Zbigniew Ryndak Zbigniew Ryndak
241
BLOG

W grudniowej mgle

Zbigniew Ryndak Zbigniew Ryndak Polityka Obserwuj notkę 1

Dziś w grudniowej mgle naszedł mnie krótki nawrót do historii. Niczego już nie da się cofnąć. Niczego nie da się zmienić. Tak mówi pesymista, jakby nie wiedział że zmiany są jednak niezbędne.

 
W latach 1955 – 1957 odbywałem zasadniczą służbę wojskową. Można powiedzieć – prawie trzy lata wyjęte z życiorysu. Ale ja nie żałuję tego czasu poświęconego „ku chwale ojczyzny”. Już pierwszego dnia była selekcja na rampie. Na prawo ci, którzy mają maturę, na lewo ci bez matury. Czyli inteligencja i robotnicy. Ci ostatni byli faworyzowani, bo robotnicy rządzili Polską. Mieli swoją zjednoczoną partię robotniczą. Inteligencja została przymusowo wcielona do szkoły podoficerskiej, w której nauka trwała 10 albo 11 miesięcy.
 
Któregoś dnia przyjechało do naszej kompanii dwóch oficerów z Łodzi. Rozmawiali z elewami szkoły. Pamiętam te rozmowę.
            - Pojedziesz z nami, będziesz studentem Wojskowej Akademii Medycznej. Zostaniesz lekarzem – powiedział sympatyczny kapitan.
            - Obywatelu kapitanie, ja w technikum nie uczyłem się łaciny – powiedziałem zaskoczony.
            - Nie szkodzi, nauczysz się.
            - Nie zdam egzaminu.
            - Zdasz, będzie rozmowa kwalifikacyjna.   
            - Dziękuję, nie chcę.
Wtedy drugi kapitan powiedział:
            - To jedź z nami do Wojskowej Akademii Politycznej. Będziesz oficerem politycznym
            - Naprawdę dziękuję.
           
Trzeba być urodzonym idiotą, żeby zrezygnować z medycyny i upajać się tytułem technika-technologa. To zrozumiałem wiele lat później. Wtedy miałem 3-letni nakaz pracy. Po trzech miesiącach stażu zostałem kierownikiem Kontroli Technicznej i Laboratorium. Ważny odcinek w procesie produkcyjnym. Prawo było takie, że jak zabierali do wojska, to stanowisko czekało. Po skończonej służbie wojskowej wracało się w to samo miejsce, do tej samej funkcji. Po co miałem studiować medycynę, żeby pracować za grosze w dziesięciu miejscach na raz? Lekarzom długo jeszcze wiodło się nienajlepiej. Moi koledzy z drużyny skorzystali z propozycji przedstawicieli WAM i WAP. Dziś są lekarzami w stopniu co najmniej pułkownika. Pracują, prowadzą własne gabinety, dorabiają jako biegli sądowi. Nie chciałem studiować medycyny, za to z miłości do słowa drukowanego odbębniłem potem pięć lat na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, uszczęśliwiony dyplomem magisterskim z wynikiem bardzo dobrym. Dyplom ma to do siebie, że on lubi leżeć spokojnie w szufladzie. Dyplom nie napisze za dziennikarza nawet najmniejszej notki. Przez lata widziałem w redakcji, jak dyplomowane gwiazdy przy akordowym wynagrodzeniu ledwie wiązały koniec z końcem, a nie dyplomowani obrotni rzemieślnicy zarabiali krocie. Lubili zarobić ale też lubili stracić w Klubie Dziennikarza, jak nie na prowincji to w Warszawie przy ul. Foksal.     
 
W czerwcu 1956 roku, pięćdziesiąt cztery lata temu, nasza jednostka jechała do Poznania. Pierwszy raz w życiu spałem w lesie pod gołym niebem, okryty tylko pałatką, z pistoletem maszynowym w ręce, załadowanym ostrą amunicją. Właściwie nikt z żołnierzy nie wiedział, dokąd jedziemy i po co. Atmosfera była niedobra. W oddali brzęczała przenośna krótkofalówka, na której obsługujący ją żołnierz wyłapywał komunikaty z Wolnej Europy. Jechaliśmy na wypadki poznańskie. Postój w lesie przedłużał się. Wreszcie nastąpił powrót do bazy na północy kraju. W Poznaniu poradzono sobie bez nas z „obroną” socjalizmu. A ówczesny premier Józef Cyrankiewicz straszył Polaków: „każdemu kto podniesie rękę na władzę ludową, to może być pewny, że władza mu tę rękę odrąbie”. W Poznaniu zginęło 70 osób cywilnych, około 600 zostało rannych. Do walki z robotnikami wprowadzono dywizje pancerne i dywizje piechoty, prawie 10 tysięcy żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego.
 
W grudniowej mgle ciągle żywa jest masakra robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. To był najohydniejszy czyn komunistów, którzy wydali rozkaz strzelania do robotników. Tylko dlatego, że zaprotestowali przeciwko drastycznej podwyżce cen żywności. Zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Użyto 27 tysięcy żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, 550 czołgów, 750 transporterów opancerzonych, 108 samolotów i śmigłowców oraz 40 łodzi patrolowych Marynarki Wojennej. Wystrzelono prawie 80 tysięcy sztuk pojemników z gazem. Do dziś nie osądzono winnych tej zbrodni. Ministrem Obrony Narodowej był gen. Wojciech Jaruzelski.
 
W grudniowej mgle ten bohater współczesnej historii Polski wprowadził stan wojenny, który trwał od   13 grudnia 1981 do 22 lipca 1983 roku. W tym czasie zginęło około 100 osób. Zginęli za wolną Polskę. 
 
W grudniowej mgle ta wolna Polska woła teraz o pomstę do nieba. W telewizji słyszę, że mamy dziadowskiego premiera i państwo polskie jest dziadowskie. A w Sejmie widzę roześmianego posła, który postawił krótką diagnozę – „Polska to dziki kraj”. Publicznie mówi się o burdelu na kolei. Rzygać się chce jak dyrektor od sparaliżowanych śniegiem dróg mówi w telewizji, ze 40-kilometrowy korek powstał z powodu tirów, które nie mogły pokonać podjazdów. Otóż nie przez TIRY ale przez ciebie zakichany dyrektorze, bo nie kazałeś posypać solą wzniesień na szosach. W Polsce Ludowej w najgorszych zimach jezdnie były czarne, ponieważ Edward Gierek nie żałował soli. Pamiętam bo zima lato jeździłem, nie wychodziłem z samochodu. Rzygać się chce, kiedy dyrektor szpitala mówi przed kamerą, że nie wie co się dzieje w jego szpitalu; gdy minister opowiada brednie o odebraniu nagród kolejarskim prezesom, w sytuacji gdy nagrody te wcale im się nie należą. Szczytem politycznego show są te panie przemądrzałe posłanki, które wyrzucił z PiSu Jarosław Kaczyński. Jaką one dają super rozrywkę telewidzom, tego nie zapewni żaden profesjonalny scenarzysta. A z jaką dynamiką, z jaką siłą napierają   na mikrofon? Żaden dziennikarz nie jest w stanie zamknąć im jadaczek, żeby zadać kolejne pytanie. Mówią jednocześnie z prowadzącym wywiad. Robi się wrzask jak w schronisku dla zwierząt.
 
W grudniowej mgle bloger może sobie swobodnie poblogować. To jedyny plus w ogromnym morzu przemian i zastoju.
 

Moje książki wydane w Belgii. "Drugi brzeg miłości" powieść 2010. "Smak wiatru w Auschwitz-Birkenau" powieść 2015 . „Inna barwa księżyca”reportaże 2012. "Dziewczyna w okularach" opowiadania 2015. "Moje zmory i marzenia" felietony 2013. "Czarne anioły" powieść 2015. "Zdobycie rzeki" opowiadania 2016. "Morderstwo w klubie dziennikarza" powieść 2017.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka