Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski
186
BLOG

"W KLINCZU" - odc. 2

Stanisław Sygnarski Stanisław Sygnarski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 Na skrzyżowaniu z Alejami, poszedł w lewo i już po kilku krokach wyłapał wzrokiem nie za duży, ale wyraźny i tak dobrze mu znany szyld Oazy. Bramkarz tarasujący całe drzwi, na jego widok odsunął się na bok i ledwie widocznym, ale poufałym gestem zaprosił go do środka. Wewnątrz, tuż za progiem, uderzyła go specyficzna woń, którą spotykał w każdym lokalu: pomieszanie dymu, alkoholu, perfum, potu, kuchni i diabli wiedzą czego jeszcze. Z głośników dobiegł go spokojny jazz. To po części dla niego tu przychodził. Lubił muzykę. Różną, ale to ten spokojny klasyczny jazz pozwalał na prawdziwy relaks.

Szedł śmiało wzdłuż szerokiego łuku wysokich stołków okalających bar – do swego ulubionego miejsca. Na samym końcu był fotel, w którym zawsze siadał, gdy tylko był wolny. Nie wiadomo dlaczego był zupełnie inny niż reszta; miał grubszą, bardziej miękką tapicerkę, no i najważniejsze – podłokietniki, które pozwalały spędzić przy barze nawet cały wieczór. 

Ala musiała zauważyć go pierwsza, miał nawet wrażenie, że na niego czekała. Zanim się spostrzegł już stał przed nim kufel złocistego płynu. Wyglądała jakoś inaczej. Śliczna, uśmiechnięta, ale w tych tak zawsze żywo błyszczących oczach znalazł coś, czego nie umiał określić – niepokój? Nie! Co też mi chodzi po głowie! O co się może niepokoić taka dziewczyna?

– Dzięki – ruchem głowy wskazał piwo. – Sorry za czwartek, ale nie mogłem – przepraszającym gestem musnął jej dłoń. – Taka praca.

– Tak samo jak i poprzednio – w jej głosie pobrzmiewał wyrzut.

– No, bądźże dla mnie wyrozumiała. Poprzednio też była praca.

– Wiem.

– Stało się coś, że masz taki humor?

– Tak, bo miałam nadzieję, że pobędziemy choć trochę razem, ale ta Agata! Tak lekceważyć robotę. Już drugi raz w tym tygodniu! Pierwszym razem spóźniła całe się trzy godziny, a dzisiaj łaskawie mnie poinformowała, że w ogóle nie przyjdzie! Zarzeka się, że chora, ale ja w to nie wierzę i wiesz… powiem ci, koniec tego! Wypowiedzenie już czeka. Ja nie będę za nią harować. Na głowie mam Rudego, cały ten kram i mam jeszcze za kelnerkę robić. Dość! Niech nie liczy, że jej podaruję.

Zaskoczyła Karola tym wybuchem. Co do sedna sprawy przyznawał jej rację, ale jej reakcja, chociaż całkowicie zgodna – uśmiechnął się w duchu – z jej temperamentem, mimo wszystko go zaskoczyła.

– Ty tu rządzisz, jeżeli faktycznie nie ma wyjścia – zwolnij ją, ale sama wyhamuj. Złość piękności szkodzi.

– A żebyś wiedział. Jakoś przeżyję i ten wieczór. Ale czasami mam tego po kokardy. Z jednej strony taka Agata, a z drugiej Rudy, wiesz ty co? Ten cham po raz pierwszy był dla mnie miły. Aż mnie zatkało z wrażenia. On i dobre słowo. Pewnie ma cykora, że jak i ja stąd pójdę, nikt z nim nie wytrzyma – zaśmiała się.

– Pójdziesz?

– Jeszcze nie. Jeszcze rok wytrzymam. Cham chamem, ale płaci dobrze. Ale gdy się tylko obronię, ani chwili dłużej. Albo wiesz co? Rzucę to wcześniej, chociaż miesiąc, żeby go jak najkrócej oglądać.  

Gapił się na nią, znikającą gdzieś na zapleczu. Cholera, złapał się na tym, że z całej jej fantastycznej sylwetki widział tylko falujący ruch jej bioder, cholernie kuszący. Niby wszystko płynie na tym świecie, ale to, na szczęście, pozostało zupełnie bez zmian. Uśmiechnął się do myśli, które go ogarnęły.

Z widzenia znał ją parę lat, ale tak zupełnie blisko byli od lutego. To już czwarty miesiąc – wyliczył skrupulatnie. Był wobec niej i wobec siebie uczciwy. Od początku postawił sprawę jasno: „zero zobowiązań”. Wiedział, że zabrzmiało to brutalnie, ale wierzył, że lepsze to niż późniejsze rozczarowania.

Rozejrzał się dookoła, gwar stawał się coraz większy, ale tłoku jeszcze nie było. W soboty ludzie przychodzili praktycznie do końca. Przy barze oprócz niego była tylko para zupełnie młodych ludzi. Nigdy ich tu nie widział. Siedzieli, zajęci tylko sobą. Szczerze podziwiał liczbę kolczyków, jaka zmieściła się na obu jeszcze opryszczonych twarzach. Było tego chyba ponad trzydzieści. Czego się to nie robi, aby się wyróżnić.

Jego uwagę zwróciło czterech mężczyzn. Pomimo naturalnych różnic w budowie, jednakowo krótko, po wojskowemu, wystrzyżeni, w skórzanych kamizelkach, spod których wystawały czarne rękawy t-shirtów, jako żywo przypominali agentów ochrony którejś z pobliskich instytucji, którzy po służbie wyskoczyli się rozerwać.

Schłodzone piwo smakowało mu jak nigdy. Cieszył się że tu jest. Rozparty wygodnie już nie patrzył po sali, nie szukał znajomych twarzy i nie zerkał na wchodzących – odpoczywał. Ala raz po raz  rzucała mu spojrzenia, które, miał wrażenie, oprócz sympatii chciały coś jeszcze wyrazić, ale zupełnie nie wiedział co. Uznał w końcu, że znów ma przywidzenia. Wiedział, że jej się podoba. Znał i lubił to uczucie. Niekiedy odwzajemniał jej uśmiech, niekiedy pochłoniętymi myślami kołysał się lekko zespolony z rytmem płynącym z kąta sali. W tej chwili czuł jak ogarnia go totalny luz.

W międzyczasie po drugiej stronie baru usiadł się śniady, czarnowłosy, szczupły mężczyzna. Arab – stwierdził z niezachwianą pewnością, obserwując jego fizjonomię. Jaskrawopomarańczowa koszula zdradzała egzotyczną modę, a czerwony, krzykliwie ozdobny, jedwabny szalik, czynił całość mocno wyzywającą. Sączył zielony drink w smukłej szklance i co chwilę zerkał na gruby zegarek zawieszony na srebrnej bransolecie. Przypuszczam, że ktoś ci się spóźnia przyjacielu, ale to twój problem. Wzruszył lekceważąco ramionami i dalej bezmyślnie wędrował wzrokiem po barze.

Nie wiadomo kiedy podeszła Ala. Poczuł na włosach jej dłoń.

– Ci czterej z tyłu – znowu tu są. Ostatnim razem oberwał niewinny chłopak. Podobno Rumun.

– Jak to: oberwał? – zapytał zaciekawiony, nieznacznie przechylając się w prawo, tak by lustro barowej witrynki, chociaż zastawione pękatymi butelkami, pozwoliło mu przyjrzeć się im trochę dłużej.

– Wpadł do nas na drinka. Siedział tu, przy barze. Dopadli go przy naszym śmietniku.     

– Ala, powoli… zacznij od początku.

– A co tu do zaczynania. Widzę ich drugi raz w życiu – zaczęła ciszej pochylając się instynktownie ku niemu – pierwszy raz tu byli dwa tygodnie temu… też zresztą w sobotę. Było po jedenastej jak przyszli. Nawet siedzieli chyba w tym samym miejscu. Zamówili po browarze i ten niedźwiedź, podobnie jak i teraz, cały czas do nich gadał. 

– A o czym? Nie słyszałaś?        

– Skądże, przecież nie krzyczeli. Sam wiesz jak tu jest, gdy się rozkręci. W tamten wieczór urwałam się wcześniej, ale musiało już być jednak dobrze po trzeciej, bo zaczęło jaśnieć. Ja, jak zwykle biegiem przez tylne wyjście i do taksówki. On leżał w podwórku koło śmietnika. Lobo pochylał się nad nim i chyba próbował mu pomóc. Była szarówka, ale wydawało mi się, że tam było aż czarno od krwi. Brrr… okropny widok. Taryfa już stała i na rogu, zanim skręciliśmy w Kruczą, kierowca zatrzymał się na moment. Oni tam byli. Wszyscy czterej stali i gapili się w podwórko.

– Widzieli cię?

– Nie wiem, było jeszcze dość ciemno, ale może… wpatrywałam się w nich, wyglądali na tyle dziwnie, że zaczęłam kojarzyć, że to może być ich sprawka, ale z drugiej strony powinni uciekać, a nie stać i patrzeć.

– Czyli nie wiesz na pewno, że to oni?

– Nie, ja nie wiem, ale Lobo widział całe zajście i chociaż trwało tylko chwilę i był daleko, to twierdzi, że jest pewny na sto procent.

– Lobo?

– Bramkarz. Ostatnimi czasy rzadko u nas bywał, ale na szczęście znów jest na stałe.

– Powiedział glinom?

– Coś ty! Lobo? Raz w życiu zeznawał, był świadkiem jakiegoś włamania. Dwa tygodnie po rozprawie, choć to olbrzym, zaczaili się na niego i solidnie go pobili.

– Hm…

– No co znaczy to smutne „hm”! Nie rób takiej zmartwionej miny, to pewnie jakieś porachunki – mówiąc to głaskała go pieszczotliwie po włosach i z oczyma pełnymi wesołych iskier pocieszała go dalej – Karol! Karol! Nie bój się! Tobie nic się nie stanie... ja nikomu nie pozwolę… No już, uśmiechnij się! Biorę cię w swoją opiekę. Bądź pewny, że cię ochronię!

– No pewnie… z takimi możliwościami.                                                                     

Chciał ją jeszcze wypytać o tamto zajście, ale była już daleko. Pociągnął duży łyk, i po raz kolejny przyznał, że piwo było dziś wyjątkowo dobre. Zamyślił się chwilę nad tym co usłyszał, a potem w zupełnej już bezmyślności odbierał tylko muzykę. Jednak coś mu nie dawało spokoju. Uważając żeby za bardzo nie wpaść im w oczy, odwrócił na tyle głowę w stronę mężczyzn w skórach, że mógł kątem oka ogarnąć ich cztery przygarbione nad blatem sylwetki. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości