17 kwietnia Amerykanie obchodzili Tax Freedom Day, czyli dzień wolności podatkowej – symboliczny moment, w którym przestają pracować dla państwa i mogą zacząć pracować wyłącznie na własne wydatki. Jak poinformowała amerykańska The Tax Foundation, od 1 stycznia Amerykanie pracowali tylko po to, by zapłacić podatki – federalne, stanowe i lokalne. W tym roku każdy amerykański podatnik musi oddać fiskusowi 29,2% osiągniętego dochodu.
Wynik mógłby być jeszcze gorszy, gdyby autorzy raportu uwzględnili pokrycie deficytu przez podatników. Gdyby podatnicy musieli nagle zrównoważyć budżet (tegoroczny deficyt wyniesie niewiele ponad bilion dolarów – bilion to tysiąc miliardów), to dzień wolności podatkowej Amerykanie mogliby świętować dopiero 14 maja. Przyczyną, dla których Amerykanie muszą krócej cieszyć się wolnością, są rosnące obciążenia federalne. Podatki lokalne od kilkunastu lat raczej stoją w miejscu z pewnymi niewielkimi tendencjami do zmian raz w jedną, raz w drugą stronę. Najbardziej odczuwalnym podatkiem jest federalny podatek dochodowy, na zapłacenie którego mieszkańcy kraju Wuja Sama pracują aż 32 dni. Następny w kolejności długości pracy jest Social Insurance Tax, czyli ubezpieczenie zdrowotne – na jego zapłacenie pracują 23 dni. Trzecim w kolejności jest podatek od nieruchomości (12 dni), Sales tax, odpowiednik europejskiego podatku VAT (również 12 dni), podatki lokalne pochłaniają pracę 8 dni. Łącznie z innymi podatkami daje to wynik 107 dni pracy wyłącznie na rzecz państwa (metodologia zakłada, że podatnicy 100 proc. swoich dochodów przekazują państwu aż do momentu pokrycia całości wydatków budżetowych).
Jeśli chodzi o poszczególne stany, to najbardziej opodatkowani są mieszkańcy stanu Connecticut (oni przestaną pracować dla państwa dopiero 5 maja), New Jersey oraz Nowy Jork (1 maja). Najszybciej wolność podatkową osiągnęły w tym roku stany Lousiana i Mississippi (1 kwietnia), Południowa Karolina (3 kwietnia), Południowa Dakota (4 kwietnia) oraz Alaska (5 kwietnia).
Nadciągający taxmageddon
Za rządów Baracka Obamy święto podatników przypada co roku później. W 2009 roku, po pierwszym pełnym roku prezydentury, dzień wolności przypadł 10 kwietnia, rok później – 12 kwietnia, w ub. roku zaś – 13 kwietnia. W ciągu trzech lat podatkowych rządy Obamy wydłużyły czas pracy Amerykanów na rzecz państwa o cały tydzień. Jeśli porównamy to z rozrostem państwa w ostatnich stu latach, to tak szybki wzrost opodatkowania w tak krótkim czasie przypadał jedynie w latach wojen światowych. Na tym jednak nie koniec złych wieści dla amerykańskich podatników, gdyż wiele wskazuje na to, że już w przyszłym roku będą z łezką w oku wspominać dobry rok 2008, gdy dzień przypadał w kwietniu.
Eksperci konserwatywnej waszyngtońskiej Heritage Foundation zapowiadają, że w przyszłym roku Amerykanów czeka prawdziwy taxmageddon. – Jeśli prezydent Obama i Kongres nic nie zrobią, to – jak donosi „The Washington Post” – Amerykę czeka taxmageddon, czyli radykalne zwiększenie i tak już wysokich obciążeń podatkowych. Heritage szacuje, że dzień wolności może przesunąć się nawet na 28 kwietnia. Skąd te nagłe podwyżki?
Okazuje się, że z końcem roku wygasa kilka ważnych ustaw, które zostały przegłosowane i wprowadzone kilka lat temu, ale na konkretny okres, a nie bezterminowo. Chodzi m.in. o obniżkę podatków, która miała miejsce w pierwszej kadencji rządów George'a Busha juniora. Szef FED-u, Ben Bernanke, nieoczekiwaną podwyżkę podatków określił mianem „potężnego fiskalnego ciosu”.
Zdaniem ekspertów Heritage Foundation kongresmani oraz prezydent powinni jak najszybciej rozpocząć pracę nad zmianami ustaw przedłużającymi obowiązywanie niższych stawek podatkowych. W przeciwnym razie, od 1 stycznia 2013 roku, rodziny, przedsiębiorcy i inwestorzy zapłacą zdecydowanie wyższe podatki. Eksperci waszyngtońskiej fundacji obliczają, że brak szybkiej reakcji spowoduje odpływ od podatników do państwa blisko 500 miliardów dolarów. Chodzi tu m.in. o wspomniane już obniżki podatków za Busha, cięcia podatkowe z pakietu stymulacyjnego z 2009 roku, obniżki payroll tax oraz alternatywnego podatku minimalnego.
Mimo że nie jest pewne, czy te pieniądze wpłyną do budżetu, to niepewność ma już obecnie wpływ na gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Obywatele oraz przedsiębiorcy, spodziewając się drastycznych podwyżek podatków od Nowego Roku, już dziś zaczynają bardzo ostrożnie inwestować swoje środki, a wielu Amerykanów woli wstrzymać się np. z remontem domu czy zakupem nowego samochodu, gdyż nie wie, jak sobie poradzi finansowo po wejściu w życie starych/nowych przepisów podatkowych.
Najważniejsza z tych ustaw, których cały taxmageddon dotyczy, to ustawa obniżająca podatki z czasów Busha. Przywrócenie poprzednich stawek stanowi blisko 40 proc. z 500 miliardów dolarów, które mogą zostać zabrane Amerykanom. Jeśli nawet nie uda się zmienić wszystkich ustaw, których to dotyczy, to kongresmani powinni przynajmniej zrobić wszystko, aby przedłużyć obowiązywanie niższych stawek z reformy Busha. Jeśli nie uda zatrzymać nawet tego, w Nowy Rok Amerykanie wkroczą z jedną z najwyższych podwyżek podatków w ostatnich 100 latach. Trudno będzie oczekiwać hucznej radości z nadejścia 2013 roku, który będzie dla Amerykanów prawdziwym taxmageddonem.
Ameryka na drodze do zniewolenia?
Porównując jednak dzisiejsze opodatkowanie z tymi sprzed 100 lat, nie trudno dojść do wniosku, że żyjemy w czasach tyranii podatkowej. W 1910 roku Amerykanie obchodzili dzień wolności 19 stycznia! Jeszcze w 1950 roku był to 30 marca. Dziś jest to połowa kwietnia, a wszystko wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości może to być nawet maj. Coś, czego Ameryka nie znała wcześniej w swej historii i na co chyba podatnicy nie są przygotowani.
Dla Polaków nawet data kwietniowa czy majowa wydaje się być oddalona o lata świetlne. I nic nie wskazuje, aby w najbliższych latach sytuacja uległa poprawie; wszystko raczej wskazuje na to, że dzień wolności podatkowej będzie jeszcze dalej przesuwał się w kalendarzu. Przypomnijmy tylko, że w Polsce Dzień Wolności Podatkowej według wyliczeń przedstawionych przez Centrum im. Adama Smitha przypadł w ubiegłym roku dopiero 24 czerwca, czyli w 174. dniu roku.
Jeśli dodatkowo porównamy usługi oferowane przez państwo amerykańskie z tymi świadczonymi przez państwo polskie, to chyba nawet najspokojniejszym czytelnikom musi się podnieść poziom adrenaliny.
Paweł Toboła-Pertkiewicz
Za:
http://www.goniecwolnosci.pl/archiwum/5-2012/amerykanie-wolni-od-fiskusa
www.koliber.org
Stowarzyszenie KoLiber to ogólnopolska organizacja łącząca ludzi o poglądach konserwatywnych oraz wolnorynkowych. Posiadamy ponad 20 oddziałów w miastach całej Polski.
Konserwatyści, liberałowie, libertarianie, wolnościowcy, monarchiści, minarchiści, anarchokapitaliści, antykomuniści. Licealiści, studenci i przedsiębiorcy - młode pokolenie, któremu bliskie są wartości takie jak: ochrona własności, wolność gospodarcza, rozwój samorządności, szacunek dla historii i tradycji oraz silne i bezpieczne państwo.
W naszej działalności dążymy do:
I Realizacji idei wolnego społeczeństwa.
II Całkowitego poddania gospodarki mechanizmom rynkowym.
III Obrony suwerenności państwowej.
IV Stworzenia "silnego państwa minimum" opartego na rządach Prawa.
V Rozwoju samorządności.
VI Poszanowania tradycji i historii.
VII Uznania szczególnej roli Rodziny
Działając w KoLibrze pragniemy zarazem inspirująco i twórczo wykorzystać spędzany wspólnie czas. Pole naszej działalności jest niezwykle szerokie: od tak poważnych przedsięwzięć jak międzynarodowe konferencje, obozy naukowe, panele dyskusyjne poprzez uliczne manifestacje aż po nieformalne spotkania, imprezy integracyjne oraz pikniki.
Różnorodność nurtów sprawia, że są wśród nas ludzie o różnych poglądach. I właśnie to jest naszą siłą. Nie zawsze się zgadzamy, ale to jedyne takie miejsce na polskiej scenie politycznej, gdzie prawica potrafi rozmawiać i wypracowywać kompromisy.
Poszczególne teksty zamieszczane na blogu nie są oficjalnym stanowiskiem Stowarzyszenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka