Moje myśli krążą wokół niezależności. A ważnych powodów jest co najmniej kilka. Jeden to felieton Wandy Konarzewskiej. Drugi to przejęcie "Rzepy" przez Hajdarowicza. Trzeci to samo pojęcie, obracane na prawo i lewo. Jak komu wygodnie. „Niezależnością nie podcierajcie sobie gęby mości panowie, bo nie wyjdzie wam to na zdrowie”. Tyle wstępu.
Wanda Konarzewska, której wdzięczny jestem za multum mądrych i rozsądnych felietonów postanowiła nas opuścić. Rozumiem, choć żałuję, że podjęła taką decyzję. W ostatnim felietonie napisała: Nie chcę Stowarzyszenia, które jest terenem walki. Uważam ze polityczne idee przemijają z wiatrem… i nie wstydzę się swojej opinii! Nie uważam też, że mam jakiekolwiek prawo do pouczeń. Szanuję wszystkich a najbardziej uczę się od myślących inaczej, bo inne spojrzenie jest zawsze kreatywne! Tylko innemu trzeba podać przyjacielską rękę a nie strzelać do niego z biodra! Zachowując niezależność pozbawiła nas swojego pióra, swoich głębokich przemyśleń i otwartości na innych. Powód rozumiem: z niektórymi było jej nie po drodze. Ale czy w imię niezależności, Droga Wando, nie tracisz szansy mówienia nam prosto w oczy niewygodnych prawd?
„Rzeczpospolita wzięta!” - grzmią jedni. „Właściciel skorzystał ze swoich praw” – odpowiadają inni. I pierwsi, i drudzy, jak to zwykle bywa – i wedle Arystotelesowskiej filozofii złotego środka, i zgodnie z Millowską wykładnią prawdy – mają swoje racje. „Rzeczpospolita” jako medium w dotychczasowym kształcie przestaje istnieć. Jednak nowy redaktor naczelny odwołuje się do idei konserwatywno-liberalnych i przeciwstawiając swoje credo swarom politycznym w Polsce pisze: Przez wolność mediów rozumiemy nie tylko prawo do swobodnej publikacji, ale też niestosowanie nacisków politycznych za pomocą reklamodawców zależnych od Skarbu Państwa. Chcemy skończenia z fikcją mediów publicznych, które zajmując się głównie realizowaniem oczekiwań rządzących partii, nie dają głosu ludziom i środowiskom politycznie "niepokornym". Pytanie: jak sobie Tomasz Wróblewski wyobraża niezależność „Rzeczpospolitej”, będącej na minusie rozliczeń finansowych, w stosunku do reklamodawców? O jakiej niezależności pisze? Politycznej – finansowej - ideowej? Jak odda głos niepokornym bez wsparcia ze strony bogatych reklamodawców – wszak chyba nie chce robić gazety dla biedaków? Penny press sprawdziła się w Stanach Zjednoczonych w latach 30. XIX wieku, ale wtedy był głód prasy, a dziś jest przesyt.
Ciągle słyszę, że nie mamy wolnych mediów, że potrzebne są jakieś konferencje mediów niezależnych. Znowu zapytam: niezależnych od czego lub kogo? Czyż nie jest tak, że te media są pół na pół, zależne od swoich (przyjaciół), niezależne od obcych (wrogów)? Odpowiedź dla mnie jest oczywista: media uznające się za niezależne nie mają tego problemu. Problem mają media zależne (od partii, grup interesów, koterii towarzyskich), i to one szukają mediów bardziej zależnych niż one same, bo wtedy łatwiej patrzeć sobie samemu w oczy. Kiedyś Krystyna Mokrosińska, dziś honorowy prezes SDP, powiedziała, że dla niej ważne jest, by móc spojrzeć w lustro bez odrazy. Proponuję wstawić lustra w każdej redakcji. I codziennie się w nich przeglądać. Krzysztof Kłopotowskinawołuje do monitorowania mediów. Zgoda, bądźmy self-made-menami i zacznijmy monitoring od siebie.
Postulaty niezależności od władzy, reklamodawców, wpływów ze strony partii politycznych zapisane są w wielu kodeksach etyki dziennikarskiej. To dobre postulaty, ale często pozostają tylko zapisem na papierze. Czy jest szansa by to zmienić, czy potrafimy oderwać media od politycznych afiliacji?
Dla wielu dziennikarzy wydaje się to niemożliwe. Tak nasiąknęli polityką i zblatowali się z politykami, że świata poza nią nie widzą. A jednocześnie pełne usta frazesów niosą ich po wodach hipokryzji: są niezależni, mimo, że współdziałają z partią Y, a zniewoleni są zwolennicy partii Z, X i ABC. Kiedyś testu niezależności nie zdali dwaj nagrodzeni dziennikarze, przygotowując prowokację polityczną we współpracy z polityczką, która lubiła seks jak koń owies. Później ten sam test oblali autorzy „misyjnego” z nazwy reporterskiego programu w TVP. Być może musiało tak być, by odkryć coś więcej niż niekończące się blablabla polityków. Ale, Panie i Panowie, może lepiej nie mówić w takich sytuacjach o niezależności, tylko się przyznać otwarcie z kim i przeciw komu się dogadujecie?
A może pójść drogą George’a Lakoffa i Marka Johnsona, autorów książki o metaforze, i przyjąć, że to metafory są tym elementem, który odgrywa centralną rolę w budowaniu rzeczywistości społecznej i politycznej; i uznać, że niezależność jest taką metaforą nie do końca definiowalną, otwartą na wypełnienie, podobnie jak obiektywizm czy prawda. Nie zapominajmy, że znaczenie jest zawsze znaczeniem dla kogoś i nie istnieje znaczenie samo w sobie, niezależnie od ludzi. John Stuart Mill twierdził, że wiedza ludzka nigdy nie jest kompletna, że nie istnieje jedna, oczywista dla wszystkich prawda.
Mit niezależności, jak każdy inny mit, spełnia ważną funkcję społeczną i psychologiczną; jest również wartościowym mitem dziennikarskim. Ale może czas najwyższy, żebyśmy spojrzeli w lustro i zobaczyli prawdziwą twarz dziennikarstwa – zależną od kąta padającego światła, rodzaju oświetlenia i jakości samego zwierciadła.
Od jutra na naszym portalu nie będzie już Wandy Konarzewskiej, „Rzeczpospolita” już nigdy nie będzie taka sama jak wczoraj, a poszukiwacze wolnych i niezależnych mediów po raz kolejny odtrąbią zwycięstwo sił zła nad siłami dobra lub odwrotnie.
Bo „z pokrzywionego drzewa człowieczeństwa nic prostego nie da się wyciosać” (Immanuel Kant).
Marek Palczewski
28 października 2011
Inne tematy w dziale Rozmaitości