Noblowski Komitet w Oslo podjął ze wszech miar słuszną decyzję. Oczywiście jeśli najpierw założyć, że w ogóle politykom, w szczególności obecnym i byłym przywódcom lub szefom dyplomacji, należy przyznawać pokojowego Nobla.
Jeśli już jednak przyjąć, że należy, to lepiej, bardziej sprawiedliwie i w zgodzie z intencjami fundatora, jest przyznawać pokojowego Nobla tym przywódcom, którzy są dopiero w początkach sprawowania władzy. Inni przywódcy, w momencie przyznania nagrody, zwykle mają na swym koncie wiele działań nie licujących z nagrodą i jej przesłaniem.
Poprzedni prezydent USA uhonorowany pokojowym Noblem, Theodore Roosevelt, to imperialista, znany z hasła prowadzenia dyplomacji poprzez "trzymanie grubego kija", głosiciel amerykańskiego imperium w czasach jeszcze dominującego izolacjonizmu, jeden z głównych podżegaczy do wojny z Hiszpanią w roku 1898. Aristide Briand był jednym z premierów Francji w czasie I wojny - a nie prowadził wtedy bynajmniej polityki zmierzającej do pokojowego (w sensie kompromisowego i polubownego) zakończenia konfliktu. Henry Kissinger był współautorem planu rozszerzenia wojny wietnamskiej na Laos i Kambodżę, oraz taktyki "zmiękczania Wietnamu" przy rokowaniach za pomocą dywanowych nalotów. Wietnamski delegat na rokowania, Le Duc Tho, był zresztą nie mniej wsławiony wojowniczością; gwoli sprawiedliwości trzeba jednak zaznaczyć, że Nobla nie przyjął. Inny lauretat pokojowego Nobla, Jaser Arafat, szefował organizacji jawnie terrorystycznej, głoszącej przy tym konieczność zepchnięcia niemiłego sobie narodu do morza. George Marshall, Anwar Sadat, Menachem Begin i Icchak Rabin zasłynęli również jako dowódcy na wojnie lub inspiratorzy wojny. Jimmy Carter podjął decyzję o zainstalowaniu w Europe Zachodniej rakiet średniego zasięgu (nie chodzi mi o kwestionowanie tej decyzji, była to odpowiedź na analogiczne posunięcie ZSRR w Europie Wschodniej - niemniej też nie bardzo to pasuje to wizerunku pokój miłującego przywódcy). I chyba najmniej kontrowersyjna - odnośnie działań na rzecz pokoju - w tym towarzystwie wydaje się być osoba ostatniego genseka Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Aczkolwiek "polityka pokojowa" Gorbaczowa była raczej koniecznością, ex post uznaną za cnotę.
Oczywiście Barack Obama może jeszcze zrobić coś, a nawet zrobić sporo, co nie będzie licowało z zaszytem, jaki właśnie otrzymał. Ale to i tak lepiej, niż honorować za działania na rzecz pokoju tych, którzy już zdążyli pokazać się jako imperialiści, prowadzący wojnę generałowie, animatorzy terroryzmu.
Inne tematy w dziale Polityka