Zapewne ta sytuacja, w której on tak stał nad nią, nad „Staruchą”, wyzwoliła w nim szereg wspomnień, które mu odświeżyły uśpioną pamięć, jak błyskawica.
Przypomniał sobie wiele zapomnianych epizodów ze swej okupacyjnej przeszłości, gdy musiał ciąć siekierą po ciemieniu w imieniu i dla interesu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, Chrystusa Króla i Najświętszej Marii Panny.
Z początkiem 38 roku, Michał został awansowany i przeniesiony do batalionu ochrony rządu, gdzie był dowódcą plutonu a potem szefem kompanii. W pierwszych dniach wojny jechał w konwoju pociągu rządowych notabli, którzy uciekali z płonącej Warszawy na Wschód, w stronę Kołomyi. Wraz z Naczelnym Wodzem i Prezydentem Rzeczpospolitej. Prezydent jechał przed nimi w osobnym pociągu, a oni za nim, pilnowali wagonów z pieniędzmi z centralnego banku w Warszawie. Ale o tym nie wiedzieli. Pociąg z prezydentem, jako mniejszy i szybszy, odjechał, a oni zostali utykając gdzieś na stacyjkach bombardowanych miasteczek, w lesie… Gdzieś pomiędzy Gródkiem Jagiellońskim a Mościskami, kiedy lotnik niemiecki zbombardował ich pociąg, pan Michał zorientował się, że jest sam. Wszyscy uciekli. Tak oficerowie, jak i szeregowcy. Na rozbitej lokomotywie zobaczył pokiereszowane ciało zabitego maszynisty i postanowił zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Przeszedł jeszcze raz wzdłuż szarozielonych wagonów, w których rzekomo miały być pieniądze. Stały milczące jak stalowe sarkofagi, każdy z pancernymi drzwiami i specjalnym zamkiem jak w bankowych safesach. Podobno były zaminowane, żeby nikt niepowołany nie mógł ich otworzyć. Zobaczył, że wagon pocztowy stoi z otwartymi drzwiami, więc wszedł do środka. Wszędzie był nieład, rozbebeszone listy walały się po podłodze, na stole służącym za biurko błyszczał czarnym aksamitem rozlany atrament, bibularz naczelnika tej ruchomej poczty wpadł do kosza na śmieci, kosz zresztą też leżał wywrócony. Pocztowe, brązowe i zielone worki, leżały rozprute w kącie leżały, jak ranne zwierzęta, szczerząc zęby z poszarpanych nici. Worki były już puste, ale w jednym znalazł gruby plik stuzłotowych banknotów z banderolą Poczty Polskiej i schował do kieszeni. Obejrzał się odruchowo za siebie, sięgając do kabury, czy ktoś go nie obserwuje, jakiś złodziej, albo nie nadchodzi, po te pieniądze, których może zapomniał, a może nie zdążył zabrać, czekając na stosowną chwilę.
Postanowił przeszukać pozostałe worki, ale prócz kwitków i papierków z pieczątką nic w nich nie znalazł. Pokręcił się jeszcze chwilę, wyglądając czy nikt nie nadchodzi, jacyś Niemcy albo, co nie daj Boże, koledzy z ochrony pociągu.
Spieszył się szukając jakieś torby, byleby to nie był wojskowy tornister i robił szybko przegląd, w różnych pozostawionych przez pocztowców betach. A jeszcze szybciej planował jak się wydostać z tej matni. Wreszcie znalazł to, czego szukał, stary turystyczny plecak, do którego przełożył ze swego tornistra wojskowe konserwy i przybory do golenia.
- No, teraz, po zrzuceniu munduru i założeniu cywilnego ubrania, upodobnię się z tym plecakiem – myślał plutonowy Kulbaka – do zapóźnionego, wracającego z wakacji wędrowca, turysty, który nie zdążył na mobilizację i na wojnę. Tylko muszę zdobyć wpierw cywilne ubranie. Tak to sobie już wcześniej obliczył i uplanował, zabierając ze sobą przezornie metrykę i legitymację ubezpieczeniową swojego zmarłego rok wcześniej szwagra. Dlaczego tak zrobił, nie potrafi wytłumaczyć, ale zrobił to, bo jakiś głos rozsądku mu podpowiadał: „zrób to”. Na wojnie może być różnie, może będziesz musiał uciekać z niewoli, może będziesz musiał przebierać się za kogoś innego: zrób to”, takie papiery mogą ci się przydać. Poza tym, wiedział, bo interesował się polityką, że Polska armia jest słaba, że Ukraińcy będą pomagać Niemcom, że Słowacy ruszą z Wehrmachtem od Południa Karpat przez huculskie połoniny, że ruszy Ruś Zakarpacka… i będzie zbita, jak zawsze, polska dupa.
Spojrzał jeszcze raz na plik banknotów i schował głębiej do wewnętrznej kieszeni. – Oj, żebym to ja je miał przed wojną – myślał bez satysfakcji, ale mściwie - i oddalił się szybko w stronę widocznych w oddali, jakichś wsi. Sądził, że w bezpośredniej bliskości bombardowanych Mościsk muszą by to polskie wsie, bo z Ukraińcami nie chciał się spotkać. Na postojach pociągu, już po przejechaniu Bugu, mówiono, że na polskich żołnierzy napadają ukraińskie bandy wypruwając z nich flaki i wnętrzności, i to żywcem. A on nie chciał by się spotkać z własną ślepą kiszką. Karabin zostawił przy pociągu, oparty o resor wagonu a zamek z niego wyrzucił. Zostawił sobie tylko pas i visa, natomiast książeczkę wojskową i blaszkę nieśmiertelnika postanowił wyrzucić dopiero wtedy, gdy zdobędzie cywilne ubranie. Idąc zapyloną, wiejską drogą, obserwował płonące zakłady chemiczne w Mościskach, myśląc, że to płoną jakieś nic nieważne drewniane baraczki, bo, przecież Niemcy wiedząc, że niebawem przejmą, warte setki milionów, chemiczne instalacje, jakże im potrzebne, bezmyślnie by ich nie niszczyli. Pomyślał o znalezionych w wagonie pocztowym pieniądzach i wyjął z paczki kilkanaście nowiutkich banknotów. Nie były one całkiem nowe, lecz już używane, ale na tyle wyglądające czysto i świeże, że mogły budzić wrażenie, że wyszły prosto z pod prasy; więc postanowił przygotować je do „użycia”, delikatnie mnąc je i rozprostowując w palcach, żeby nabrały wyglądu, że były w „obrocie”.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości