne kompozycje wniosków dotyczące powstania i jego sensu czy bezsensu; czy watro było, czy gdyby nie ogłoszono i tak by wybuchło, a może nie wybuchłoby, dotyczące zburzonej Warszawy i naszego moralnego zwycięstwa i faktycznej klęski. Myśli tych było i jest całkiem sporo i ciągle te same wnioski: bohaterskość zwykłych ludzi i głupota, egoizm i niewiedza władz – polskie przekleństwa.
Teraz Warszawa to przede wszystkim teatr, opera, koncerty, spacery. „Tańcząca Gwiazda” najbardziej lubi warszawskie żyrafy. Żona poważa warszawskie butiki i muzea. Ja zaś lubię wracać do Warszawy i z Warszawy, do domu. Warszawa odzwierciedla, jak żadne inne miasto Polskę w wersji mini, nie da się jej ot tak określić i opisać. Jest ewidentnie niejednoznaczna, niedookreślona. Warszawa to taka niezdecydowana narzeczona.
Pozdrawiam          
rozum
O mnie rozum

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka