Tego rodzaju pytanie co w tytule mam prawo zadać /nie licząc na odpowiedź-p.Laska oczywiście, bo dla rozsądnie myślących odpowiedź jest oczywista/ po tragedii na lotnisku w San Francisco.
Samolot pasażerski rozbija się przy awaryjnej próbie lądowania, nie na pasie tylko na ziemi, zapala się , jest pożar na pokładzie a sam samolot , wbrew teorii Anodino-Milllerowo-Laskowej jest w całości z urwanym podobno statecznikiem.
Co jeszcze jest dziwne /na szczęście i wbrew teoriom j.w./, pasażerowie wychodzą z tego w większości cali i zdrowi, jest tylko dwie ofiary śmiertelne.
Tłumaczenie, że w Smoleńsku był teren bagnisty tym bardziej dyskwalifikują wnioski komisji Millera z uporem maniaka /lub człowieka opętanego chyba miłością do gienerał Anodiny/ tłumaczonej przez p.Laska "ciemnemu ludowi" że wybuchu nie było, na bagnistym terenie powinien po prostu 'zaryć się w ziemię'.
Kazdemu kto choć 'liznął' nauki techniczne, a wydaje mi sie że mam jako takie przygotyowanie w zakresie mechaniki teoretycznej ze znajomością statyki, dynamiki i wytrzymałości materiałów, trudno wmówić a tym bardziej wytłumaczyć wbrew nauce, że ta brzoza /pancerna oczywiście/ rozczłonkowała /celowo nie używam określenia rozerwała jako że na oficjalne potwierdzenie wybuchu, przy takich ekspertach jak p.Lasek, nie ma póki co szans / kilkudziesięciotonowy samolot na tysiące drobnych części rozrzuconych na dużym terenie które potem zwożono i znoszono bliżej resztek kadłuba.
Katastrofa Smoleńska to chyba jedyna taka z katastrof naziemnych, gdzie samolot w warunkach łagodnego podchodzenia do przyziemienia /pomijając nawet fakt że mimo zapewnień "wieży"?, nie był ani na kursie ani na ścieżce/ rozlatuje się jak bańka mydlana a nikt z pasażerów nie wychodzi z tego z życiem.
To wszystko tak dobitnie świadczy że ",odbyło się to bez udziału osób/czynników trzecich", że p.Lasek może już te swoje bajeczki opowiadać tylko wnukom /i też pewnie nie uwierzą/.
Inne tematy w dziale Rozmaitości