odcinek 102 – wspominki z wojny
Gdy wyszedł za opłotki tej wsi, myślał co zrobić z nieśmiertelnikiem, który miał na szyi i z książeczką wojskową. Gdyby go złapali, to zarówno dla Niemców jak i dla Polaków byłby dezerterem nadającym się do rozstrzelania. Zdjął blaszkę nieśmiertelnika i wyrzucił w krzaki a nad książeczką zastanowił się, czy ją spalić, potargać na kawałeczki czy, po prostu, wyrzucić. Pomyślał, że mu nie wolno, ot tak, wyrzucić dokumentu, z nazwiskiem i adresem, bo go Niemcy znajdą; a zbierali wszystkie nieśmiertelniki i książeczki, oraz inne ślady po żołnierzach, w celu ustalenia ich danych personalnych; słowem wszystko, co im mogło się przydać podczas okupacji. Gdyby znaleźli jego książeczkę, wtedy znaleźliby jego. Zapałek nie miał, żeby ją spalić, bo gdzieś zgubił, a potargać nie miał sumienia.
Zaczął szukać zapałek w swoim worku, to znaczy w plecaku, który miał w worku, ale nie znalazł, znalazł za to wojskowy przybornik do szycia z igłami i nićmi. To mu dało pomysł, żeby rozpruć kawałek podszewki w marynarce i zaszyć w niej książeczkę wojskową. Żeby nie była znaczna, pod płótnem, jako buła, w jednym miejscu, rozpruł ją na poszczególne kartki i każdą z nich umieścił pod podszewką osobno w rożnych miejscach, takich jak rękaw, poła lub kieszonka. Sztywną tekturkę okładki, której żal mu było wyrzucić, postanowił wszyć pod pachą w sztywnik z końskiego włosia. Co zamyślił tak zrobił. Usiadł w krzakach nadrzecznych i zabawił się w krawca, zaszywając nadprute miejsca szarymi nićmi które miał w przyborniku. Etui przybornika, jako sprzęt wojskowy, budzący natychmiast podejrzenie, wyrzucił wraz z zapasowymi guzikami od munduru, zostawiając sobie tylko igły i nici.
Tak to w pierwszym dniu powrotu z wojny, już w przebraniu cywila, dotarł wieczorem do jakiejś opuszczonej wsi, w której chałupy stały pootwierane na roścież, bez dobytku i bez gospodarzy; kościół barokowy też stał otworem a na plebanii niebyło nikogo. Co ciekawe, kościół był nietknięty, bez żadnych śladów włamań lub zniszczeń; tabernakulum wprawdzie było otwarte, ale nie wiadomo, czy nie dlatego, że księża przed ucieczką zabrali z niego pozłacane kielichy, żeby je ukryć przed profanacją w jakimś sekretnym miejscu. Po ołtarzu chodziły kury, natomiast w plebańskim ogrodzie pasły się spokojnie, spuszczone z łańcuchów łaciate krowy a świnie tarzały się w gnojowicy. Podobnie było w całej wsi, to tu, to tam, pasła się samopas krowa a kury tatrały się rozkosznie w kurzu wiejskiej drogi, zażywając suchej kąpieli w promieniach wrześniowego słońca. Gdy się ściemniło, we wsi rozszczekały się psy, których gospodarze nie zdążyli zabrać „na ucieczkę”, wszędzie było ciemno i ryczały niewydojone krowy. : Pan Michał widział podczas ucieczki wieśniaków z końmi, przy furmankach i z jedną czy dwoma krowami, ale przecież wszystkich krasul, z całego gospodarstwa chłop nie mógł ciągnąć za swoim wozem, z pierzynami i dziećmi, wiec te krowy, które przymusowo zostały we wsi, powierzone boskiej opiece, ryczały za swymi towarzyszkami żałośnie.
Dziwna wieś, pomyślał Kulbaka przygotowując się do noclegu w kopie siana za wsią, ponieważ bał się spać w pobliżu chałup. Gdy kilka dni wcześniej jadąc rządowym pociągiem przystawali na wsiach, żeby zaczerpnąć świeżej wody, też widzieli opuszczone domostwa i porzucone, otwarte żydowskie sklepiki, których nikt nie pilnował ani nie okradał, bo jak powiedział jakiś wioskowy dziad-kuternoga, wioskowych nikt się nie boi i nie zamyka przed nimi, to znaczy przed dziadami, bo nie kradną. Jak mi nikt dobrowolnie nie da, to sam nie wezme. Panie, nawet Ukraińcy nie kradną, bo też mają bogatych i biednych. Natomiast miastowi kradną. Przychodzą tu do nas ciarachy, z okolicznych miasteczek i kradną Żydów, aż miło patrzeć.
Nazajutrz zjadł konserwę, napił się wody, w jakimś opuszczonym gospodarstwie, prosto ze studni, chociaż nie bez obawy, czy nie zatruta przez Ukraińców lub niemieckich szpiegów i dołączył do jakiejś grupy uciekinierów, którzy wracali z powrotem za Bug, do wsi i miasteczek Rzeszowszczyzny i dalej w stronę Lublina i Warszawy. Pierwsze spotkanie z wojskiem niemieckim było takie, że Niemcy jadący na motocyklach i odkrytych, polowych volkswagenach zawracali uciekających w panice ludzi, z powrotem do miejscowości zamieszkania: Rückzug! Rückzug! Zawracajcie doma! Nie bójcie sie! Zürick nach hause! - uspokajali przerażonych uciekinierów.
I ludzie wracali, chociaż niektórzy byli tak osłabieni, że silniejsi musieli ich wieźć na taczkach.
Pan Kulbaka, udając cywila, też się wlókł na obolałych nogach w stronę Warszawy, nie wiedząc, że jest ostrzeliwana i płonie jak pochodnia.
sceptyczny i krytyczny. Wyznaję relatywizm poznawczy. Jestem typowym dzieckiem naszych czasów, walczącym z postmodernizmem a jednak wiem, że muszę mu ulec.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości