Dowiedziałem się wczoraj z telewizora jaki jest przepis w temacie podejmowania prób lądowania. Można zejść na 100 metrów i jeśli nie widać ziemi to trzeba odlecieć. Co wymyśliły nasze debeściaki? Przecież przepisy nie precyzują czy ma to być 100 metrów względem pasa czy względem ziemi! Po to w samolocie są dwa rodzaje wysokościomierzów, aby z nich korzystać. Spójrzmy na mapę, przed tym lotniskiem jest spadek terenu, przyda się, aby zejść na tyle nisko aby zobaczyć ziemię, a jednocześnie aby nie złamać przepisu. Ruscy kontrolerzy raczej nie będą robili problemu, im też zależy na tym, aby nie było wtopy. Piloci i kontrolerzy jadą na tym samym wózku, rozumieją się bez słów.
Taka jest przyczyna katastrofy, debeściaki chciały dobrze, mogło wyjść zajebiście, wszyscy byliby pod wrażeniem mistrzowskiego lądowania w arcytrudnych warunkach i to wszystko w ramach przepisów. Niestety wyszło jak zwykle. Taki to już mamy naród, omijanie przepisów jest bardzo cenioną zdolnością, robi wrażenie do momentu aż sprawa się rypnie. Tutaj niestety wszystko rypło się dosłownie.
Bareja jak zawsze aktualny:
