Przeczytałam własnie wywiad z Panią Małgorzatą Terlikowską, czyli żoną tegoż Pana Terlikowskiego. Wywiad (o zgrozo!) przeprowadził dziennikarz GW, co zainteresowało mnie dodatkowo, ponieważ założyłam, że będzie znacznie bardziej... żwawy niż interviev w "Gościu Niedzielnym". No miałam rację - żwawości nie zabrakło.
Rozpoczęło się od tego, że Pan Tomasz usilnie namawia połowicę na piąte dziecko, a ona zwyczajnie nie chce i bywa, że na tym tle są spięcia rodzinne. Potem wątek zszedł na szczegółowe sposoby badania przez Panią Małgorzatę śluzu, która to metoda naturalnie zastępuje wzelkie potępione sposoby antykoncepcji. Dodatkowo doszedł opis przeźroczystości i matowości tejże wydzieliny oraz sposobu domowego "informowania" męża jaki jest stan obecny, czyli naklejanie kolorowych znaczków na kalendarzu.
Przyznam, że oczy zrobiły mi sie ogromne, ale wciągnęła mnie ta rozmowa. Było o homoseksualiźmie, o chorobliwej zazdrości, sposobach wychowania dzieci przy stoisku z prezerwatywami, kontaktach z Opus Dei, masturbacji, rozrzucaniu skarpetek przez męża i jego apodyktyczności w kwestii wspólnego czytania brewiarza, o zdradzie i byciu tylko żoną przy mężu...
Wywiad każdy sobie może znaleźć, więc starą zasadą - nie bawię się we wstawianie linków.
I tak sobie pomyślałam, że jakkolwiek zupełnie mi nie po drodze z Panią Małgorzatą, to chyba ją polubiłam. Po pierwsze za odwagę, a po drugie ze względu pewnego rodzaju żal...
Bo myślę, że gdyby jej losy potoczyły się inaczej, to byłaby z niej całkiem do rzeczy kobita.
Inne tematy w dziale Rozmaitości