Przeglądając nasze media trudno zauważyć by odnotowały one spektakularne wydarzenie. Otóż w niedzielę Brazylia, ósma gospodarka świata ( czyli nie w kij dmuchał ) wybrała nowego prezydenta. Niektórzy mówią o nim brazylijski Trump. Inni wskazuję na analogię miedzy jego programem politycznym, a rewolucją gospodarczą w Chile za czasów Pinocheta. Analogie ułatwiają szybkie zrozumienie jakiegoś zjawiska, ale są też poznawczo zawodne. Nie ulega jednak wątpliwości, że Brazylia pod przywództwem nowego prezydenta Jair'a Bolsonaro dokonała ostrego skrętu w prawo. Jego program polityczny można w największym skrócie streścić, że stanowi połączenie chicagoskiej ekonomii a la Friedman z obietnicą ostrej walki z plagą pospolitej przestępczości i korupcji. Oraz jak zapowiedział Bolsonaro bliskiej współpracy z USA oraz z ... Izraelem.! Trump i Bolsonaro rozmawiali już telefonicznie, co Trump skomentował entuzjastyczną wręcz recenzją. Co ciekawe, w bardzo spolaryzowanym elektoracie na lewicę i prawicę, po wielu latach rządów lewicy Bolsonaro odniósł wyraźne zwycięstwo. Czyżby stanowił zapowiedź podobnych zmian w Ameryce Łacińskiej? Sądzę, że tak.
A dlaczego u nas pisze i mówi się o tym, tyle co kot napłakał? No cóż, dla lewicy czyli ogromnej większości naszych mediów to temat bolesny, który najlepiej przemilczeć. A jak już wspomnieć, to tylko w kontekście faszyzmu, rasizmu i homofobii. Czemu? Bo każdy wróg lewicy jest obdarzony tymi cechami.
Ale czemu milczy reszta? Prowincjonalizm się kłania?
P.S. Dla przejrzystości wspomnę, że zwycięstwo Bolsonaro można porównać ( jeśli chodzi o skalę zmiany i znaczenie ) ze zwycięstwem pani Le Pen w wyborach prezydenckich we Francji.
Komentarze