Lata szkoły postawowej wspominam oczywiście z dozą czułości i nostalgii, a siła tych uczuć jest naturalnie wprost proporcjonalna do upływającego czasu. Nic nadzwyczajnego. Każdy tak ma. Woźna lejąca wszystkich szmatą po głowach nie jest już wredną babą, ale żywą anegdotą ze zwróceniem uwagi na fakt, że niektórym się jednak należało, matematyczka przestała być wredną jędzą za wyrzucanie z klasy Piotrka R., który strzelał ze sztyftów w kolegów (sztyfty były ze szpilek... no raczej mało bezpieczne), a obraz wuefistki złagodniał i zmieniła się w rozsądną kobietę dlatego, że kazała nam wisieć na drabinkach, co wówczas było totalnym marnowaniem czasu i energii.
Wracając: dzisiejsza rozmowa z moim kolegą, który musiał pojechać na nagłe wezwanie do swojego pełnoletniego syna w celu naprawienia jakiejść hydrauliki przypomniała mi owe czasy, a najbardziej panią od ZPT (dla niezorientowanych - zajęcia praktyczno-techniczne). Strasznieśmy jej nie lubili. Miała włosy w kolorze spalonej cegły, głos jak brzytwa i żylastą szyję. Robiła afery, gdy nie szanowało się materiału (znaczy np. kółko z papieru trzeba było wyciąć tak, żeby od brzegów arkusza został minimum milimetr... nie daj Panie wyciąć było w środku!!!) i uczyła pisma technicznego na papierze milimetrowym... alfabet w każdym rozmiarze, pisany, drukowany, gruby, cienki, ozdobny.... Koszmar. Kiedyś ze studni z żurawiem dostałam 3=.
Zaczęłam sobie jednak z biegiem lat uświadamiać, że oprócz mojej historyczki z liceum, to pani od ZPT z podstawówki była najbardziej kształtująca mnie nauczycielką w moim procesie wstępnej, życiowej edukacji (nie umniejszając innym... lepszym czy gorszym). Miała np. taki system, że chłopaków uczyła robienia sałatek, a dziewczyny naprawiania przełączników elektrycznych w nocnych lampkach. Chłopaki przesadzali kwiatki, gdy dziewczyny szpachlowały ściany w szatni. Dziewczyny lutowały miedziane druciki, a chłopaki wypalali wzorki świąteczne na deskach do krojenia (strasznie śmierdziało).
I choć dzisiaj nie muszę musieć tego robić, to wiem, że umiem naprawić kran i nie wpadne w panikę na widok kombinerek. A wpojona "oszczędność materiału" powoduje, że nie zostaje mi zbyt dużo ciasta, gdy szklanką wykrawam kółka na pierogi. Nie wiem tylko jak by mi poszło ze studnią z żurawiem w skali 1:1.
No w każdym bądź razie pani od ZPT na pewno mnie życiowo nie skrzywdziła, nawet jeśli kierowała nią kołchozowa mentalność kobiety na traktorze, o której nie miałam wtedy bladego pojęcia. A może miała po prostu takie doświadczenia życiowe i wiedziała, że baba też czasem musi umieć coś poza krochmaleniem.
I jakże cudownie i naturalnie nie miało to w jej wydaniu (oraz efektach) nic wspólnego z feminizmem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości