Byłam dzisiaj na przedstawieniu. Teatralnym. Wielka klasa, mocna treść, silna forma, wiekopomne przesłanie. Ogólnie jak dla mnie - że się tak wyrażę literacko - totalny wypas i powalenie na kolana. Ponieważ nie da się zrecenzować tegoż wydarzenia na forum, które pała głownie chęcią zeżarcia kogokolwiek, więc nawiążę do tej właśnie tendencji.
Po wyjściu z przybytku sztuki udałam się z osobą towarzyszącą do knajpianego ogródka przy jednej z głównych ulic celem - i nie wstydzę się tego - zwilżenia przyschniętego z wrażenia gardła prozaicznym piwem. Pogoda sprzyjająca, czas nie goni... same sprzyjające okoliczności.
I śmieszna sprawa... Fabula sztuki, to historia człowieka upośledzonego, poddanego eksperymentom cywilizacji, mającym naprowadzić go na jedynie słuszną drogę funkcjonowania w zurbanizowanym i kołnierzykowym społeczeństwie. Rzecz wymykająca się spod kontroli zarówno laborantów, jak i laboratoryjnego zwierzęcia(sic!). Streszczać nie będę, ale wrażenie robi. Zarówno ze względu na zamysł, jak i nieprawdopodobnie szokujące wykonanie monodramu.
Wracając... Wyszedłszy pod ogromnym wrażeniem i sięgnąwszy po szklanicę z piwem w zupełnie neutralnej - zdawało by się rzeczywistości - pojawiło się wśród stolików dwoje dzieci - dwie dziewczynki - 4 i 2 lata. Ich rodzice siedzieli przy drewnianej ławie i równiez spożywali. Matka koścista i lekko przestraszona, ojciec łysy, wytatuowany i głośny. Dzieci biegały między stołami i zainteresowały się sympatycznym Hindusem, który wygłupiał sie znimi robiąc "piatkę", gdy tylko się do niego zbliżały. Miał świętą cierpliwość, a dziewczynki krzyczały do niego "hej! hej!". I nagle podniósł sie tatuś, który przez godzinę miał dzieci w dupie. Przemawiał coś, że sobie nie życzy i że Polska jest dla Polaków (chociaż nie wiem, czy mówił dużą literą) i że zaraz gościa tennn... No wiadomo co.
Pan Hindus poproszony przeze mnie i przez koleżankę, by schował się chwilowo - serdecznie nam podziękował, a pan z tatuażami został przez nas zapytany, czy przypadkiem nie powinnyśmy wezwać Policji, bo rodzice pod wpływem z tak małymi dziećmi w barze, to chyba jakiś paragraf.
Co to ma do przedstawienia, poza przedstawieniem barowym jako takim? Ano to, że upośledzony społecznie Hindus zetknął sie z upośledzonym umysłowo narodowcem. Jak bohater sztuki, który krąży w swoim świecie chcąc się zasymilować nie godząc się jednocześnie na wymagania otoczenia.
Reasumując - ludzie przeżyli i poszli swoja drogą, a właściciel baru zamknął wyszynk.
Jak w sztuce.
Wszystko wróciło do normy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości