Czy wygranie przez kandydata Platformy Obywatelskiej wyborów prezydenckich oznacza koniec polityki? Pełnię władzy w Polsce przejmuje bowiem ugrupowanie, które lansuje tezę, że polityka to domena zgody i miłości, a nie sporów i walki o wprowadzanie proponowanego przez siebie programu. Wraz z wygraną Platformy w polityce może się zakończyć typowy dla demokracji spór merytoryczny o wizję Polski. PO po zmonopolizowaniu polskiej sceny politycznej może bowiem skupić się na marketingu i PR, a nie szybkiej modernizacji Polski, jaką zapowiedział marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.
Choć rzeczywiście po zdobyciu Pałacu Prezydenckiego Platforma nie ma już tak silnego alibi do nicnierobienia, jakie zrobiono z Lecha Kaczyńskiego, to wciąż winę za opieszałość rządu można będzie zwalić na opozycję, teraz dużo silniejszą. W tym duchu zaczęto już zresztą komentować wyniki wyborów prezydenckich i mówić o przyszłości polskiej sceny politycznej. Podczas wieczoru wyborczego Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej” mówił, że wybory wzmocniły PiS i odbudowały jego zdolność koalicyjną, że teraz opozycja wraz z PSL będą mogły szantażować PO, że się porozumieją i powołają koalicję jej przeciwników. To ma być skutecznym narzędziem walki z Platformą. Może też być jednak skutecznym argumentem PO do zaniechania debaty o reformach.
Również Krzysztof Lisek z Platformy mówił w poniedziałkowym wywiadzie radiowym, że PO wciąż nie ma większości konstytucyjnej pozwalającej jej na uchwalanie dużych ustrojowych reform i, że do zmiany w tych obszarach będzie potrzebna zgoda opozycji. Dodając do tego powtarzaną już w mediach sprzyjających PO tezę o powrocie Jarosława Kaczyńskiego do retoryki sprzed katastrofy smoleńskiej, spodziewać się można zrzucania odpowiedzialności za brak zmian na opozycję. Ponieważ do wyborów parlamentarnych został tylko rok, na takiej propagandzie Platforma może chcieć dociągnąć do kolejnych wyborów. A w trakcie kampanii wyborczej znów wystarczyło będzie przypomnieć Polakom o kaczystowskiej IV RP, śmierci Barbary Blidy i panującym wszędzie strachu, przypomnieć, że to ten sam Kaczyński rządził krajem, który ocierał się o państwo totalitarne, a wyborcy nie będą zadawać pytań o to, co dla Polski zrobiła Platforma Obywatelska. Zadanie PO będzie łatwiejsze, jeśli uda jej się zawłaszczyć publiczne media. Bowiem to one są obecnie najważniejszym ośrodkiem kontroli władzy. Po ich przejęciu będzie można rozpocząć ostrą kampanię marketingową, która obecnie zajmie Polaków nieznaczącymi działaniami PO i prezydenta, a gdy trzeba będzie przypomni społeczeństwu lata PiSowskiego zniewolenia.
Politycy PO mówiący o polityce zgody i miłości dobrze czuliby się chyba w państwie autorytarnym, w którym istnieje system monopartyjny. W nim istnieje jedna partia i jeden ośrodek władzy. O zmiany nie trzeba walczyć, niczego nie trzeba robić. Wszystko odbywa się bez kłótni i niepotrzebnych sporów. Kwitnie polityka miłości.
Jestem dziennikarzem i publicystą. Pracowałem m.in. w redakcji portalu Fronda.pl i Polskim Radiu. Byłem jednym z prowadzących audycję Frondy.pl w Radiu Warszawa (106,2). Publikowałem m.in. we "Frondzie", "Opcji na Prawo", "Idziemy", "Rzeczach Wspólnych" i "Gazecie Polskiej". KONTAKT: zaryn.blogi[at]gmail.com
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka