Odcinek 88 - Pozorne strachy
Czekał chwilę, bo nie było odpowiedzi, akurat tyle, żeby jeszcze raz umocnić się w przekonaniu, że nie ma się czego bać, bo przecież nie przyszedł tu dla rabunku, z którego i tak by mu nic nie przyszło, bo musiałby z rzeczami chodzić do paserów, a tego właśnie by znieść nie potrafił, tak gardził tymi ludźmi jak wszami, już od czasu okupacji, kiedy się z nimi zetknął, żeby ich zabijać na podstawie wyroków podziemnego sadu, za walutową współpracę z okupantem. Przecież wielu paserów skupujących złoto od szmelcowników, handlowało z gestapowcami po knajpach. To właśnie waluciarze pomagali w Generalnej Guberni utrzymać się wielu przedsiębiorcom na powierzchni gospodarczego życia i byli naturalnymi regulatorami wymiany walutowej, zastępując w tym wykastrowane niemieckie banki oficjalne. Nawet dygnitarze podziemnego państwa polskiego musieli korzystać z ich usług, wymieniając dolary i funty przysyłane z Anglii na hitlerowską walutę.
To zmartwienie nie ma sensu, bo właściwie już nie żyję, nie trzeba mi już kredensu, nie jem, nie śpię i nie piję, nie ma dla mnie precedensu, gdy samotnie konia biję ani z piekła akcydensu, kiedy wbijam nóż w swą szyje.
Brzydził się paserstwem a zapomniał, że sam nim się stał kupując kradziony pierścionek u złodzieja kolejowego. Bo przecież i kupno mebli po zagazowanych Żydach była czystym paserstwem. No, ale takimi paserami jak on, jest pół Warszawy i cztery piąte ludzkości - wszakże każdy kupuje jakąś rzecz, która była, lub mogłaby być czyjaś, gdyby nie kupiec-złodziej, lub inny bankier, dyktujący paserskie warunki kapitalistycznej wymiany.
To zmartwienie sensu nie ma, bo właściwie nie mam siły w którą mógłbym wbić ościenia, gdzieby się emocje tliły kiedy nie ma nawet cienia, we mnie chęci do mogiły ani śladu ponaglenia, by otworzyć sobie żyły.
- Taki paser kupuje za bezcen (fabrykant za bezcen kupuje pracę robotnika) - myślał pan Michał - za dziesiątą część wartości, tak, że klasyczny złodziej nic z tego nie ma prócz strachu.
A przecież on tu nie przyszedł po nic innego, jak tylko sprawdzić, czy jest możliwe w końcu XX wieku - wieku humanizmu, papieża-Polaka, rozkwitu liberalnych demokracji, wieku atomu, praw człowieka, ery podboju kosmosu i komputera – powtórzenie zwierzęcej w swym bestialstwie zbrodni dla poprawy ludzkiej rasy, jakby ludzkość nie posunęła się w swym moralnym postępie ani o milimetr do przodu. Bo jeśli zbrodnia Raskolnikowa jest możliwa, to możliwe jest powtórzenie Auschwitzu i znaczy to, że człowiek pozostał podły jak był, pomimo papieskich pielgrzymek, rozwoju chirurgii plastycznej, Internetu i "globalnej wioski".
To by oznaczało zupełny krach wizji chrześcijaństwa, że religia jest oszustwem i opium dla ludu, kultura bełkotem a władza niedopuszczalnym nadużyciem szajki bandytów, przebranych w dyplomatyczne fraki i birety.
Jeśli można powtarzać bestialskie morderstwo według dziewiętnastowiecznego rytu, to znaczy, że w nie ma nic świętego, w imię czego, można by stawać w obronie człowieczeństwa ludzkości w obłędzie. Jeśli tak się sprawy mają, że zbrodnia wynika z darwinowskiego socjologicznego schematu, a nie z metafizyki ducha i mistycznej boskiej miłości, to człowiek jest tylko odmianą krwawego zwierza i nie ma się co turbować o głodne dzieci, umierające gdzieś w krajach Magrebu, tylko grabić ile się da, skoro i tak wszystko szlag trafi w kupie gnoju! –
Zagłębiał w swoje ulubione, katastroficzne rozważania, gdy wyrwał go z zadumy szczęk otwieranych drzwi do mieszkania naprzeciwko starej, w których ukazali się tragarze wynoszący stół i krzesła, na znak, że być może ktoś się wyprowadza, a w otwartym przez chwilę wnętrzu zauważył krzątających się ludzi i zadrżał, ze wszystko jest jak w powieści, ale zaraz się zaśmiał, że ma zwidy-niewidy, bo przecież to tylko znaczy, że na tym piętrze przez jakiś czas tylko będzie jedno zajęte mieszkanie – staruchy, bo takie zabiegi okoliczności zdarzają się codziennie po tysiąc razy i nie świadczą o niczym, nie świadczą o żadnym kismet, przeznaczeniu ani pułapce zastawianej przez fatum na bezbronną ofiarę. Przecież nie musi wchodzić do mieszkania starej... ale z drugiej strony, skoro się dzieją takie dziwy, takie podobieństwa i naśladownictwa, to powinien je, jako człowiek rozumny, rozpoznać i sprawdzić, bo są interesujące...- i pchany ciekawością co będzie dalej, postanowił, że jednak wejdzie do środka, jeśli mu pani Ilona otworzy, ale będzie przez cały czas trzymał rękę "na pulsie wydarzeń" i nie pozwoli się wplątać w żadną zbrodniczą intrygę, będzie tylko porównywał słowa i sytuacje ze słowami i sytuacjami z książki, która znał na pamięć - a to przecież nic złego.Mąciło mu się w głowie...
- Ciekawe czy się powtórzą słowa wypowiedziane przez Alonę Iwanownę i Rodiona, ponad sto lat temu? - myślał naciskając raz po raz guzik dzwonka.
Czekał bo nikt nie odpowiadał a potem, gdy zadzwonił jeszcze raz i poruszał klamką, usłyszał, że ktoś wewnątrz podchodzi do drzwi nieufnie, jakby się skradając.
- Kto tam? - stara odezwała się wreszcie.
- To ja, Rasss... - wyrwało się panu Michałowi z emocji, ale w porę ugryzł się w język.
- W ważnej sprawie - poprawił się, nadając swemu głosowi spokojne i łagodne brzmienie. Przez moment ustawił się na przeciwko wizjera, żeby go mogła zobaczyć i nabrać zaufania, a po chwili odsunął się nieco, tak żeby mogła ujrzeć kręcących się tragarzy i ludzi w otwartym mieszkaniu, bowiem przypomniał sobie, że w powieści lichwiarka otworzyła wówczas gdy zobaczyła ludzi kręcących się na podeście.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości