Przyszedł czas na szparagi, botwinkę, młodą kapustę i ogórki małosolne...
Szparagi uwielbiam, ale tylko zielone. Białe za bardzo szczypią w język i są mdławe bez względu na to jak się je przyrządzi, tak więc obecnie żywię się zielonymi szparagami póki są. Mogą być nawet takie jałowe na zimno, półtwarde, zamiast orzeszków przed telewizorem.
Botwinkę też uwielbiam, ale w postaci chłodnika, bo na ciepło wchodzi mi gorzej. Zjem, ale szału nie ma i odwłoka nie urywa. Za bardzo jedzie torfem. Wprawdzie siebie i deskę upitoli się na czerwono przy obróbce, ale warto. Roboty trochę jest, bo jeszcze posiekać ogórki, rzodkiewki, szczypior, koperek..., ale jak się już dosypie soli, cukru i pieprzu i doleje zsiadłego mleka z kefirem, to dwa dni śniadań, obiadów i kolacji ochetane.
Młoda kapusta też jest do wyjadania na zimno, ale na ciepło lepsza. Szkoda, że nie za bardzo się zgrywa z naszymi, krajowymi młodymi ziemniakami, bo je wyprzedza, ale trudno. Można jeść bez nich, ale dodatki przecież ma: pół paczki masła, trochę wody, cebula, koperek, vegeta, dwie kostki rosołowe, pieprz, culier i łyżka soku z cytryny oraz mąki. I nie tykać, nie mieszać w trakcie... samo się robi.
Ogórki małosolne wymagają dwóch rzeczy pozaspożywczych: kamiennego garnka i jakiegoś obciążnika. To też nie jest skomplikowane, jeśli zna się stare, rodowe proporcje. Ogórki, sól, woda, czosnek, koper, chrzan, gorczyca. A w domu tak pachnie, że po godzinie wyjmuje się pierwszego, by sprawdzić, czy już "doszedł".
Tak więc radzę wszystkim korzystać z tego, co póki co jest.
Bez względu na to, czy to dotyczy warzywniaka, czy życia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości