Dziś w nocy, z ogromnym zażenowaniem oglądałem przemówienie Donalda Trumpa wygłoszone z okazji stu dni jego prezydentury. Ten……….(proszę sobie wstawić stosowny określnik), - przez półtorej godziny wmawiał swoim zwolennikom, że pierwsze sto dni jego prezydentury były najlepsze w historii Stanów Zjednoczonych.
Na przemian wychwalał pod Niebiosa swoje „sukcesy” wyszydzając jednocześnie z jakąś wynaturzoną nienawiścią przeciwników politycznych. Każdy swój „sukces” powtarzał po kilkanaście razy. O tym jak obniżył cenę jajek mówił, chyba z dziesięć minut. A mówił to z tak bezprzykładnym samouwielbieniem, że chwilami podejrzewałem, że jest na dużej bańce, jak nie gorzej. Natomiast przeciwników politycznych, a szczególnie panią Kamalę Harris i Joe Bidena wyszydzał i gnoił w sposób tak odrażająco prostacki, że wstydziłbym się tego powtórzyć.
Nie będę tedy streszczał, co mówił, bo tego samochwalstwa po prostu nie sposób opisać. Powiem tylko, że momentami wydawało mi się, iż oglądam jakiś program satyryczny wyśmiewający obecnego prezydenta USA wygenerowany przez sztuczną inteligencję.
Po pół godzinie wyłączyłem na jakiś czas fonię i skupiłem się na mimice twarzy i mowie ciała obecnego prezydenta USA. Ponad wszystko rzucało się w oczy charakterystyczne wzdęcie warg i zamaszyste zadarcie podbródka, które moim zdaniem Donald Trump zmałpował od polskiego prezydenta, - vide: https://m.salon24.pl/7df30ca8d03bda01f086c264f395b22d,860,0,0,0.jpg . Na swój prywatny użytek tę minę nazywam „gestem Duce”. Nie będę przytaczał więcej historycznych przykładów podobnie monumentalnego zuchwalstwa, zadufania i przemądrzałości wodzów, którym się marzyło podbicie świata, - bo niechybnie zwinięto by mi notkę.
Mowy ciała silącego się na showmana Donalda Trumpa nie będę sam opisywał, gdyż wystarczy, jak powiem, że popisujący się przed zachwyconą jego występem widownią, - żałośnie groteskowy prezydent USA był krzyżówką Charliego Chaplina parodiującego mit kapitalistycznej Ameryki i komików z Latającego cyrku Monty Pythona.
Gdy wyśmiewał w prymitywnie obelżywej manierze organizacje ekologiczne, - przypomniałem sobie słowa Agnieszki Osieckiej: „Moje prawo to jest pańskie lewo, pan widzi krzesło ławkę stół, a ja rozdarte drzewo”.
Zaś, jak się z bezduszną dumą chwalił, że na zbity pysk wyrzucił z USA tysiące rodzin imigrantów, bo są bandytami, nierobami i roznoszą choroby, - przypomniałem sobie podobne słowa Jarosława Kaczyńskiego.
I uświadomiłem sobie, że Trump i Kaczyński są z jednej gliny ulepieni, a tym. co ich łączy jest wrodzona mściwość oraz skłonność do dzielenia ludzi i siania nienawiści. Zawziętej nienawiści, która nomen omen w tym samym dniu, co jubileusz Trumpa sprawiła, że owładnięty nienawiścią szaleniec zabił lekarza pomagającego pacjentom w krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim.
Że obaj stanowią specyficzny rodzaj nawiedzonych polityków, którym się marzy narodowy mesjanizm. Że obaj są ogarnięci manią prześladowczą polegającą na urojeniu, że tylko oni są zdolni przemienić swoje Państwa w krainy wiecznej szczęśliwości.
Jest wszakże istotna różnica między nimi.
W przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego, bezkarnie rozbrykany Donald Trump jest uprawniony do naciśnięcia pewnego guzika, - czego skutkiem może być Apokalipsa naszego globu.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka