Robert Koehler, „Strajk w regionie Charleroi”, 1886 rok (zdj. w domenie publicznej)
Robert Koehler, „Strajk w regionie Charleroi”, 1886 rok (zdj. w domenie publicznej)
Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk
1962
BLOG

„Podstawy przedsiębiorczości”? Nie, dziękuję

Staszek Krawczyk Staszek Krawczyk Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 80

Od 2002 roku w polskich szkołach średnich funkcjonuje przedmiot „podstawy przedsiębiorczości”. Jak zauważa Marcin Wroński, jego program jest całkiem ciekawy, ale podręczniki (a więc pewnie też zwykle praktyka nauczania) potrafią być bardzo jednostronne. Ja zaś dodam, że już w nazwę przedmiotu wpisano jeden z ekonomicznych mitów.

O jakim micie mowa? Otóż o takim, że wszyscy powinniśmy być przedsiębiorczy.

Powyższe przekonanie miałoby swój sens, gdyby udało się odwojować słowo „przedsiębiorczość”, czyli przyjąć, że chodzi również o sprawy zatrudnianych, a nie tylko zatrudniających. Mateusz Piotrowski i Agnieszka Zarzyńska mówili mi swego czasu w wywiadzie: „Przedsiębiorczość tworzą [także] pracownicy. […] Jej pobudzanie jest dla nich ważne: pomaga im mieć poczucie zawodowego spełnienia, poczucie, że ich kompetencje są właściwie wykorzystywane”. Właścicielka albo kierownik nie powinni być przedstawiani jako samotne wyspy.

Na razie jednak przedsiębiorczość kojarzy się nam głównie z ludźmi, które prowadzą swoje firmy (zwykło się mówić tu o „pracodawcach”, ale nawet w książkach do mikroekonomii można przeczytać, że to osoby zatrudniane dają – a raczej sprzedają – swoją pracę). I z podstaw przedsiębiorczości nietrudno wynieść wrażenie, że im więcej właścicieli firm w gospodarce, tym lepiej.

Czy rzeczywiście? Spójrzmy na wykres z zeszłorocznego raportu OECD pokazujący odsetek samozatrudnienia w różnych krajach świata*.


image


Okazuje się, że najwyższy procent osób samozatrudnionych w OECD mają państwa, których gospodarka niekoniecznie jest wzorem dla innych. Idąc od góry: Grecja, Turcja, Meksyk, Chile, Korea Południowa, Włochy… i Polska. Są to liczby od 21 do 34 procent. A jak wygląda sam dół wykresu? Zaczynając od najniższego odsetka samozatrudnionych: USA, Norwegia, Rosja, Kanada, Dania, Szwecja, Australia, Niemcy, Japonia, Węgry… Liczby od 6 do 11 procent.

Na tej liście zdarzają się przypadki nietypowe (np. Rosja), ale nie zmieniają one ogólnej tendencji: w bogatych krajach o wysokim standardzie życia niewiele osób ma własne firmy. Przedsiębiorstwa mnożą się natomiast w państwach mniej zamożnych, na gorzej zorganizowanych rynkach pracy. Widać to jeszcze lepiej, gdy spojrzymy na informacje dotyczące także krajów spoza OECD. Oto kilka przykładów z danych Międzynarodowej Organizacji Pracy: 93% w Burundi, 89% w Etiopii, 82% w Nigerii, 80% w Nepalu, 73% w Ghanie, 60% w Bangladeszu. Wystarczy zestawić te odsetki z 7% w Kanadzie czy nawet 24% we Włoszech, aby zobaczyć uderzającą różnicę.

Wniosek jest prosty – jeśli zależy nam na silnej gospodarce, własną firmę powinna mieć docelowo może 1 osoba na 10. No, chyba że uda nam się wymyślić, wypromować i wdrożyć (najlepiej w skali światowej) jakiś całkiem nowy model rozwoju. Ale takie zmiany zajmą pewnie trochę czasu, a zajęcia z podstaw przedsiębiorczości trzeba naprawić już teraz.

Zakładanie i prowadzenie firm może być jednym z elementów programu nauczania, lecz o wiele ważniejsze miejsce w szkole (a pewnie również na studiach) powinny zajmować sprawy przydatne pracownikom i pracownicom najemnym. Myślę tu m.in. o rozumieniu różnic między poszczególnymi typami umów, odnajdowaniu się w zastanej kulturze organizacyjnej, sposobach szukania pomocy w trudniejszych sytuacjach, umiejętności dostrzegania konfliktu interesów, wiedzy na temat związków zawodowych czy prawa do strajku.

Podpisana rok temu nowa podstawa programowa niewiele w tych kwestiach zmienia. Z czterech działów wyróżnionych w opisie przedmiotu najwięcej godzin zajmować ma ten, w ramach którego uczeń „przedstawia strukturę biznesplanu”, „znajduje pomysł na własną działalność gospodarczą lub przedsięwzięcie społeczne”, „przedstawia procedury związane z rejestracją indywidualnej działalności gospodarczej”, „dostrzega możliwości rozwoju przedsiębiorstwa” i tak dalej. W dodatku namawia się nauczycieli do przeprowadzenia „ćwiczeń terenowych w przedsiębiorstwie” albo przynajmniej „zorganizowania spotkania z przedsiębiorcą”, nie ma natomiast zachęt do czytania reportaży o patologiach obecnego rynku (umowy śmieciowe, mobbing etc.) lub do rozmowy z ekspertką od prawa pracy. Sprawy pracownicze i konsumenckie bywają poruszane, ale w zdecydowanie mniejszej skali.

Nawet gdyby tematyka własnej firmy zajmowała tyle samo miejsca, co sprawy dotyczące roli pracownika, wciąż byłaby to edukacja niedostosowana do potrzeb uczniów i uczennic. Przecież zdecydowana większość młodych ludzi będzie sprzedawać swoją pracę, nie kupować pracę innych. A tymczasem jest jeszcze gorzej: cały program układa się pod grupę istotną, zgoda, lecz wyraźnie mniejszościową.

Gdybym miał sobie wyobrażać dobrą reformę edukacji, to między innymi to bym zmienił.


* Ściśle mówiąc, definicja samozatrudnienia stosowana przez OECD obejmuje następujące grupy ludzi: „employers, workers who work for themselves, members of producers’ co-operatives, and unpaid family workers”. Podobnie jest z definicją Międzynarodowej Organizacji Pracy: „employers, own-account workers, members of producers’ cooperatives, and contributing family workers” (zob. zakładkę „Details” na stronie ILO). Nie jest więc tak, aby każda z 93% samozatrudnionych osób w Burundi miała własną firmę. Sądzę jednak, że nie zmienia to głównych wniosków wpisu.


[EDYCJA: Wpis ukazał się również na moim fanpage’u].

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (80)

Inne tematy w dziale Gospodarka