Aleksander Krawczuk
Aleksander Krawczuk
Republikaniec Republikaniec
952
BLOG

Profesor. Wspomnienie o Aleksandrze Krawczuku

Republikaniec Republikaniec Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 47

Odszedł Człowiek, który jak mało kto potrafił przedstawiać skomplikowane zagadnienia w przystępny sposób – jak sam, cytując Władysława Tatarkiewicza, mówił w którymś z wywiadów. Nikt, od czasów Tadeusza Zielińskiego, nie uczynił tyle dla upowszechnienia wiedzy o antycznej kulturze, o korzeniach naszej cywilizacji. Mistrz słowa. Wykładem malował plastyczne obrazy, przenoszące zachwyconych słuchaczy tak samo na gwarne Forum Romanum,  senackie posiedzenie w Kurii, bitewne pole pod Farsalos  czy ploteczkami Swetoniusza w atria imperatorów. Wykładając ten sam temat kolejnym rocznikom, nigdy nie mówił tak samo. Wiem, kiedyś jako student III roku pewnym zbiegiem okoliczności (trzeba było przeczekać kręcącego się koło budynku ubeka) wszedłem do Profesora razem z pierwszakami.

Pierwsze bliższe spotkanie to egzamin, po zimowym semestrze 1980/81. Lista zdających alfabetyczna, zdawałem więc na szarym, mrocznym styczniowym końcu. Pytania, kartka z listą wybranych dowolnie przez zdającego lektur (organicznie nie znosząc lizusostwa, wpisałem same pozycje innych autorów). Pierwsza kwestia – jakieś tam aspekty rozpadu imperium Aleksandra Wielkiego. Całe szczęście wśród wybranych przeze mnie książek była świetna „Hellada królów” Świderkówny. Wypowiedź długa, Profesor kiwa głową z aprobatą, pyta jeszcze o kilka szczegółów, i nagle i niespodziewanie – o coś sprawdzającego rzeczywistą znajomość lektur z listy. „Sądzę, że pan chętnie i równie celująco odpowiadałby dalej, ale proszę popatrzeć, pora późna, obaj jesteśmy zmęczeni. Bardzo dobry”.


Niespokojną jesienią 1981 roku rozpalił się konflikt w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu i wynikający z niego strajk studencki zainicjowany przez Niezależne Zrzeszenie Studentów. Uzyskał poparcie w innych  ośrodkach, ogłoszono ogólnopolskie „pogotowie strajkowe”. Czynnie pierwsza po Radomiu rozpoczęła strajk część studentów Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie. Władze tejże usilnie starały się go rozbić, zajęcia dla nie-strajkujących były prowadzone normalnie.
Była gdzieś połowa listopada, wsiadłem o 7.30 na Dworcu Głównym w pośpieszny z Katowic do Przemyśla. Przedział pusty, chyba zaczynałem drzemać, gdy ktoś odsunął drzwi. „Wolne?” Profesor! Rozpoznał mnie od razu, zaczęliśmy rozmawiać o tym i owym. Wypytał, co wiem o sytuacji w Rzeszowie – okazało się, że także tam gościnnie wykłada. W Tarnowie przeprosił, że teraz musi coś sobie jeszcze przygotować, wyciągnął z teczuszki małą, szarą książkę i pogrążył się nie w lekturze, a szybkim kartkowaniu. Przed dworcem w Rzeszowie ktoś na niego czekał, sądzę, że z administracji uczelnianej. Krótka rozmowa, zniecierpliwiony gest - i pozostawiając obu rozmówców oraz ich samochód, podszedł do mnie, czekającego na przystanku autobusowym. „Zerówką” pojechaliśmy na Rejtana, gdzie w budynku Wydziału Matematyki i Fizyki przebywali strajkujący studenci. Krótkie wyjaśnienia na bramce, kawa w bufecie, ogłoszenie przez radiowęzeł i wykład – spore, pełne po brzegi audytorium, w którym studenci historii w ogóle, a już ci z pierwszego roku, którzy programowo mieli "starożytność" w harmonogramie szczególnie, stanowili znikomą mniejszość. Profesor, po króciutkim, aluzyjnym a aktualnym wstępie rozpoczął opowieść. O gospodarczych i społecznych problemach II Rzeczpospolitej, o ich przezwyciężaniu, wielkich sukcesach i wielkich ludziach tragicznie przerwanego Dwudziestolecia. O godnej gigantów pracy u podstaw,  która umożliwiła nam przetrwanie kolejnych burz, o powstałych wtedy fundamentach, na których do dziś stoimy. Po dwóch godzinach zaczarowana sala dłuższą chwilę milczała, zanim zerwały się oklaski. Rozkładałem później  te przemyślenia na czynniki pierwsze wiele razy, widząc Profesora w roli ministra kultury w peerelowskim rządzie. 

Po raz kolejny spotkaliśmy się na dłużej dopiero gdzieś na początku lat 90. Była późna wiosna, w księgarni na Rynku kupiłem ładne wydanie „Pocztu cesarzy rzymskich”. W drzwiach gwałtowny stop – ulewa, że świata nie widać. Zanim schowałem świeży zakup pod płaszcz, ktoś również chroniący się w bramie przed deszczem z uśmiechem pociągnął mnie za rękaw. Przeskoczyliśmy do restauracji obok, gdzie przy małej czarnej opowiedziałem, co porabiam, poznałem opinię Profesora o tym, co się aktualnie dzieje i otrzymałem dedykację: „Na pamiątkę sympatycznego spotkania w niesympatycznym dniu”. W Krakowie bywałem w ciągu następnych lat bardzo często, niemal równie często spotykając Profesora w naszym ulubionym antykwariacie, w obu jego lokalizacjach, zanim, po głośnej aferze z sandomierskimi starodrukami i antykwariatu, i antykwariusza nie zamknęli. Pewnego razu wziął z półki małą, szarą książeczkę. „Pamięta pan Rzeszów, 81? Wszedłem tu w przeddzień wykładu, i zobaczyłem to. Wziąłem, sam nie wiem dlaczego, bo dopiero wieczorem zastanawiałem się, co i jak jutro zrobić.” Ową książeczką było wydawnictwo Głównego Urzędu Statystycznego Rzeczpospolitej Polskiej, Mały Rocznik Statystyczny 1939.


W czerwcu skończyłby 101 rok życia. Dobry Pan Bóg z pewnością przygotował dla Niego ciepły kącik w niebiańskiej bibliotece.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura