Z zachodzących przemian społecznych, w tym religijnych, wyłania się obraz wyludniającej się Polski zachodniej i północnej, przy generalnym zachowaniu potencjału demograficznego na południowym wschodzie, czyli w Małopolsce i na Podkarpaciu.
Dane o demografii Polski za rok 2024 są nieubłagane. Liczba urodzin spadła do poziomu najniższego od II wojny św. (poniżej 240 tys. urodzeń żywych). Na kobietę przypadło w minionym roku 1,099 dziecka. Oznacza to, jeśli proces nie zostanie zatrzymany, że w 2100 r. będzie nas ok. 10 mln. Skutek? Postępujące wymieranie obejmujące w pierwszej fazie miejscowości najmniejsze, z których młodzież już teraz kieruje się do większych ośrodków, dających jeszcze przez kolejne pokolenie miraż świata, w którym nic się nie zmieniło. Do czasu. W ciągu najbliższych 25-30 lat kryzys dotrze do Opola, Kielc, Częstochowy i innych miast średniej wielkości. Za kolejne 25 lat ośrodki takie jak Wrocław, Poznań, Łódź, Szczecin, może nawet Warszawa, odczują „wysychanie” dopływów z obszarów gminnych i powiatowych.
Wyjątek stanowią niektóre ośrodki Małopolski i Podkarpacia. W gminie Limanowa w 2024 liczba ludności się zwiększyła w stosunku do roku poprzedniego. Niestety to za mało, by uratować kraj, choć starcza na wyborcze zwycięstwa prawicy. Zwracają uwagę na te zjawiska polityczni analitycy, ale ich rozważania są ograniczone do terminu kolejnych wyborów.
Wracajmy jednak do demografii. Z zachodzących przemian społecznych, w tym religijnych, wyłania się obraz wyludniającej się Polski zachodniej i północnej, przy generalnym zachowaniu potencjału demograficznego na południowym wschodzie, czyli w Małopolsce i na Podkarpaciu. Obraz uproszczony, trzeba bowiem uwzględnić pojedyncze metropolie miejskie w całym kraju. Ale nawet przy tej korekcie nie da się pominąć coraz bardziej pustoszejącej Polski północnej i zachodniej. Czy więc za ok. 80 lat 10-cio milionowy naród będzie w stanie obronić ponad 300 tys. km2 powierzchni, leżącego na równinie państwa? W szczycie potęgi ZSRR sowieccy generałowe widzieli w Polsce trzystu tysięczną armię, oczywiście nie do obrony kraju, a do ataku, ale sam mechanizm pozostał niezmieniony. Siła odstraszania położonej na europejskiej równinie Polski powinna się opierać na 250-300 tys. armii. Półgębkiem wspominają o tym niektórzy politycy, ale nawet do nich dociera już prawda, że to nierealne.
Czy zatem czeka nas zmiana granic? To oczywiście polityczny futuryzm. Nikt nie wie, co w polityce zdarzy się w przyszłości. Ale niezmienne pozostają zjawiska wspólne dla wszystkich epok. Przede wszystkim nikt nie wygrał wojny z demografią. Bój trwać może długo. Ostatecznie pozycje dominującą zdobywają imperia o demograficznym potencjale, które mogą mniej lub bardziej pokojowo wchłaniać pomniejsze organizmy. Obecnie funkcjonujące, nie tylko w Europie, mechanizmy rządzenia pozwalają na polityczną, i nie tylko, dominację silniejszego gracza, nawet przy zachowaniu zewnętrznych atrybutów niepodległości małych podmiotów, również z językową i kulturową autonomią.
Ten, powiedzmy, „europejski” model dominacji państw silniejszych nad słabszymi spotyka się jednak z projektem ekspansji islamu opartym o demograficzną dominację. Państwa europejskie, zwłaszcza zachodnie, mają już islam „wewnętrzny”, a dobija się do nich islam „zewnętrzny”, który po przekroczeniu granicy staje się tym pierwszym. W przypadku poszczególnych państw zachodnich można więc tworzyć demograficzne prognozy i wyznaczać moment, w którym „mniejszość” zrówna się z dotychczasową „większością”. Czy więc dojdzie do powstania niezależnych muzułmańskich parapaństwowych organizmów we Francji, Belgii i w kolejnych państwach Zachodu? Wizja Houellebecqa wieszczącego muzułmańskiego prezydenta Francji okazuje się nie tylko literacką fantazją.
Niestety, nie można z perspektywy Polski kupować popkornu i patrzeć na zmianę etnicznej oraz religijnej struktury społeczeństw w państwach zachodnich. Jeśli demografia Polski się nie zmieni, wiele jej obszarów stanie się pustkowiem, a państwo stanie się niewydolne wobec wymogu obrony swoich granic. W końcu siła państwa budowana jest w oparciu o siłę narodu.
Czy „porzucone” obszary Polski staną się więc przedmiotem islamskiej ekspansji? Jest prawdopodobne, że będzie to ekspansja z islamskim komponentem. Słabo zaludnione obszary zachodniej i północno-zachodniej Polski staną się przedmiotem ekspansji zewnętrznej, nawet pośredniej i niekojarzącej się na pierwszy rzut oka z fizyczną agresją. Potencjał islamski, już widoczny w strukturze społecznej Niemiec, będzie ulegać zwiększeniu (chyba że uda się „wyprosić” większość gości, co zdaje się być nierealne). Rosja również nie jest wolna od islamskiej presji. I choć potrafi radzić sobie z nią siłowo, ma też zdolność do militarnej z nią symbiozy. Potencjalne zagrożenie rosyjskie na wschodzie może więc również zawierać muzułmański komponent, choćby w postaci islamskich sojuszników.
Wzrastające ryzyko demograficznego naporu na polskie granice, zwłaszcza od strony zachodniej, zachodu styka się z procesem wzrostu islamskiego świata wewnątrz Polski. Zdaje się, że jesteśmy u progu tego zjawiska. Dotychczasowe doświadczenia krajów zachodnich pokazują, że muzułmańskie enklawy powstają najpierw w metropoliach i rozprzestrzeniają się dalej w mniejszych ośrodkach. Nasz kraj nie jest wyjątkiem.
Jeśli więc ludnościowa zapaść będzie postępować, żywioł polski zanikać będzie najszybciej na zachodzie i północy. Jako że nieco lepiej dzieje się tej materii w Małopolsce i na Podkarpaciu, jest nadzieja, że linii Wisły islam nie przekroczy. Oczywiście przy optymistycznym założeniu, ze zagrożenie nie przyjdzie ze Wschodu. Może to wyrachowanie, ale powstała przepaść między Ukrainą a Rosją daje taką szansę.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo