Będę się dzisiaj licytować kulinarnie z niejaką Julką Palmer, ponieważ niedzielnie nic sie specjalnie nie dzieje. Spacer Pani Ogórek po Warszawie był raczej nudny, z Putinem nie wiadomo co i jak (czy urodził dziecko, czy ma chory kręgosłup, czy wstrzyknął sobie botoks), nie za bardzo wiem jak odnieść się do faktu, że rumuński minister finansów podał sie do dynymisji, więc informuję, że kartoflanka rywalki chowa się wobec mojego dzisiejszego kapuśniaku.
Dodam, że mam większe zaufanie do "odtwórców" przepisu, gdyż nie podam żadnych miar w postaci kilgoramów, dekagramów, łyżeczek, litrów i takich tam, bo wyobraźnia, to wyobraźnia, a zwłaszcza w kuchni. Kolega mój, który jest totalną "nogą" kulinarną przestał mnie pytać o przepisy, bo on nie umie bez proporcji, ale ponieważ lubię gotować i raczej mi to dobrze idzie, to zaufam odbiorcom. Jak schrzanią... nie moja wina.
Otóż kapuśniak wygląda tak: bierzemy garnek z grubym dnem, do którego wrzucamy pokrojony w kostkę wędzony boczek. Smażymy do zeszklenia tłuczu. Dorzucamy pokrojoną w piórka cebulę, czosnek, ziele angielskie, liść laurowy, pieprz ziarnisty, vegetę, pokrojoną w plastry marchewkę, majeranek i natkę pietruszki. Dorzucamy żeberka wieprzowe, podlewamy wodą "na równo" i gotujemy jakoś tak, żeby w tym czasie wstawić pranie, wyjść z psem i zajrzeć na fb. Po tym czasie wrzucamy nieodciśniętą i niepłukaną kapustę kiszoną (kapuśniak raczej ma być kwaśny), dolewamy wodę, żeby wygladało jak zupa, nie mieszamy, ustawiamy ogień na średni, przykrywamy garnek "na pół" i idziemy obejrzeć coś w TV. Najlepiej jakiś film. Po filmie mieszamy i dolewamy trochę wody, wlewamy ciut maggi i idziemy wieszać pranie. Następnie wyłączamy ogień pod garnkiem.
I już.
Ktoś zapyta o ziemniaki? Otóż ja podaję je ugotowane na osobnym talerzyku. Niech sobie każdy dobiera jak chce.
A! Żeberka! One się tak ładnie rozpadną, że tylko kości należy wyłowić.
Inne tematy w dziale Rozmaitości