SOLTYS SOLTYS
652
BLOG

Rzecz o Powstaniu Styczniowym

SOLTYS SOLTYS Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Witam Państwa.

Obchodzimy 152. rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Przyznam, iż niewiele wydarzeń z historii naszego narodu wzbudza we mnie tak skrajne odczucia. To czego uczono mnie na ten temat w szkolnych ławach wydaje mi się obecnie wizją niezwykle naiwną, być może wręcz szkodliwą. Działania polskich spiskowców są nierzadko sprowadzane wyłącznie do romantycznej opowiastki o czasach kiedy słodko było oddawać życie za ojczyznę, toteż dokonywano tego chętnie i najlepiej grupowo. Jednakże zanim oddam się własnej refleksji na temat wydarzeń z lat 60. XIX wieku chciałbym je Państwu wpierw nieco przybliżyć. Osoby dobrze pamiętające tło historyczne oraz sam przebieg powstania styczniowego są z tej lektury zwolnione - te odsyłam do kilku ostatnich akapitów, mających bardziej publicystyczny charakter. Pozostałych zachęcam do przeczytania całości poniższego tekstu, to bardzo ułatwi jego pełny odbiór.

Pacyfikacja listopadowego zrywu z lat 1830-31 przełożyła się na znaczące ograniczenie autonomii Królestwa Polskiego: odsunięcie polskich elit od administracji, likwidacja wyższego szkolnictwa, zastąpienie konstytucji Statutem Organicznym, militaryzacja ziem polskich, przymusowe wcielanie rodaków do armii rosyjskiej, nałożenie ogromnej kontrybucji za którą okupant wybudował nad Warszawą niesławną Cytadelę - miejsce uwięzienia i kaźni wielu patriotów. W takich warunkach prowadzenie wyzwoleńczej agitacji w Kongresówce jest niezwykle utrudnione, większość patriotycznie nastawionych środowisk udaje się na tzw. Wielką Emigrację. To tam tworzą się główne ośrodki myśli niepodległościowej, począwszy od umiarkowanego, konserwatywno-monarchistycznego Hotelu Lambert poprzez Towarzystwo Demokratyczne Polskie, lelewelistów, a skończywszy na skrajnie rewolucyjnych Gromadach Ludu Polskiego. Ruch emigracyjny miał niewątpliwie jeden cel nadrzędny: odzyskanie niepodległej ojczyzny, jednakże poszczególne stronnictwa różniły się diametralnie co do tego jakimi drogami tą Polskę odzyskiwać i jaki powinien być jej przyszły kształt. Najbardziej aktywne były czynniki lewicowe, dążące do zbrojnej rozprawy z okupantami. Wbrew ich rachubom kolejne próby wywołania ogólnopolskiego zrywu powstańczego spełzały na niczym. Powstanie Krakowskie z 1846 roku zostało niemal z miejsca stłumione przez Austriaków i w zasadzie nie wyszło poza ziemie Galicji. Przetaczająca się po Europie Wiosna Ludów objęła niemal wyłącznie tereny zaboru pruskiego, gdzie kierowane przez Ludwika Mierosławskiego powstanie wielkopolskie zostało wyhamowane ugodą w Jarosławcu, a następnie wbrew jej postanowieniom brutalnie stłumione przez wojsko pruskie.

Lata 50. XIX wieku można określić jako ciszę przed burzą, nie podejmowano kolejnych prób powstańczych, gojąc rany i skupiając się na pracy organicznej. Nie oznaczało to oczywiście, iż nasi rodacy w kraju oraz na emigracji przestali dążyć do usamodzielnienia się od zaborców. Towarzystwo Demokratyczne Polskie zyskiwało coraz silniejszą pozycję, a otoczony nimbem udziału w dwóch powstaniach Ludwik Mierosławski stał się najbardziej wyrazistym działaczem niepodległościowym na emigracji. Nawoływał on do powstańczych przygotowań, przewidując rychłe rozszerzenie się konfliktu austriacko-francuskiego na tereny Europy Środkowej. W kraju także nie próżnowano, patriotycznie nastawieni słuchacze carskich szkół wyższych organizowali się w najrozmaitsze struktury. W Kijowie działał Związek Trojnicki prowadzony przez Karola Majewskiego, Zygmunt Sierakowski kierował Kołem Oficerów Polskich w Petersburgu, zaś w Warszawie powstawały: "Bratnia Pomoc" Jana Kurzyny (wkrótce zbiegł na emigrację i został prawą ręką gen. Mierosławskiego), millenerzy Edwarda Jürgensa oraz bojowo nastawione koła Narcyza Jankowskiego. To z inicjatywy tych ostatnich, przy okazji pogrzebu generałowej Sowińskiej, zorganizowano pierwszą publiczną manifestację w stolicy (VI 1860). Pobudzeniu patriotycznych nastrojów sprzyjały wydarzenia w jednoczących się Włoszech, zdobycze biernego oporu na Węgrzech, przekonanie o słabości Rosji po przegranej o Krym oraz wyglądanie zbliżającej się, jak wówczas przypuszczano, wojny francusko-austriackiej. Ostatecznie do przewidywanej wojny nie dochodzi, zaś przejawy polskiego patriotyzmu w Królestwie Polskim są coraz bardziej zdecydowanie tłumione przez carskie wojska. Kulminacja napięć następuje w 1861 roku, kiedy przy okazji narodowej manifestacji w Warszawie padają pierwsze ofiary śmiertelne. W kwietniu moskale otwierają ogień do nieuzbrojonej ludności zgromadzonej na placu zamkowym (ginie co najmniej 100 osób), a w październiku carski namiestnik, hrabia Karol Lambert, ogłasza wprowadzenie stanu wojennego na terenie Królestwa.

O kolizyjnym kursie dalszych wydarzeń decyduje skomplikowana gra jaką na przełomie lat 1862/63 toczą Aleksander II, margrabia Aleksander Wielopolski, a także dwa opozycyjne stronnictwa: niechętni powstaniu biali, głównie reprezentanci ziemiaństwa, burżuazji i inteligencji (Andrzej Zamoyski, Karol Majewski, Leopold Kronenberg, Edward Jürgens) oraz radykalnie nastawieni czerwoni, młodzi demokraci wyrośli głównie wokół organizacji akademickich (m.in. Jarosław Dąbrowski, Zygmunt Sierakowski, Zygmunt Padlewski, Oskar Awejde, Ignacy Chmielewski). Poczynania czerwonych wspierało zza granicy Towarzystwo Demokratyczne Polskie z Mierosławskim, podnoszące konieczność szybkiego wybuchu powstania, uwłaszczenia chłopów i wprowadzenia reform społecznych w duchu idei wolności, równości i braterstwa. Dzięki osobie Dąbrowskiego spiskowcy mieli również stały kontakt z rewolucjonistami rosyjskimi, dążącymi do obalenia caratu i wyzwolenia chłopów z wszelkich form poddaństwa („Ziemla i Wola” Hercena). Z inicjatywy najbardziej radykalnych działaczy tego obozu na czele z Chmielewskim zostają przeprowadzone nieudane zamachy na życie generała Lüdersa, księcia Konstantego Romanowa i margrabiego Wielopolskiego (dwukrotnie). Ostatecznie Zamoyski, nieformalny lider obozu białych, przegrywa próbę sił z margrabią i po fiasku rozmów z księciem Konstantym zostaje zmuszony do emigracji z kraju. Droga porozumienia się białych z caratem traci na realności, na scenę wkraczają żywioły zdecydowane na zbrojną konfrontację.

Już od połowy 1862 roku siły pro powstańcze jednoczą się pod szyldem Komitetu Centralnego Narodowego, organu kierowniczego czerwonych. Komitet wydaje odezwę do chłopów i Żydów, ogłasza pobór podatku narodowego oraz uznaje się jedyną i rzeczywistą władzą narodu. Odezwy i dekrety były kolportowane za pomocą tajnego czasopisma "Ruch", redagowanego przez byłego Sybiraka Agatona Gillera. Po aresztowaniu Dąbrowskiego (14 VIII) na czele staje związany z nim Padlewski, ale w Komitecie górę bierze skrzydło umiarkowane, które przed przystąpieniem to ewentualnych walk stara się zjednać ziemiaństwo i duchowieństwo. Istotnie coraz większa część tych grup społecznych zaczyna sympatyzować z czerwonymi. Na tej fali warszawski wikariusz Karol Mikoszewski zaczyna redagować utrzymany w powstańczym duchu "Głos Kapłana Polskiego". Struktury powstańczej konspiracji prącej do powstania były bardzo silne w Warszawie, ale na prowincji wyraźną przewagę nadal posiadali biali. Szlachta nie miała zaufania do ideologów czerwonych, dostrzegając w ich poglądach zagrożenie dla panujących stosunków stanowych i komunistyczne sympatie. Oskar Awejde wyszedł z inicjatywą zorganizowania komitetów wojewódzkich, które miałyby opleść ziemie dawnej Rzeczpospolitej siecią wzajemnych powiązań organizacyjnych. Zamiary te nie zostały zrealizowane w pełni, gdyż na samym starcie zburzono zaufanie na linii komitet centralny-komitety wojewódzkie werbując do zarządu każdej prowincji komisarza KCN, który dzięki prawu veta mógł z łatwością torpedować jej działania. Komitet w ciągu kilku miesięcy, jakie dzieliły początek jego prac i wybuch powstania, osiągnął sporo w dziedzinie organizacji finansów i budowie ogólnokrajowej struktury, jednakże do walki zbrojnej z pewnością gotowy nie był. Ochotnikom brakowało wojskowego przeszkolenia, broni i środków sanitarnych. Pomoc z zewnątrz stała pod wielkim znakiem zapytania, a stojący na czele organizacji Padlewski nie był postacią tego formatu i tej charyzmy co jego poprzednik.

Władze carskie nie miały dobrego rozeznania w strukturze czerwonych, kilka aresztowań nie mogło jej znacząco zaszkodzić. Zdecydowano się ostatecznie rozprawić ze spiskowcami poprzez zorganizowanie branki wśród podejrzanej młodzieży miejskiej. Realizacją tego zadania zajął się margrabia Aleksander Wielopolski, uważany za człowieka trzymającego z carem. Informacja o planowanym poborze ukazała się jeszcze pod koniec 1862, nie podano jednakże żadnej daty kiedy miałby on nastąpić.  Wprowadzony przez Padlewskiego do władz powstańczych Stefan Bobrowski, jeden z najaktywniejszych działaczy obozu czerwonych w terenie, przekonywał, iż jedyną alternatywą dla kompletnego upadku sprawy jest ogłoszenie powstania natychmiast po rozpoczęciu branki. Zebrani zgodzili się z jego stanowiskiem, rozpoczęły się ostatnie gorączkowe przygotowania, pospieszne mianowanie naczelników województw, redagowanie dekretów i odezw, ściąganie broni zza granicy. Sądny dzień nadszedł w nocy z 14 na 15 I, jednakże początkowo nikt nie stawiał oporu carskim urzędnikom rekrutacyjnym. Zrozpaczeni członkowie KCN zebrali się w mieszkaniu księdza Mikoszewskiego, gdzie zdecydowano się na rozpoczęcie działań w dniu 22 stycznia. Ogłoszono powstańczy manifest deklarujący uwłaszczenie chłopów oraz zrównanie wszystkich obywateli. Jak to słusznie skwitował badacz historii XIX wieku Stefan Kieniewicz: "rzucano się w imprezę powstańczą pod naciskiem okoliczności, w sposób improwizowany, prawie zupełnie bez broni i w najmniej dogodnej dla partyzantki porze zimowej." Dodatkowo młody Padlewski nie uniósł ciężaru odpowiedzialności i Tymczasowy Rząd Narodowy powołał na dyktatora powstania Mierosławskiego, który dotarł do kraju dopiero 17 II, przegrał dwie potyczki na Kujawach i przestał się poważnie liczyć na horyzoncie nadchodzących zdarzeń.   

Z powodu kiepskiej organizacji powstania nie wykorzystano dostatecznie elementu zaskoczenia przeciwnika. Stutysięczna armia carska w Królestwie była rozproszona i gdyby rozkaz o rozpoczęciu walk wykonano wszędzie można było jej zadać o wiele większe straty, uzyskując tym samym więcej broni i amunicji. Trwająca agitacja białych i niezdecydowanie niektórych dowódców sprawiły, iż do końca stycznia zaatakowano raptem 30 garnizonów. Zabory pruski i austriacki nie włączyły się do walk, chociaż ludność wielkopolska oraz galicyjska wspierała powstańców materialnie czy też oferując im schronienie. Częściowe sukcesy na Podlasiu i w Sandomierskiem przeplatały się z porażkami w Płockiem oraz kompletnym fiaskiem na kielecczyźnie i w ziemi kaliskiej, gdzie powstanie w ogóle się nie rozpoczęło. Szczególnie bolesna w skutkach była porażka Padlewskiego w boju o Płock, bo to właśnie tutaj miał się ujawnić Rząd Narodowy. Tymczasem jego członkowie (Awejde, Janowski, Mikoszewski) niemal okrągły miesiąc włóczyli się po kraju, nie potrafiąc znaleźć miejsca bezpiecznego na organizację siedziby władz powstańczych. Płomień powstania zdołał przetrwać i nie wypalić się do cna tylko dzięki pozostawionemu w stolicy Bobrowskiemu, który okazał się zręcznym organizatorem. Tymczasem 11 III biali za plecami władz w stolicy przeforsowali na nowego dyktatora powstania Mariana Langiewicza, operującego z obozu w Wąchocku. Bobrowski stanął przed faktami dokonanymi, jednakże dyktatura Langiewicza przetrwała zaledwie tydzień. Po przegranych bitwach pod Chrobrzem i Grochowiskami generał rozpuścił swe oddziały i przeszedł do Galicji, gdzie został aresztowany przez władze austriackie.

Walki trwały, Paryż i Londyn słały noty protestacyjne dotyczące tzw. konwencji Alvenslebena, prusko-rosyjskiego porozumienia w sprawie zwalczania powstańczych oddziałów, ale nie podejmowały żadnych istotnych inicjatyw. Władysław Czartoryski, syn księcia Adama, stał się kontynuatorem polityki ojca i głównym orędownikiem sprawy polskiej w zachodniej Europie, niestety mimo znakomitych koneksji zyskał niewiele. W kwietniu Bobrowski bezsensownie ginie w pojedynku (jako krótkowidz nie miał żadnych szans), niedługo potem stracono pojmanych Padlewskiego i Sierakowskiego. Na pierwszym planie wydarzeń pojawiają się i znikają kolejne nazwiska: Borelowski, Heydenreich, Dobrowolski, Waszkowski, wspominany już Majewski i inni, jednakże u progu jesieni 1863 dla większości uczestników staje się jasne, iż żaden z głównych celów powstania nie został zrealizowany. Pomoc z zewnątrz w postaci zbrojnej interwencji mocarstw zachodnich okazała się nierealna, chłopów nie wciągnięto do walk w dostatecznej ilości, wszystkie duże zgrupowania wojsk powstańczych były z miejsca rozbijane przez moskali. Narodowa konspiracja i partyzantka co prawda miały się nieźle, ale istniały bez sprecyzowanych celów i dostatecznych środków finansowych. Tym bardziej trzeba cenić postawę z jaką do sprawy narodowej podszedł ostatni, nieformalny dyktator.

Romuald Traugutt, bo o nim mowa, był człowiekiem głęboko wierzącym, twardo stąpającym po ziemi i raczej zamkniętym w sobie. W sukces powstania nie wierzył, dołączył doń stosunkowo późno, w połowie kwietnia. Raczej nie był wymieniany w gronie najważniejszych wodzów, tym nie mniej na tle zapalczywych czerwonych i kunktatorskich białych jawił się jako właściwy człowiek na właściwym miejscu. Do funkcji nieformalnego dyktatora przystępował z poczucia obowiązku, choć jako zawodowy oficer zdawał sobie sprawę, że szanse na militarny sukces powstania są znikome. Wyciągnął słuszne wnioski z nieudolnych działań poprzedników i zdecydował się na potajemne dowodzenie, przybrawszy fałszywą tożsamość Michała Czarneckiego. Rząd Traugutta musiał sobie radzić nie tylko z carską policją i agentami, ale także z opozycją wewnętrzną, która niemal od samego początku podkopywała jego pozycję, uznając nowego wodza za człowieka białych. Traugutt istotnie był bliski poglądowo z białymi jednakże kiedy wymagała tego sytuacja był elastyczny i działał wedle własnego osądu, nie trzymał się kurczowo tej czy innej linii politycznej. Rząd Narodowy Traugutta starał się skoncentrować swoje działania na poprawie sytuacji materialnej walczących oddziałów. Działania mające na celu zbliżenie rządu do ludności chłopskiej przynosiły sukcesy, szczególnie na Lubelszczyźnie i Podlasiu. Z wstępującego coraz liczniej w powstańcze szeregi chłopstwa planowano stworzyć pospolite ruszenie, które stanęłoby do walki na wiosnę. W październiku pisał Traugutt następująco do pułk. Ludwika Zwierzdowskiego "Topora": "Pamiętajcie, Pułkowniku, że powstanie bez ludu jest tylko wojskową demonstracją (...) z ludem dopiero zagnieźć wroga możemy nie troszcząc się o żadne interwencje, bez których oby Bóg miłosierny pozwolił nam się obejść."

Zima przełomu lat 1863/64 była mroźna, ruch zbrojny na Litwie już wytłumiono, partyzantka wygasała też na północy i zachodzie Kongresówki. Najaktywniej działano w Sandomierskiem, gdzie godnymi następcami Langiewicza okazali się gen. Józef Hauke ("Bosak") i jego podkomendny pułk. Karol Kalita ps. "Rębajło". Sukcesy „Bosaka” skłoniły Traugutta do próby reorganizacji oddziałów powstańczych na korpusy i odgórnej koordynacji ich poczynań, ale nie zdołał on zrealizować tych zamierzeń w całości. Ostateczny krach powstania przyniosła wiosna 1864. Wojska II korpusu gen. Hauke (dowodzone przez pułk. Apolinarego Kurowskiego) wpadły w kocioł w rejonie Gór Świętokrzyskich i poszły w rozsypkę po bitwie pod Opatowem (21 II 1864). Austriackie władze przestały przymykać oczu na zimujących w Galicji powstańców, odwróciło się od nich tym samym miejscowe ziemiaństwo. W zaborze pruskim sytuacja była identyczna, nie chciano już mieć z powstaniem nic wspólnego. Odnowienie walki zbrojnej na wiosnę stawało się coraz mniej realne, tym bardziej, iż nocą z 10 na 11 kwietnia w ręce policji rosyjskiej wpadł sam Traugutt, wydany przez Artura Goldmana. Warto przytoczyć obszerny fragment zeznań jakie Traugutt złożył nim go powieszono wraz z czwórką towarzyszy na stokach warszawskiej Cytadeli, gdyż ich treść doskonale obrazuje wielki format tego człowieka: "Powstania nikomu nie doradzałem, przeciwnie, jako były wojskowy widziałem całą trudność walczenia bez armii i potrzeb wojennych z państwem słynącym ze swej militarnej potęgi. Gdy zbrojne poruszenie wybuchnąć miało w okolicy mojego zamieszkania, to jest w pow. kobryńskim gub. grodzieńskiej, na kilka dni przed terminem udano się do mnie błagając, abym objął dowództwo. Zagadniony zupełnie niespodzianie przedstawiłem wszelkie przeszkody tak ogólne, jak i osobiste, i radziłem odwołanie. Okazało się, że odwołać nie było już czasu. Zgodziłem się wtedy na prośbę, bo jako Polak osądziłem, że mam powinność nieoszczędzania siebie tam, gdzie inni wszystko poświecili [...]" Po śmierci Traugutta powstanie nie wygasło zupełnie, ale były to już ostatnie jego podrygiwania. Stery rządu narodowego objął niejaki Bronisław Brzeziński, ale nie było już kim dowodzić ani tym bardziej za co. Kolejny rząd Władysława Daniłowskiego okazał się carską prowokacją, sprytnie utkaną przez oberpolicmajstra Teodora Trepowa. Najdłużej w polu utrzymywał swą partyzantkę legendarny ksiądz Stanisław Brzóska, który walczył jeszcze na wiosnę 1865 roku.

Gdyby się wybrać w roli wolnego słuchacza na jakiś wykład streszczający powstanie styczniowe brzmiałby on zapewne podobnie jak to co napisałem powyżej. Zwrócono by uwagę na poświęcenie powstańczych mas, na cenę krwi jaką oddali rozliczni rodacy, zyskując sobie tym samym trwałe miejsce w narodowym panteonie. Przyczyn powstania doszukiwano by się we wzrastającej brutalności carskich sołdatów czy w brance zorganizowanej przez Wielopolskiego. To wszystko oczywiście prawda, ale kiedy oceniamy jakieś wydarzenie historyczne z perspektywy czasu warto sobie zadać podstawowe pytanie: „cui bono?” - kto najwięcej zyskał na wybuchu powstania styczniowego? Taksując wzrokiem mapę Europy środkowo-wschodniej w połowie XIX stulecia widać wyraźnie, iż jedynym państwem, które nie mogło się obejść bez ziem zabranych Polakom w wyniku zaborów wcale nie była Rosja. Zarówno carowie rosyjscy jak i cesarze austrowęgierscy nie uzależniali wszak swego być albo nie być od okupowania terenów zagarniętych Rzeczpospolitej. Jednakże pozbawione Pomorza i Wielkopolski Prusy, niemal z dnia na dzień straciłyby pozycję czołowego gracza na Starym Kontynencie. W takich warunkach polityka pruska, zmierzająca do rychłego zjednoczenia Niemiec, a spersonifikowana w osobie księcia Otto von Bischmarka, musiałaby upaść. Pierwszoplanowym wrogiem niepodległości polskiej w połowie XIX stulecia byli zatem Prusacy, bo niepodległa Polska godziła wprost w ich narodowy interes.

Zanim pójdziemy dalej tym tropem spójrzmy jeszcze na moment na ziemie Królestwa Polskiego. W 1855 roku umiera nieprzychylny Polakom car Mikołaj I Romanow, a rok po nim krwawy namiestnik Iwan Paszkiewicz. Nowy car Aleksander II wyraźnie łagodzi swoją politykę względem Kongresówki: znosi stan wojenny, ogłasza amnestię, ułaskawia Sybiraków, pozwala na organizację Towarzystwa Rolniczego oraz odtwarzanie szkolnictwa wyższego. Z pewnością nie był to szczyt marzeń patriotycznie nastawionych Polaków, jednakże taki moment wytchnienia był nam niezwykle potrzebny do odbudowy tkanki narodowej tak pod względem biologicznym, jak i gospodarczym. Jest tajemnicą Poliszynela, iż w otoczeniu cara istniały środowiska niezwykle wrogie sprawie polskiej, usilnie pragnące, aby władca rozprawił się z tymi krnąbrnymi Polakami raz na zawsze. Środowiska te przyjęły rewoltę z lat 1830-31 z niekłamaną radością i z pewnością liczyły na repetę.

I tutaj ponownie wracamy do interesów pruskich, gdyż jak starałem się już wykazać w tym konkretnym momencie dziejowym nikt nie był w stanie ugrać więcej na kolejnej pacyfikacji dokonanej przez moskali na Polakach. I jak już to dzisiaj wiemy w ostatecznym rozrachunku to właśnie przyszły kanclerz Rzeszy von Bischmark był największym beneficjentem powstania. Można to podsumować w jeden sposób: wywołując styczniową rewoltę obóz czerwonych zafundował prezent Prusakowi, czołowemu wrogowi polskiej racji stanu. Bynajmniej nie oznacza to, że na powstaniu nic nie skorzystały Rosja czy Austria. Austriakom zależało na podsycaniu niepokojów w granicach rosnącego w siłę sąsiada, toteż sprytnie podsycano powstańczy żar, chętnie przyjmując uciekinierów z Królestwa czy przymykając oczy na broń i bandaże przemycane do Kongresówki. Aleksander II powywieszał cztery setki największych wichrzycieli spośród swych polskich poddanych, a resztę posłał na Sybir.  w ramach odszkodowań za poniesione straty ochoczo zabrano się za konfiskaty polskich dóbr. Tysiące ziemian straciło majątki, polski dwór, a wraz z nim polska kultura, znikały z ziem kresowych.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na jeden notorycznie umniejszany, a niezwykle istotny aspekt, mianowicie na mniej lub bardziej nieoficjalne powiązania spiskowców obozu czerwonych z wszelkiej maści ruchami lewicowymi: anarchistami, komunistami, węglarzami, młodo-europejczykami, generalnie rzecz ujmując z agentami tzw. rewolucji socjalnej, sięgającej korzeniem co najmniej do Wielkiej Rewolucji lat 1789-99. Z mojej perspektywy tj. perspektywy katolika,  konserwatysty i człowieka sceptycznego wobec demokracji, rewolucja francuska była wydarzeniem tragicznym. Robespierre i spółka głosili wzniosłe hasła, jednakże stworzyli państwo krwawego terroru, w którym o wolności czy braterstwie nie było mowy, zaś równość serwowano jedynie w obliczu śmierci, gdy wraz "wrogami republiki" na stopniach gilotyny kończyły ich małżonki bądź kochanki. Znamiennym jest fakt, że w szczytowej fazie jakobińskich „reform” przebywanie w stolicy Francji było bardziej ryzykowne niż służba w jednostkach frontowych. Rewolucyjni działacze w przeważającej większości byli zajadłymi wrogami chrześcijaństwa, stąd mordowanie duchownych i plądrowanie świątyń połączono z ich inicjatywy z promowaniem hedonistycznego Kultu Rozumu. Wobec wiernych Bogu i królowi cywili z departamentu Wandei zastosowano pierwsze masowe ludobójstwo w dziejach nowożytnych (I-V 1794). "Kolumny piekielne" gen. Turreau wymordowały na wymyślne sposoby co najmniej 50 tysięcy bezbronnych współobywateli. O tych „owocach Wielkiej Rewolucji” jej koryfeusze jakoś wyjątkowo często zapominają albo pamiętać nie chcą.

Trzeba sobie zatem zadać pytanie czy na pewno walka o restaurację państwa polskiego prowadzona pod rękę z ideowymi następcami Robespierre’a była drogą właściwą i mogła dać Polakom realną wolność? Czy istotnie socjalna rewolucja była tym czego Polak potrzebował w połowie XIX wieku? Wszakże interesy projektowanej przez europejską lewicę rewolucji wcale nie były zbieżne z polską racją stanu. Nasza tradycja i tożsamość narodowa były od wieków osadzone na chrześcijańskim filarze, rozumianym nie tylko jako wyznanie, ale przede wszystkim jako wyraz pewnego konceptu państwowego, pewnej zwartej idei cywilizacyjnej. W jaki sposób ten koncept i ta idea mogłyby się ostać, kiedy szliśmy do walki o wolność ramię w ramię z nienawidzącymi Kościoła Garibaldim i Mazzinim, pragnącym uczynić Europę komunistycznym rajem Marksem czy nie uznającymi ni zwierzchności nie władzy Bakuninem oraz Hercenem? Czy tradycja z jakiej się wywodzili ów przyszli macherzy I Międzynarodówki była tradycją bliską chłopu z Królestwa Kongresowego czy może jednak tradycją mu obcą?

Idąc tym tropem pojawiają się wątpliwości kolejne. Bo jeśli idea polskiej państwowości nie licowała z ideami, którym hołdowali czerwoni, to w takim razie komu tak naprawdę służyły takie persony jak Ludwik Mierosławski czy Jan Kurzyna? Polsce, ogólnoeuropejskim siłom rewolucyjnym, a kto wie, może nawet pruskiemu wywiadowi? Niezaprzeczalnie to właśnie Prusy najwięcej zyskały na rozpętaniu powstania, a poszlaki, iż w tym rozpętaniu brały czynny udział są niezwykle sugestywne. Wskazać tutaj można chociażby na ewidentne powiązania rewolucyjnych Gromad Ludu Polskiego w Londynie z pruskimi oficjelami, na przykład z prezydentem poznańskiej policji, Fryderykiem Edmundem von Bärensprungiem. Są to wątki niezwykle ciekawe, które jednakże pozostaną w sferze domysłów, dopóki jakiś dzielny badacz nie przekopie odpowiednich archiwów.

Przy okazji kolejnych rocznic powstania warszawskiego przetaczają się w Internecie liczne teksty udowadniające bezcelowość tego zrywu. Decydentom Polskiego Państwa Podziemnego, z gen. Borem-Komorowskim na czele, zarzuca się nieodpowiedzialność, posądza się ich o wysyłanie nieuzbrojonych dzieci na pewną śmierć. Nie podzielam tych skrajnych opinii, uważam je za tani populizm, nie oddający prawdy historycznej, a przy okazji stawiający wielu bardzo porządnych ludzi w jednym szeregu z garstką nieudaczników. Jednocześnie stwierdzam, że gdyby dzisiaj ktoś w mojej obecności podniósł taką samą krytykę wobec powstania styczniowego, to byłbym skłonny potraktować ją poważnie. Bo czymże były pomysły Mierosławskiego, aby zdobywać broń na wrogu za pomocą broni improwizowanej jeśli nie posyłaniem ludzi na pewną śmierć? Jakie szanse na sukces w starciu z regularnym wojskiem miały oddziały drągalierów i kosynierów? Wywołując powstanie styczniowe czerwoni przeszacowali możliwości tak swoje jak i narodu, nie wybadali nastrojów panujących prowincji, organizowali spisek pospiesznie i pobieżnie, a wreszcie spanikowali przed przewidywaną branką, wiszącą nad Centralnym Komitetem Narodowym niczym damoklesowe ostrze. Zabrakło współdziałania elit, pierwsze półrocze zmarnowano pod znakiem młodzieńczej zapalczywości czerwonych konfrontującej się z kompletnie pasywną postawą białych, którzy pozorowali walkę czy wręcz jawnie od niej odwodzili. Obraz panującego chaosu dopełniły tułający się tygodniami po Królestwie Rząd Narodowy, kompromitacja Mierosławskiego i ucieczka Langiewicza. Dopiero jesienna dyktatura Traugutta wprowadziła do obozu narodowego nieco spokoju i długofalowej inicjatywy, ale wówczas sprawa była już definitywne przegrana.

Bilans zrywu lat 1863-64 to klęska na każdym froncie: politycznym, militarnym, moralnym,  materialnym. Nowe rozdanie w polityce europejskiej było dla nas skrajnie niekorzystne, w zasadzie nie rokowało żadnych nadziei. Zaborcy zacisnęli więzi czego kulminacją był tzw. „sojusz trzech cesarzy” (Berlin 1872). Carat rozpoczął szeroko zakrojone rugowanie polskości i uważanego za jej ostoję chrześcijaństwa: konfiskowano majątki, likwidowano odrębność administracyjną, wprowadzano rosyjski jako język wykładowy na każdym szczeblu edukacyjnym, rozpoczęły się wywózki duchowieństwa, zlikwidowano niemal wszystkie domy zakonne. Uwłaszczenie chłopów i rozbudzenie patriotycznego ducha były istotną, ale niedostateczna rekompensatą  w obliczu poniesionych ofiar i doznanych krzywd. Na tak zarysowanym tle zupełnie inaczej prezentują się niechętna działaniom militarnym postawa białych oraz gra toczona z caratem przez margrabiego Wielopolskiego, który przecież powszechnie jest uważany za czarny charakter tamtych wydarzeń. A co jeśli to właśnie ten wyszydzany za tchórzostwo Wielopolski miał więcej politycznego nosa i więcej oleju w głowie od porywających się motyką na słońce czerwonych czy dbających przede wszystkim o swój interes klasowy białych? Przypomnijmy, iż ze wszech miar słusznie wyniesiony do rangi bohatera narodowego Traugutt stał w pierwszych dwóch miesiącach walk na stanowisku zbieżnym z margrabią, uważając, iż powstanie powinno być odwołane. Czy ktoś ośmieliłby się go za to nazwać zdrajcą? Czy jedyną miarą patriotyzmu ma być ilość krwi przelanej za wolność? Czy ojczyznę najgłębiej w sercu ma akurat ten, który najgłośniej wznosi hasła niepodległościowe i jako pierwszy rwie się do walki? Pozostawiam te pytania w zawieszeniu, niech Państwo sobie sami na nie odpowiedzą wedle własnego osądu.

Wspominałem na początku, iż myśląc o powstaniu styczniowym zawsze jestem rozdarty uczuciowo. Wynika to z faktu, iż będąc sercem z Polską związanym nie sposób przejść obojętnie wobec tych tysięcy ofiar z Trauguttem, Sierakowskim czy Brzóską na czele. Nie sposób odmawiać większości uczestników tego zrywu głębokiego patriotyzmu i heroicznego oddania dla sprawy polskiej. Ale nie sposób też wyzbyć się wrażenia, że rzucono ich na rewolucyjny opał, wciągnięto w ruchawkę nie dającą żadnych perspektyw na pozytywny rezultat i wykorzystano do celów państw zaborczych. Aby jeszcze pełniej wyrazić swoje rozterki na koniec oddaję głos Stanisławowi Mackiewiczowi: "Powstanie 1863 r. miało także swoje skutki dodatnie. Z jego świętej krwi, rozlanej gdzieś po lasach, rodziła się później egzaltacja, miłość ojczyzny tak wzniosła, jak może w żadnym kraju, ze strzępów tej krwi rodziły się takie duchy, jak Piłsudski, Sławek, Studnicki, zrodziły się legiony i wojsko polskie na wschodzie, rodziła się waleczność żołnierzy polskich i opór Warszawy i bohaterstwo w ostatniej naszej klęsce. Ale powstanie zachwiało najbardziej naszym stanem posiadania na tych ziemiach, w imię których wybuchło. Na Litwie i Rusi przed powstaniem sieć polskości była gęsta, tam gdzie chłop był ruski, białoruski czy litewski, emancypując się, przechodził automatycznie do polskości. Powstanie 1830-31 r. szarpnęło tym stanem rzeczy, ale go nie zniszczyło. Natomiast po roku 1863 Moskale dzięki konfiskacie przeważającej ilości ziemi, wysiedleniem, usunięciom polskiego urzędnika itd., nadwyrężyli istotnie wpływy polskie."
 

W swojej pierwotnej formie tekst "Rzecz o powstaniu styczniowym" poswtał na potrzeby  Stowarzyszenia Młodzi Patrioci im. Witolda Pileckiego

Dopiero się rozkręcamy organizacyjnie i kadrowo, ale już teraz zapraszamy do odnalezienia nas na Facebooku.

 

SOLTYS
O mnie SOLTYS

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura