Uwagi Krzysztofa Leskiego przeczytałem z uwagą. Taka analiza podatkowo-finansowa nie przyszła mi do głowy. Ale w niczym nie zmienia to mojej opinii w omawianej powyżej sprawie. Pomoc rodzinom wielodzietnym, które zarabiają mało lub bardzo mało to bowiem polityka socjalna, a nie prorodzinna. A jest jeszcze przecież polityka - szczególnie ważna w państwach zachodnich, którą określić można pronatalistyczną. Państwo powinno prowadzić i pierwszą i drugą i trzecia, ale nie powinno ich ze sobą mylić, bowiem ich cele, a zatem i prowadzące do nich środki, są odmienne.
Polityka socjalna ma pomóc tym wszystkim, którym w życiu się nie udało. Ale to, czym ma być owa pomoc pozostaje już sporne. Czy chodzi o zapewnienie w miarę dogodnego standardu życia wszystkim, którym nie chce się robić, czy raczej o wyciągnięcie ręki do tych, którym się nie udało i pomoc im w ponownym urządzeniu swojego życia? Bezmyślne pompowanie pieniędzy w zasiłki i pomoc często prowadzi bowiem do reprodukcji sfery ubóstwa, a wspieranie samotnych matek do wyraźnego spadku ilości zawieranych małżeństw i całkowitego braku odpowiedzialności panów w objętych szeroką pomocą społeczną grupach. Najsensowniej byłoby zatem nie tyle dawać, ile nie odbierać tego, co ludzie sami zarobili. Dzięki temu państwo nie uzależnia od siebie nikogo, pozostaje silna presja na przejście na własne, a do tego nikt nie ma poczucia jałmużny. Szczególnie mocno dotyczy to zaś rodzin wielodzietnych, gdzie - jak słusznie wskazał Krzysztof Leski - ulgi są lepszym rozwiązaniem niż wspólne rozliczanie. System nie może też zapominać o dzieciach tych, którzy pracować nie chcą, ale i tu potrzebne są takie rozwiązania, które zamiast podrzucać rodzicom comiesięczny zasiłek na flaszkę, pomogą dzieciom.
Drugim elementem jest polityka pronatalistyczna. I to nie tylko dotycząca biednych, ale wszystkich. Państwa zachodnie osiągnęły to sporymi prawnymi ustępstwami wobec kobiet (także samotnych) z dziećmi, podatkowymi ulgami dla rodzin z większą ilością dzieci, ale także rozbudową sieci żłobków i przedszkoli, które mają ułatwiać łącznie macierzyństwa i pracy zarobkowej. Problem jest tylko taki, że przynajmniej część z tych rozwiązań jest w istocie antyrodzinna (a przynajmniej arodzinna), choć pronatalistyczna. Żłobki są oczywiście konieczne, ale łączenie kariery zawodowej i macierzyństwa przynajmniej w pierwszych trzech latach życia dzieci wcale nie służy ani im samym, ani rodzinie. Wypadanie matki na karmienie nie zastąpi jej stałej obecności w domu obok dzieci. A opowieści o tym, że ojciec też jest potrzebny (bo jest), nie mogą przesłaniać faktu, że ojciec nie nakarmi piersią i nie zastąpi matki.
I wreszcie polityka prorodzinna, która jest niewątpliwie najtrudniejsza dla polityków. Oznacza ona bowiem nie tylko wspieranie dzietności (co da się usprawiedliwić systemem emerytalnym) czy pomoc biednym (co dla odmiany usprawiedliwia się poczuciem sprawiedliwości społecznej), ale prawne, finansowe i systemowe wspieranie silnej i wielodzietnej rodziny, tak by stawała się ona prawdziwym fundamentem życia społecznego. System podatkowy (może różny dla różnych grup społecznych, ale bez wątpienia promujący rodzicielstwo) to tylko jeden z elementów. Ale są i inne: utrudnienie rozwodów (bo to one są dla dziecka największą z możliwych traum, większą nawet niż śmierć jednego z rodziców, która szkodzi im przez całe życie); wprowadzenie rozwiązań podatkowych i prawnych, które promowałyby nierozerwalność małżeństwa (choćby uznanie, że pewne ulgi przysługują tylko związkom monogamicznym, bez rozwodów); uznanie, że to pełne rodziny, a nie samotni rodzice powinni mieć rozmaite ulgi i ułatwienia. Oczywiście nie jest to proste, ale nie jest normalną sytuacją, gdy dostanie się do przedszkola na nowych osiedlach jest w zasadzie zarezerwowane dla dzieci samotnych matek (w istocie oznacza to zazwyczaj sytuację, w której zarezerwowane jest ono dla kobiet żyjących w konkubinatach). I nie jest normalne, gdy dzieci z rozbitych rodzin są zawsze premiowane przez państwo...
Sensowna polityka prorodzinna powinna wspierać tych, którzy wywodzą się z pełnych rodzin. Rodzin, które stanowią fundament, bez którego nie ma państwa. Bo nie ma się co oszukiwać, że dzieci nauczone przez własnych rodziców, a utwierdzane w tym mniemaniu przez państwo, że wierność, lojalność, słowność i ofiarność w życiu osobistym się nie opłacają, będą przekonane, że opłacają się one w życiu społecznym. Państwa zatem, które promują nielojalność, niesłowność czy brak odpowiedzialności kopią sobie grób. I dlatego polityka prorodzinna to w istocie także polityka propaństwowa. Szkoda, że nie rozumieją tego polscy politycy. Tak koalicji jak opozycji.
Inne tematy w dziale Polityka