wschood wschood
1486
BLOG

Katyń 2 - kto jest winien?

wschood wschood Polityka Obserwuj notkę 16

13.04.2010

Po katastrofie pod Smoleńskiem, w której zginęło 96 osób, w tym prezydent Polski Lech Kaczyński i przedstawiciele polskiej elity politycznej oraz  wybitne osobistości życia publicznego, natychmiast zaczęły  tworzyć się  teorie spiskowe. Nie jest to zaskakujące. Z jednej strony, nie tylko zmarły prezydent, ale  zapewne większość pasażerów samolotu nigdy nie sympatyzowało z dzisiejszymi władzami rosyjskimi.  Lech Kaczyński był uważany, jeśli nie za osobistego wroga tandemokracji, to na pewno za  osobę bardzo niewygodną, zwłaszcza biorąc pod uwagę otwarte i skuteczne poparcie jakie okazał dla Michaiła Saakaszwilego w wojnie rosyjsko-gruzińskiej. Z drugiej strony, obecny rząd rosyjski nie cieszy się dobrą reputacją na świecie.  I nie cofnie się przed niczym, aby zgładzić tych, których uważa za swoich wrogów o czym świadczy morderstwo Aleksandra Litwinienki.

 Ale na tym właśnie kończą się argumenty na korzyść teorii spiskowej. Nie ma  informacji związanych z okolicznościami katastrofy, które mogłyby świadczyć o spisku. I jest mało prawdopodobne, żeby się pojawiły.

 

Przyjrzyjmy się, w jaki sposób można dokonać zamachu na pasażerów samolotu. Są trzy główne sposoby.  Po pierwsze, w samolocie można podłożyć bombę. Po drugie, można zestrzelić samolot (pociskiem rakietowym lub karabinem maszynowym, zarówno z lądu, jak i przy pomocy myśliwca). I po trzecie, za sterem samolotu może znajdować się  zamachowiec-samobójca, który w odpowiednim momencie wbije się w ziemię razem z maszyną i pasażerami (wariant: do kokpitu mogą wtargnąć terroryści, którzy zabiją załogę i doprowadzą do katastrofy).

 

Nietrudno się domyślić, że żadna z tych metod w przypadku katastrofy prezydenckiego samolotu nie ma zastosowania. Wszystkie one pozostawiają zbyt wiele śladów - tak czysto wizualnych, jak i w zapisach czarnych skrzynek, które, jak wiemy, trafiły nienaruszone w ręce śledczych. Można, oczywiście, wysunąć teorię, jakoby "Al-Kaida" postanowiła zemścić się na prezydencie za  wydalenie czeczeńskich uchodźców z Polski, ale wyobrazić sobie za sterem prezydenckiego samolotu zamachowca-samobójcę można tylko w kiepskiej powieści przygodowej.

 

Jeśli by znaleziono na miejscu tragedii cokolwiek wskazującego na próbę zamachu, krzyczałyby o tym dzisiaj  wszystkie światowe gazety. Ale nic takiego się nie dzieje,  a  wszystkie wersje skupiają się na awaryjnej sytuacji, która powstała w ostatniej chwili podczas podejścia do lądowania. Można tu mówić o błędzie, albo pilota albo obsługi naziemnej, jak również o awarii technicznej. Ale zamachu nikt w ten sposób nie organizuje. Obsługa naziemna może oczywiście celowo podawać pilotowi błędną informację o warunkach lądowania.  Jednak to nie gwarantuje, że samolot rzeczywiście się rozbije. Pilot może zignorować  wskazania dyspozytora i opierać się na przykład na odczytach.  Samolot może wykonać awaryjne lądowanie, albo nawet ulec uszkodzeniu, ale nie jest pewne, że wszyscy albo część pasażerów przy tym zginie. Oprócz tego, nikt nie mógł wcześniej przewidzieć, że rano, kiedy przyleci prezydent Polski, nad Smoleńskiem będzie  gęsta mgła. Natomiast stworzenie mgły na dany dzień i godzinę tym bardziej nie jest możliwe. Tak więc, na „być może”  nie organizuje się zamachu na najwyższych urzędników państwowych.

 

Nie oznacza to bynajmniej, że w oficjalnych doniesieniach o okolicznościach katastrofy pod Smoleńskiem nie będzie kłamstw. Oczywiście, śledztwo dopiero się zaczyna i jeszcze za wcześnie na rozmowę o prawdziwych przyczynach katastrofy. Jednak dostępne informacje sugerują pewne refleksje. Wygląda na to, że samolot polskiego prezydenta podchodził do lądowania tylko jeden raz, a nie cztery, jak zapewniają przedstawiciele Rosyjskich Sił Powietrznych. Ale ta sprzeczność jest związana nie z teorią spiskową, a raczej z próbą uniknięcia odpowiedzialności za tragedię. Za przyjęcie polskiego samolotu №1 odpowiadały Rosyjskie Siły Powietrzne, ponieważ lotnisko „Siewiernyj” pod Smoleńskiem jest lotniskiem wojskowym. Nie wykluczone, że uniknięciu odpowiedzialności służy też wersja, jakoby decyzja o lądowaniu w złych warunkach pogodowych nie była podjęta samodzielnie przez pilota, że był on pod presją prezydenta Kaczyńskiego.   Wersję tę pozostawiam na sumieniu jej twórcom. Jest mało prawdopodobne, aby doświadczeni piloci samolotu prezydenckiego byli potencjalnymi samobójcami.

 

„Siewiernyj” było rzeczywiście jedynym lotniskiem w rejonie Smoleńska, które mogło przyjąć  TU-154. Nie miało ono jednak koniecznego wyposażenia nawigacyjnego do lądowania „na ślepo”, które jest na dużych międzynarodowych lotniskach. Ponadto mógł tu mieć miejsce błąd nie tylko pilota, ale i dyspozytora. Wojskowi dyspozytorzy zwykle bardzo źle znają język angielski. Zgodnie z informacją „Nowej Gazety” na lotnisku „Siewiernyj”  w ogóle nie ma stałych dyspozytorów. Tak więc teraz trudno powiedzieć, jacy dyspozytorzy byli na lotnisku „Siewiernyj” w momencie przylotu polskiej delegacji.  Najprawdopodobniej byli to wojskowi skoro za przyjęcie samolotu prezydenckiego odpowiadają Rosyjskie Siły Powietrzne.

 

Problem jeszcze prawdopodobnie polegał na tym, że na lotnisku dyspozytorzy byli nowi, nie znający danego obszaru. A piloci polskiego samolotu nie władali biegle językiem rosyjskim, bo tak naprawdę wcale nie musieli nim władać.  Zgodnie z obowiązującymi zasadami rejsów międzynarodowych rozmowy między załogą a dyspozytorami powinny być prowadzone w języku angielskim. Jednak sądząc po nagraniach, które wyciekły do Internetu, piloci polscy prowadzili rozmowy z ziemią po rosyjsku z silnym polskim akcentem.  No cóż, technicznie rzecz biorąc złamali międzynarodowe zasady, ale na pewno zrobili to z konieczności, nie mogąc  liczyć na znajomość angielskiego przez rosyjskich wojskowych dyspozytorów. Ta bariera językowa również mogła mieć wpływ na śmiertelne skutki lądowania. 

Pozostaje jeszcze bez odpowiedzi pytanie, czy lotnisko „Siewiernyj” było zamknięte z powodu warunków atmosferycznych tego feralnego poranka. Sądząc po tym, że pół godziny przed prezydenckim Tu- 154 lądował Jak-40 z dziennikarzami, lotnisko nie było zamknięte. Tak więc dyspozytor raczej nie mógł rozkazać samolotowi prezydenckiemu, aby lądował na zapasowym lotnisku. Rosyjscy wojskowi przyznają, że instrukcje dyspozytora do załogi miały jedynie charakter wskazówek.    

 

Jestem pewien, że do katastrofy pod Smoleńskiem nie przyczyniła się niczyja zła intencja. Spowodował ją zbieg wielu niekorzystnych czynników. Łącznie z odwiecznym rosyjskim problemem –w tym przypadku złymi lotniskami. Ale innych lotnisk i innych dyspozytorów u nas niestety nie ma. A już na pewno nie w rejonie Smoleńska.   

 

 http://grani.ru/opinion/sokolov/m.177010.html

 

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka