Seawolf i wielu innych blogerów na S24 stawia hipotezę (momentami uznawaną za pewnik), że ani Tusk, ani Komorowski, ani całe to towarzystwo nie jest wewnątrz sterowne. Że ktoś stoi za ich plecami i mówi jakie mają w danym momencie poglądy i co mają robić. Obrazek zabawny, tylko że nieprawdziwy.
Moim zdaniem sprawa jest może trochę bardziej skomplikowana, aczkolwiek nie tak demoniczna.
Otóż ani Tusk, ani nikt z tego rządu nie ma merytorycznego przygotowania do zarządzania czymkolwiek, nie mówiąc o państwie. Zanim zaczęli rządzić państwem, niczym nie zarządzali – z wyjątkiem partii politycznej, no i może w przypadku Grada – firmą geodezyjną, też średniej wielkości. Prowadzenie knajpy (Drzewiecki), albo klubu sportowego (Schetyna) albo kierowanie przychodnią w mieście powiatowym (Kopacz) nie jest specjalnie przydatne do zarządzania istotnymi fragmentami państwa.
Tym właśnie tłumaczę spektakularną klęskę rządów Tuska w pierwszej kadencji – próżnia kompetencyjna została wypełniona biurokracją, czyli tym, co nieprzygotowani merytorycznie ministrowie i sam premier zastali po wejściu do swoich urzędów. Jeśli nie mieli doświadczenia zarządczego to urzędnicy podsuwali im swoje pomysły („bo taki jest przepis Panie Ministrze”, albo „Panie Ministrze, nie możemy tego zmienić, ponieważ ekspertyzy prawników mówią, że to byłoby sprzeczne z przepisami”). Każdy, kto przy zarządzaniu miał do czynienia z aparatem wykonawczym, czy to w firmie, czy instytucjach publicznych (chociaż to już nie jest takie powszechne) wie, że aparat wykonawczy ma służyć do wcielania w życie pomysłów i decyzji szefa, wskazując mu wynikające z doświadczenia organizacji zagrożenia i szanse, natomiast ostatnią instancją jest decyzja tegoż szefa. Jeśli szef nie jest przygotowany merytorycznie, nie wie nic o zarządzaniu projektowym, o procesie decyzyjnym, o delegowaniu uprawnień, albo o istnieniu ścieżki krytycznej w projekcie, szef taki nie jest w stanie nawet sprawdzić jak wyglądają postępy zleconych przez niego zadań. I bierze za dobrą monetę co mu aparat wykonawczy, biurokracja właśnie powie. A biurokracja nie chce nic zmieniać - taka jest jej cecha immanentna.
Jeśli ten szef nie ma doświadczenia (to znaczy – nie rozumie w sposób właściwy tego, że to on decyduje) to musi polegać na tym co powiedzą mu jego pracownicy, mający doświadczenie merytoryczne. I w ten sposób aparat biurokratyczny zassał Tuska i jego kamandę. Nad biurokratyczne bagienko wystają tylko jakieś smętne resztki a od czasu do czasu gwałtownym wyrzutem w górę pojawi się sam Tusk, z kolejnym fajerwerkiem, mającym pokazać, że jeszcze istnieje. A na konferencjach prasowych robiąc groźne miny musi kryć aparat wykonawczy, żeby się nie wydało, że to nie Tusk rządzi, ale biurokracja. Szczególnie dobrze to było widać przy sekwencji zdarzeń związanych z ACTA.
Nad tym wszystkim jest oligarchia medialna, która zarabia relacjonując wydarzenia w bagienku, dodatkowo szturchając kijem, żeby jakieś smakowite wrzaski się rozległy i parę bąbli wypłynęło. W istocie w Polsce nie rządzi Tusk (ten czasem chce przejąć inicjatywę, ale nieskutecznie), ale media i biurokracja. Rządzą w tym sensie, że to media są proaktywne, a Tusk i kamanda – reaktywni. Media generują konflikty, w kółko mielą jakieś wypowiedzi, żeby politycy się do nich odnosili, a na końcu jest - kasa z reklam. Biurokracja natomiast daje Tuskowi złudzenie, że jakieś działania są podejmowane, podczas gdy tak naprawdę jest to utrwalanie i cementowanie skostniałego systemu, do którego przez kooptację w ciągu urzędowania Tuska dodano kolejne 70 000 beneficjentów.
Ta reaktywność to główna cecha Tuska i kamandy. Komentatorzy zachwycali się, że Tusk jest w stanie wybrać pole konfliktu i wpuścić tam PiS, żeby zrobić kolejną rozwałkę. Problem w tym, że takie umiejętności są dobre do gabinetowych intryg, a nie do zarządzania państwem. Państwo wymaga umiejętności i wiedzy i przede wszystkim czegoś, co kiedyś nazywano „zmysłem państwowym” , a współcześnie jest to po prostu umiejętność zarzadzania ryzykiem.
To w jaki sposób ta ekipa zarządza ryzykiem widać nie tylko w ciągu ostatnich 100 dni, ale i od początku tych rządów. Sam Smoleńsk (bez względu na to, co kto uważa na temat tego Wydarzenia) jest właśnie przykładem tego samego co widzimy obecnie, tego samego braku zarządzania ryzykiem, o czym pisałem już ponad rok temu.
Otóż – jeśli był to zamach – to nie zabezpieczono Prezydenta przed ryzykiem materializacji się zagrożenia zamachu. Jeśli była to katastrofa wynikająca ze złego naprowadzania samolotu – to nie zabezpieczono samolotu przed materializacją takiego ryzyka - brak BOR na lotnisku i oficerów w „wieży kontrolnej”. Te katastrofalne zaniedbania widać, bo widzimy Smoleńsk. Ale jest tak prawie w każdym fragmencie państwa, państwa, które jak wszystko w przyrodzie, dąży do entropii, jeśli nie jest wkładana odpowiednia ilość energii w przeciwdziałanie rozpadowi. W życiu państwowym taką „energią” jest właśnie zarzadzanie ryzykiem.
Klęska programu autostrad, stadionu narodowego, kolei, skandal z refundacją leków, gigantyczna kompromitacja w sprawie ACTA – to wszystko są symptomy tego zjawiska, które wynika z braku kompetencji Tuska i kamandy.
Media mają dzięki temu pożywkę do rozpętywania kolejnych awantur, gdzie naprzemiennie będą w roli czarnego luda obsadzani Tusk i Kaczyński – jeden dla pobatożenia dla uciechy gawiedzi telewizyjnej, a drugi – dla przestraszenia, że może wrócić. Nie ma mowy o jakiejkolwiek służebności dobru publicznemu. Czy słyszał ktoś jakiegoś dziennikarza pytającego polityka o coś więcej niż sprawa kolejnej rozwałki medialnej? O pryncypia? Dlaczego polityk chce rządzić?
I w końcu obraz jaki się wyłania, to co przez te sześć lat Polacy mają w umysłach to dwie grupy, „dwa plemiona” wygrażające sobie nawzajem, na zmianę krzyczące „Zabić ich, zabić!” i „Oj tam, oj tam!”
A kasa z reklam leci.
Zachęcam wszystkich do subskrypcji mojego newslettera. Info o nowościach i tekstach.
Inne tematy w dziale Polityka