Ludzie radzieccy. Foto - źródło: Internet.
Ludzie radzieccy. Foto - źródło: Internet.
Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski
670
BLOG

Agent Robert Straż Graniczna - Włodek

Rebeliant Szmarowski Rebeliant Szmarowski Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Włodek – takie imię zdrobniałe. Pewnie dla przyjaciół Władymir.

Włodka poznałem w roku 2004. Tak gdzieś wtedy. Poznałem? No, bliżej prawdy jest - dowiedziałem się o jego istnieniu. Na wyjeździe. Wysłali mnie z Gdańska na chyba drugie warsztaty analizy kryminalnej. Spaliśmy w takim byłym komunistycznym kurwidołku pod Otwockiem, w Świdrze. Miejscówka pamiętająca lepsze czasy za komuny, gdy goszczono tu dyskretnie ważnych towarzyszy z krajów takich więcej zaprzyjaźnionych.

Ja byłem kapitanem, a Włodek majorem. Gdy całą ekipą, z siedmiu nas było, zasiedliśmy do zapoznawczej flaszki, miałem czelność zwrócić się do Włodka ty. Rzadki widok trepa, któremu prawie łba nie oderwało.

Co się okazało. Włodek to, jak wyżej powiedziano, trepiszcze.  Tylko przez skromność ukrywał, że na pierwsze imię ma major. Włodek baran. Włodek ćwok. Ale Włodek dysponował jednym atutem. Po układach miał dojścia do pani naczelniczki. Takiej tej, co kierowała całym pionem analizy kryminalnej w Straży Granicznej. Nie można powiedzieć, facet kumaty. To znaczy mający inteligencję spekulatywną. Dodać, podzielić, logarytm. No taki błyskotliwy jełop.

To tak poznałem Włodka. Minął pewien czas. Te nasze szkolenia odbywały się w ramach programu finansowanego przez Unię, w której jeszcze nie byliśmy - Twinning. Do Polski przyjeżdżali instruktorzy z Hiszpanii, Francji i Niemiec. Do analizy kryminalnej akurat najczęściej z Niemiec. Te szkolenia odbywały się tak często, że z tymi Niemcami zdążyliśmy się głęboko zakolegować. Aż nadszedł czas rozstania.

Znowu jesteśmy w Świdrze. Tam za dnia pierdu śmierdu, szkoleniowo, wiadomo. A wieczorem uroczysta kolacja. Niemieccy Koledzy uroczyście podejmują polskich kolegów z okazji zakończenia misji szkoleniowej w Polsce. Czyli pijemy wódkę.

Jest oczywiście tłumacz, ale po co komu tłumacz przy wódce. Mija kilka kolejek i nagle Włodek zaczyna się otwierać. Bo to były żołnierz ludowy. No to wokół niego uruchamia się już kilku byłych żołnierzy ludowych. Niemcy patrzą z zakłopotaniem jak na debili, a ci już nawet do niczego nie potrzebują tłumacza. Jak się to sowieckie bractwo otworzyło... A ja tu byłem na poligonie, a ja tędy jechałem czołgiem. A Niemcy dyplomatycznie patrzą na to z grzecznym uśmiechem.

Aż tu nagle rzeczony Włodek. Już zdrowo napruty sowiecki trep, mający na pierwsze Major, chwiejnie podpełza do urządzenia odtwarzającego i zasadza w nim dysk. Start. Hymn Związku Radzieckiego.

Dopiłem swoją lufkę i odtoczyłem się do miejsca noclegowania. Tamtego wieczoru nigdy nie byłem bliżej, żeby przykurwić trepowi z piąchy w ryj.

[]

To jest kontynuacja bloga, dostępnego pod tym adresem: https://www.salon24.pl/u/mundurowi/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości