sans-culotte sans-culotte
731
BLOG

Umowa społeczna?

sans-culotte sans-culotte Polityka Obserwuj notkę 31
Wg Rousseau państwo powstało w wyniku dobrowolnej umowy społecznej zawartej przez jakąś wspólnotę pierwotną. Taka teoria miała być później we Francji uzasadnieniem dla istnienia państwa, ale też prawa do obywatelskiego nieposłuszeństwa czy rewolucji. Ale jest w niej pewne zafałszowanie, bo przecież państwa powstawały najczęściej w wyniku narzucenia przemocą władzy jednym przez drugich (np. jakieś siły zbrojne, plemiona silniejsze plemionom słabszym, kasty wyższe - niższym, posiadające - nieposiadającym itp.). Także wywołanie rewolucji nie zawsze gwarantuje zawarcie takiej powszechnie wypracowanej umowy społecznej, bo może wywołać ją przecież garstka sprytnych i żądnych władzy osób (np. jakobini, bolszewicy itp.). A więc dyktat - tak, ale czy umowa...? Niektórzy opisują państwo jako właśnie "aparat przemocy", "aparat ucisku".

Także w Polsce wybory do organów przedstawicielskich b. rzadko przekraczają swoją frekwencją połowę uprawnionych, również najważniejsze referendum ustrojowe - a więc konstytucyjne w 1997 r. - jej nie przekroczyło (42 % frekwencji), wprawdzie nie było takiego formalnego wymogu, ale czy w takim razie można mówić o legitymizacji społecznej dla panującego ustroju, udzielonej przez większość społeczeństwa? Konstytucja, nawiązując także do tej teorii umowy społecznej, mówi o "woli Narodu", ale kto się właściwie przejmuje "wolą Narodu", czy jest jakiś spójny Naród, który ma swoją spójną wolę? A może to raczej jakieś urojeniowe abstrakty?

Co jest odpowiedzią na te pytania? Może demokracja bezpośrednia oparta np. na referendach w sprawach rangi ogólnospołecznej, w ramach której owa umowa społeczna byłaby stale i na bieżąco renegocjowana i można by mówić o realnej legitymizacji może nie całego, ale większości (większości z całości) społeczeństwa, może oddolne i dobrowolne kooperatywy, jak to widział m.in. anarchista/anarchokolektywista Abramowski? Bo obecnie - owszem - poseł, senator, radny czy bogaty inwestor czerpiący zyski z zarządzania państwem i mający w nim udział może powiedzieć "to mój kraj", ale czy to samo może powiedzieć przeciętny obywatel (punkt widzenia zależy jak wiadomo od punktu siedzenia)?

Zwłaszcza że model państwa mamy raczej biorący, niż świadczący, raczej komplikujący, niż ułatwiający życie, mimo tak chętnie powtarzanych przez rządzących polityków popularnych liberalno-demokratycznych haseł.

* I dlaczego w aktualnym systemie właściwie mamy przestrzegać jakiejś rzekomej umowy społecznej, na którą sami wcale się nie umawialiśmy, a jedynie nam ją narzucono, pod presją/przymusem i bez pytania wtłoczono w takie, a nie inne tryby systemu? Raczej nie widzę w polskim społeczeństwie jakiejś powszechnie wypracowanej i ogólnie przyjętej umowy społecznej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka