Większość środowiska akademickiego uznaje, że uczelnie wyższe powinny zachować autonomię wobec wymagań rynku i gospodarki. Uniwersytet autonomiczny powinien tworzyć wiedzę nie na sprzedaż, nie powinien stawać się połączeniem firmy badającej rynek i szkoły zawodowej. Na ogół autonomię uniwersytetu łączy się z szeregiem pięknych idei. Mówi się więc o bezinteresownym poszukiwaniu prawdy, kształceniu elit, staniu na straży pluralizmu opinii. Postulat dopasowania oferty edukacyjnej polskich uczelni do wymagań rynku pracy uważa się za zagrożenie dla wszystkich tych doniosłych funkcji, które uniwersytety pełniły od czasów średniowiecza. Świetną próbką tego typu poglądów są opinię zebrane w książce „Uniwersytet zaangażowany”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Powyższe rozumowanie jest jednak w mojej opinii podszyte hipokryzją. Obrona autonomii uniwersytetu jest w pewnym stopniu zwykłą obroną interesów uczonych akademickich. Tworzenie uniwersytetów przygotowujących absolwentów do uczestnictwa w rynku pracy nie leży w interesie pracowników naukowych. Reforma szkolnictwa wyższego dostosowująca program polskich uczelni do wymagań rynku pracy prowadziłoby do zwolnień i likwidacji wielu katedr, które co rok wypuszczają setki tysięcy absolwentów, których kompetencje nie mają żadnej wartości dla polskiej gospodarki. Z tego względu zrozumiałe jest, że pracownicy naukowi będą twardo sprzeciwiać się wszelkim reformom. W tym sprzeciwie nie byłoby nic niewskazanego. Każda grupa społeczna ma prawo bronić swoich interesów. Tworzenie inspirującej ideologii jest jedną z najlepszych form walki o osiągnięcie swoich celów. Kreatywność intelektualna będąca udziałem pracowników uczelni wyższych w naturalny sposób predysponuje ich do tworzenia ideologii funkcjonalnych i efektywnych, takich jak dyskurs autonomii uniwersytetu. Problem w tym, że na realizacji celów grupy społecznej uczonych akademickich tracą niestety inne grupy społeczne. Kto jest jej ofiarą?
Studenci i absolwenci. Przeciętnego wykładowcę akademickiego los absolwenta uczelni, w której uczy, obchodzi tyle co nic. Polskim uczelniom jest najzupełniej obojętne co dzieje się z absolwentami po ukończeniu studiów. Ta obojętność wynika logicznie z idei autonomii uniwersytetu, który ma być wspólnotą bezinteresownego poszukiwania prawdy a nie fabryką wiedzy na sprzedaż. A jaki jest los absolwentów? Podam tylko kilka niereprezentatywnych przykładów absolwentów studiów humanistycznych z mojego otoczenia. Przyjaciółka, absolwentka filologii polskiej, pracuje w perfumerii. Znajoma absolwentka filozofii zapisała się właśnie na kurs wizażu. Jeszcze inna osoba, absolwentka kulturoznawstwa, sprzedaje bilety w kasie teatrze. Znajomy socjolog pracuje w urzędzie miejskim. Znajoma po politologii rozpoczęła niedawno pracę w sklepie odzieżowym jako sprzedawca. Na podstawie moich, nieco niereprezentatywnych szacunków, mogę wnioskować, że około 1 osoba na 10 pracuje po studiach humanistycznych w tej dziedzinie, w której się kształciła. Reszta zajmuje się zupełnie odmiennymi rzeczami. Co dosyć ważne, ludzie po studiach humanistycznych pracują w takich zawodach, w których mogliby z powodzeniem pracować już po szkole średniej.
Dlaczego podaje te anegdoty? Pokazują one moim zdaniem koszt społeczny utrzymania autonomii uniwersytetu, której broni m.in. Krytyka Polityczna i środowisko akademickie. Ignorowanie wymogów rynku przez uczelnie wyższe jest związane z ignorowaniem życiowych porażek absolwentów studiów humanistycznych. Nie bez kozery mówię tu o życiowych porażkach. Praca w perfumerii nie wydaje się porażką po szkole średniej. Po 5 latach studiów, podczas których wmawia się studentom, że są częścią jakiejś elity, że zajmują się bezinteresownym poszukiwaniem wiedzy, konieczność pracy w perfumerii jest w szokiem i jest interpretowana przez wielu jako życiowa porażka.
Szkolnictwo wyższe ignorujące wymagania rynku pracy jest więc najpewniejszą receptą na frustracje, stres, depresje i nerwice dla setek tysięcy absolwentów, którzy po opuszczeniu murów uczelni uświadomią sobie, że po 5 latach studiów zajmują na rynku pracy tą samą pozycje, która zajmowali po szkole średniej. Dla wykładowców akademickich nerwice absolwentów są jednak najzupełniej obojętne. Po ukończeniu studiów absolwenci znikają magicznie z ich pola widzenia. Przeżyli kilka pięknych lat uczestnictwa w bezinteresownej wspólnocie badawczej, to, co stanie się z nimi później, jest wykładowcom najzupełniej obojętne.
Co więcej, w interesie większości wykładowców akademickich jest utrzymywanie tego niesprawiedliwego i szkodliwego dla studentów systemu a wręcz jego rozwijanie. Im więcej studentów tym więcej pracowników można zatrudnić. Im więcej studentów tym więcej godzin, tym wyższy zarobek jednego pracownika. Tak mniej więcej wygląda bezinteresowność poszukiwania prawdy na polskich uczelniach. Poszukiwanie prawdy jest oczywiście najzupełniej bezinteresowne, ale jeśli można przyjąć więcej studentów, żeby więcej zarobić, to dlaczego nie? A fakt, że ci studenci będą później po studiach wykonywać te same zawody, które mogli wykonywać po szkole średniej? Cóż, to już nie nasz problem. My zajmujemy się tylko bezinteresownym poszukiwaniem prawdy, a nie sposób szukać bezinteresownie prawdy, jeśli dotacje z ministerstwa są tak niskie. Nikt nie odbiera naukowcom prawa do ekonomicznej racjonalności. Jasne jest jednak, że zajmowanie się nauką jest po prostu pewną formą zarabiania na życie. Do zdobywania kolejnych stopni naukowych, pisania doktoratów i habilitacji nie motywuje naukowców bezinteresowna ciekawość, ale po prostu nadzieja na większe zarobki. Nauka jest więc tak samo interesowna jak każda inna dziedzina.
Istota niesprawiedliwości ideologii autonomii uniwersytetu z tym właśnie się wiążę. Uczeni są grupą stosunkowo nieźle zarabiającą, świadomie dążą do maksymalizacji własnego zysku poprzez zdobywanie kolejnych tytułów i przyjmowanie jak największej ilości studentów. Ta racjonalna ekonomicznie grupa kwestionuje prawo do ekonomicznej racjonalności innych grupi społecznych,studentów i absolwentów Studenci i absolwenci mają być bowiem bezinteresowni, nie powinni się przejmować tym, ile będą zarabiać po studiach. Powinni studiować dla samego studiowania, jak najbardziej bezinteresownie. Uczeni kwestionują także ekonomiczną racjonalność państwa, które ma w myśl ich postulatów dotować naukę w sposób zupełnie bezinteresowny. Czyż nie jest to hipokryzja?
Reforma uniwersytetu jest jednak niezwykle trudna. Podobnie jak rolnicy czy górnicy także uczeni akademiccy będą do upadłego bronić swoich przywilejów. Istnienie instytutów, katedr i kierunków studiów, które w 80% produkują znerwicowanych, sfrustrowanych absolwentów, trafiających po studiach na bezrobocie, do sklepów i perfumerii jest źródłem utrzymania setek uczonych. Istnienie tych instytutów jest dysfunkcjonalne w skali całego społeczeństwa, zupełnie tak jak utrzymanie KRUS czy górniczych przywilejów. Każda próba zmiany tego stanu rzeczy będzie jednak zapewne napotykać na protest. Odmienność uczonych od rolników czy górników wiąże się jednak z faktem, że uczeni posiadają pewną piękną ideologie, której górnicy czy rolnicy nie są w stanie stworzyć. Z tego względu siłą rzeczy łatwiej jest im przekonywać innych do swoich interesów pod płaszczykiem walki o „autonomie uniwersytetu”.
pseud. i krypt.: J. S.; Krytykiełło Zachariasz; (ur. 29 sierpnia 1756 w Żninie, zm. 21 listopada 1830 w Jaszunach koło Wilna) – polski astronom, matematyk, filozof, geograf, pedagog, krytyk literacki i teoretyk języka, autor kalendarzy i poeta.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka