Odcinek 100 – Wspomnienia z powrotu z wojny
Gdy wszedł do wioski, biednej, drewnianej, z dachami pokrytymi strzechą, wszedł do najobszerniejszej, dostatnio wyglądającej chałupy, jednakże na poboczu wsi. Wokół panował spokój, pobliżu niebyło nikogo, mimo to wyciągnął pistolet z kabury i przełożył go do lewej kieszeni. Nie był mańkutem, ale potrafił doskonale strzelać zarówno z prawej jak i z lewej ręki. Gdzieś daleko huczały działa, ale wokół nie było ani uciekinierów ani żołnierzy.
Z końcem września 39 snuło się w słonecznym blasku babie lato, gdy wchodził na drewniany, wyszorowany do czysta ganek. Drzwi były otwarte - w ciemnej sieni omal się nie potknął o mężczyznę, o chłopa, który patrzył na niego wystraszonym wzrokiem. Chłop był nieogolony i w połatanym ubraniu, z jakichś starganych portkach i koszuli, aż Michałowi zrobiło się nieprzyjemnie, gdy sobie przypominał, że przyszedł po ubranie.
- Pochwalony – odezwał się chłop do Michała
- Pić – rzekł pan Michał – Wody. Dajcie wody.
Nie wiedział jak się zwracać do chłopa” wy, ty, czy ”pan”, gospodarzu, „panie”…
Było widać, że nigdy nie miał z takimi chłopami do czynienia.
- Stacha, przynieś wiadro – zawołał chłop w głąb domu, ale zaraz się zmitygował, że to niegrzecznie trzyma gościa w sieni i powiedział: wejdźcie panie żołnierzu, panie sierżancie, poprawił się, spoglądając na naszywki Michałowego munduru. Michał od miesiąca dopiero był sierżantem i nie miał czasu jeszcze czasu się do tego przyzwyczaić. Zresztą, jak się później okazało, wskutek wojny i bałaganu nie zdążyli tego awansu w Michałowych aktach zapisać, w centralnym rejestrze podoficerów.
- Jeszcześmy tu we wsi żołnierza polskiego nie widzieli. Uciekinierów widzieliśmy owszem, jak pędzili do Lwowa, ale wojska nie. Podobno idą przez Mościska, ale nas omijają – mówił chłop, który drapał się po siwej, nieogolonej szczecinie. W ogóle miał chyba wszy, bo co chwilę drapał się po siwej, skołtunionej głowie. Michał pomyślał, czynie dostanie od jego ubrania wszawicy, ale nie miał wyboru, co mu tam, Niemcy i Ukraińcy gorsi od wszawicy.
- A wokół Ukraińcy się burzą – mówił chłop markotnie – Szykują Siena nas, Polaków, panie. Co z nami będzie, Jezus Maryja.
Michał napil się wody. Była smaczna, chociaż ze starego cynkowego wiadra. „Baba”, owa Stacha, sienie pokazała. Michał rozejrzał się po kuchni, jak na chłopską chałupę, w Galicji Wschodniej, lub też, jak kto woli, w Zachodniej Ukrainie, była dostatnia, z piecem kaflowym, miejskiego kroju, i drewnianą podłogą, nie klepiskiem.
Zaczerpnął powtórnie wody do blaszanego garnuszka i napił się znowu.
- Głodniście panie żołnierzu, panie sierżancie? – spytał chłopina – Staa-cha! Staszka! – wołał na żonę, ale nie wyszła.
- Nie trzeba- powstrzymał go Kulbaka gestem, oddając mu garnuszek, ale się rozmyśli i postawił na stole.
- Nie jestem głodny. Jadłem w pociągu. Mam konserwy. Może byście mi dali trochę chleba. Kupię.
- Dam panu, panie sierżancie, za darmo.
- Potrzebuję ubranie – rzekł do chłopa, który się momentalnie skurczył, jak liść w ognisku i już miał zacząć biadolić, że nie ma, że stare, że dziadowskie, że ukradli…
Michał mu się przyglądał spod oka, jak skamlał, że się nie nadaje, takiemu miastowemu panu, nie pasuje, że małe, że nie tego wzrostu… jeszcze coś tam, coś tam, ale zamilknął raptownie widząc dziurę lufy pistoletu, którą Michał wysunął z kieszeni.
- Dasz? – czy mam sam wziąć?
- Dam. Dam panie – rzekł chłop pokornie.
I zaprowadził Michała do dużej bielonej izby, z obrazami katolickimi, Jezusem Boleściwym i Maryją Bolesną, do wielkiej szafy, z której wyjął, jak Michał sadził, swoje najlepsze, świętalne ubranie z ciemnego kamgaru, garnitur, może nawet ślubny. Całkiem nie zniszczone, marynarkę i spodnie z manszetem, warszawskiego kroju. Do tego brązowe buty od Baty z dobrej miękkiej skóry. Jako że chłop był wzrostu Michała, ubranie pasowało jak ulał. Jeszcze chłop dal niebieską koszulę, całkiem dobrowolnie i z jakąś wewnętrzną uciechą ido tego krawat. Nie nowy, bo nowego nie miał.
Michał przyjrzał się w małym lusterku. Teraz w drogę.
- Mundur i oficerki ci zostawiam. Całkiem dobre sukno. Karabinu nie mam. Zostawiłem przy zbombardowanym pociągu. Jeśli się nie boisz, to leć, nikogo tam nie ma, Zdążysz, zanim się pojawią Niemcy albo maruderzy. Zamek znajdziesz w krzakach. Są tam też pieniądze, ale nie wiem, czy nie zaminowane. Być może tylko ja miałem szczęście, że trafiłem na napoczęty worek – powiedział pan Michał, cokolwiek niezrozumiale dla chłopa, ale nie tłumaczył, o co chodzi. Gdybyś zdobył karabin, miałbyś przeciwko Ukraińcom obronę.
Pogmerał chwilę w swoim „turystycznym” plecaku i dał mu stówkę. Potem zastanowił się chwile i dal mu drugą stówkę. Potem mówi mu: Daj mi zwykły worek, taki na ziemniaki, z kawałkiem powrózka. A gdy chłop przyniósł mu komory worek na jego życzenie odezwał się jeszcze: W szafie wisi twój gabardynowy płaszcz i kapelusz. Daj mi je. Masz tu stówkę. Masz tu dwie stówki.
Plecak włożył do worka i przewiązawszy sznurkiem zarzucił na ramię, na drugie ramię zarzucił płaszcz, na głowę włożył pilśniowy kapelusz i tak wystrojony ruszył w stronę Lwowa. Co zamierzał? Najpierw zamierzał uciec do Lwowa, wmieszać się w tłum uciekinierów i czekać okazji przedarcia się przez niemiecki front do Warszawy, ale uznał to za zbyt niebezpieczne, sądząc, że we Lwowie mogą być krwawe jatki. Dlatego postanowił uciekać pod prąd zbliżającego się frontu. Wybrać między frontami miejsce najrzadziej obsadzone przez oddziały wojskowe i wraz z powracającymi uciekinierami przejść przez Bug, po moście pod Kłodawą.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości