
Saint - Jean - de - Luz według angielskiego " bedekera " to miejsce ciche i spokojne. Odległe od Biarritz niecałe 20 km, polecane wszystkim tym, którym nie pasuje zgiełk Biarritz, nie pasuje wielki świat i biarritzkie vanity fair. Takiej rekomendacji nie można nie ufać, tym bardziej że wydawnictwo nazywa się " Lonely planet " i uchodzi za jedno z najlepszych w branży. Niestety Saint - Jean - de Luz nie było ani " lonely " ani też nie brakowało tu weekendowego vanity fair przeflancowanego z Biarritz.


Wszystko wyżrą, drugiemu nie zostawią

Wszystko przez to, że wybraliśmy się do tego " sennego " miasteczka w weekend i przez to, że wszyscy w Biarritz mieli w garści przewodnik po Francji wspomnianego wydawnictwa i uznali podobnie jak my, że najlepszym wytchnieniem od trudów wypoczywania w Biarritz będzie to niewielkie baskijskie miasteczko. Dojazd od rogatek do centrum zabrał nam godzinę lekcyjną. Szukanie miejsca na zaparkowanie kolejne pół godziny. Szukanie bezskuteczne. Na szczęście " Lonely planet " polecił obejrzenie baskijskiego " cornish " To uratowało weekend. Bo baskijska " Kornwalia " to miejsce wyjątkowe, piękniejsze niż Kornwalia oryginalna. Cieplejsza i mniej wietrzna, przy okazji pozwala w bardzo krótkim czasie zrobić licencjat z geologii.










Bo klify pod Hendaye to otwarty " podręcznik " geologicznej historii naszego kontynentu. Warstwa po warstwie, czy też jak mawiają osoby z licencjatem : sedyment po sedymencie. Wszystko tam jest jak na dłoni, wystarczy poczytać. Powrót do Saint - Jean - de Luz późnym popołudniem niczego nie odmienił. Kolejne 40 minut w plecy. Cóż jest takiego magicznego w tym mieście, że w weekend zamienia się w wielki parking ? Czyżby wyjątkowy kościół św. Jana Chrzciciela. Chyba tak, ale że Francuzi tak kochają swoją historię ? Szaleńcy, najpierw ścinają swoich władców, a potem tęsknią do monarchii. Kościół św. Jana Chrzciciela nie jest kościołem który powala, to nie katedra w Toledo, Sewilli czy w Walencji. Ot zwykły kościółek w niewielkim rybackim miasteczku. Jednak jest to kościół wyjątkowy z powodu pewnego ślubu.


Z tego też powodu wpisany na listę francuskiego dzidzictwa kulturowego. Ach ! co to był za ślub. Skończył się zamurowaniem kościelnych drzwi, ot tobie i historia. Nie, żadnej rozróby na ślubie nie było, na weselu również nie. Rozróba była wcześniej i to międzypaństwowa oraz długotrwała i ślub ową rozróbę zakończył. Nowożeńcy otrzymali w prezencie ślubnym Pokój pirenejski. Phi ! powie ktoś, dziś w prezencie ślubnym - bywa - że dają całe mieszkania. A tu tylko jeden pokój ?
Jednak był to ważny pokój, bowiem kończył ćwierćwiecze wojen Francji z Hiszpanią w rejonie Pirenejów. Symboliczne zamurowanie kościelnych drzwi było jednocześnie zamurowaniem wzajemnych animozji, wrogości i ewentualnej chęci rewanżu. To jedna z wersji. Druga mówi, o tak wspaniałym ślubie i takim gorącym uczuciu Ludwika XIV do Marii Teresy Austriaczki, hiszpańskiej infantki, że król Francji nakazał zamurowanie drzwi, by nikt w tym miejscu nie poważył się na organizowanie podobnej, wspaniałej ceremonii. Ten król akurat mógł to rozkazać, bo miał w zwyczaju mówić " państwo to ja " Co też jest problematyczne, bo podobno nic takiego nie powiedział. No i to poślubne uniesienie nie bardzo mi pasuje, bowiem nie bacząc na swieżutką małżonkę dwojga imion i dwojga nazwisk, której zmajstrował aż 7 dzieci, Ludwik XIV ani przez moment nie zaniedbywał swoich metres. Ot, zwykłe zachowanie francuskiej głowy państwa. Oni potrafili na kobiecie nawet skonać, tak byli oddani Francji ( prezydent Felix Francois Faure )
Nie mogąc znaleźć - i za drugim razem - parkingu w miasteczku, wróciliśmy w stronę baskijskiego " cornish " poszukać polskiego tropu, bo to świeższe i bardziej interesujące, bo to nasza historia. O tym jednak jutro, bo pora mi zamykać skład złomu i robić codzienny raport skupu. Cóż nie każdy może być królem, ktoś musi skupować metale kolorowe, aby królowie mieli z czego odlewać spiże.
Inne tematy w dziale Rozmaitości