Od dzieciństwa byłam wychowywana w atmosferze dumy dla orzełków na sportowych koszulkach. Bez względu na wyniki, racje, sensacje i rewelacje. Pierwsze co kojarzę i pamiętam, to Ryś-Ferenc, Szewińska, Malinowski, Kozakiewicz, a potem Hiszpania i grupa Polska-Włochy-Peru-Kamerun... I tak mi zostało. Jestem pod tym względem zupełnie niekobieca, bo nie walczę o pilota z żadnym facetem, gdy w TV jest jakiś mecz, zawody, czy inne takie zdobywanie laurów.
No właśnie... Laurów....
W związku z powyższym bardzo smutno mi sie zrobiło w czasie dzisiejszego meczu, bo pomyślałam, że każdy z piłkarzy, który coś osiąga w klubach zagranicznych i wyrobił sobie swoją markę (niekoniecznie chodzi o Opla) powinien pierdyknąć ten nasz reprezentacyjny strój w kąt i wrócić tam, gdzie dają mu grać i prowadzą tak, by drużyna umiała grać razem (jak na drużynę przystało). Nawet za cenę zerwania jakichś tam kontraktów i konieczności zapłacenia kar umownych.
Naprawdę nie wymagam (i sądzę, że nikt tego nie wymaga), żeby najcenniejszy kruszec sypał się 24h/dobę. Ale to była masakra. Dodam, że kolejna masakra, co prowokuje mnie do konkluzji, iż naszą piłkę nożną należy zamknąć na klucz. Zrobić takie "zacykluk" i iść do domu, a na stadionie niech śpiewa Doda. I mam gdzieś dywagacie o Bońku, Lacie, Koseckim, PZPNie i dachu. Oni po prostu - wbrew pozorom - się nie znają. Zgrupowanie raz na trzy miesiące przez tydzień... No nie rozśmieszajcie mnie.
Tym samym stwierdzam, że nie ma naszej piłki nożnej (co może nie jest zbyt odkrywcze), a Górski przewraca się w grobie, natomiast panom, którzy mają jeszcze szacun na stadionach międzynarodowych radzę tam wracać, bo tutaj cofają się w rozwoju i szargają sobie opinię. Żal mi tylko tych, którzy zostaną, bo na pewno coś w tych nogach mają.
Inne tematy w dziale Rozmaitości