Tomasz Matynia Tomasz Matynia
364
BLOG

Traktat Lizboński rozsadził UE

Tomasz Matynia Tomasz Matynia Polityka Obserwuj notkę 1

Obecny kryzys Unii Europejskiej jest najgłębszym od momentu jej powstania i ma nie tylko gospodarcze i finansowe aspekty. Największym problemem jest polityczna strona funkcjonowania Wspólnoty. Dopóki istniał niemiecko-francuski tandem nie było to widoczne, tak jak teraz, gdy mamy do czynienia z głębokim deficytem rozsądnego przywództwa w ramach struktur UE. Po Traktacie z Lizbony państwa miały nie tyle wycofać się z pierwszego szeregu, ale wpuścić do niego instytucje wspólnotowe, ze szczególnym uwzględnieniem Parlamentu Europejskiego. Dziś wiadomo, że to było działanie zbyt pochopne, nieprzemyślane, a w końcu niewykonalne. Pęd do nadania podmiotowości Unii Europejskiej miał głównie charakter polityczny, podobnie było ze stworzoną w końcu zeszłego wieku wspólną walutą. Traktat lizboński i euro miały być tylko elementem, który otworzy drogę do realizacji całościowego planu stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy. Konsekwencje ich wprowadzenia pokazują, że dalsza integracja polityczna nie jest możliwa. Państwa narodowe, które w niektórych przypadkach chciały pozbyć się odpowiedzialności za poszczególne sfery swojej działalności, są dzisiaj PIGS. Nawoływanie po ostatnim kryzysie do pogłębiania integracji nie jest ratowaniem podwojów finansowych gospodarki unijnej, ale wprowadzaniem programu polityzacji Europy, która ośmieszyła się w ostatnich czasach. Jak na dłoni widać tu hipokryzję eurokratów.

W tym tygodniu premier Wielkiej Brytanii David Cameron opublikował na łamach „Sunday Telegraph” artykuł dotyczący przyszłości swojego kraju w Unii Europejskiej. Premier Zjednoczonego Królestwa wymienia tam szereg problemów Europy. Otwarcie krytykuje idee unii bankowej, uważa że w wielu elementach regulacje unijne pętają brytyjską gospodarkę. Wśród tych regulacji wymienia sfery z zakresu stosunku pracy, wynagrodzeń czy spraw społecznych. Jasno daje do zrozumienia, że jego kraj wstępował do całkowicie innej Wspólnoty. Krytyka Camerona nie została w żaden sposób skomentowana w Europie. Zapewne ciężko dyskutować z brytyjskim premierem w sytuacji, w której Unia rzeczywiście przeżywa kryzys, a nawet najbardziej zagorzali europejscy entuzjaści przyznają, że gospodarka w UE jest przeregulowana, a strefa euro cierpi na chorobę nie mniej zjadliwą niż tyfus. Mimo, że na brytyjskie narzekania trzeba patrzeć z przymrużeniem oka, bo jest to kraj, który zawsze różnił się w sprawach europejskich od kontynentu, nie sposób jednak nie patrzeć z podziwem na zestaw błędów podawanych przez konserwatywnych polityków z tego kraju.

Po wejściu w życiu Traktatu z Lizbony państwa narodowe miały tracić kolejne uprawnienia na rzecz Unii. Nadanie jej podmiotowości było zapowiedzią kolejnych etapów integracji. Pozwalało to na kolejne złe decyzje rządów państw członkowskich, które były upojone wiarą w projekt. Zaczęło się to już po wprowadzeniu wspólnej waluty. Wiele z państw strefy cieszyło się z pozbycia się odwiecznego problemu, jakim była polityka monetarna. Niestety poważne różnice w polityce monetarnej poszczególnych państw nie mogły być rozwiązane za pomocą jej ujednolicenia, nawet pod niemieckimi auspicjami. Możliwość interweniowania własną walutą jest silną ochroną interesu ekonomicznego państwa. Nawet jeśli nie zostaje to użyte, istnieje w świadomości jako straszak. Tak udało się ostatnio zażegnać poważny szwajcarski kryzys z frankiem. Dziś już wiemy lepiej, że polityka fiskalna czy szerzej: finansowa państwa jest bardziej skuteczna, gdy jej elementem jest własna waluta. Po wyłączeniu odpowiedzialności za politykę monetarną, rozluźniły się także więzy budżetowe, bo o głównej sile waluty stanowiła niemiecka gospodarka, która wciąż jest w bardzo dobrym stanie, ale jak widać nie jest możliwe, że uratuje całą strefę euro. Jednym z głównych winowajców w tej sprawie są unijne instytucje, które po wejściu w życie Lizbony w 2009 roku obrosły w piórka. Notoryczne łamanie ustaleń nie było w żaden sposób sankcjonowane, co w prostej linii doprowadziło do dzisiejszego kryzysu.

Euroentuzjaści mają rację, że nie można prowadzić polityki monetarnej bez polityki budżetowej i fiskalnej. Ale odpowiedzią na ten problem nie jest przeniesienie na unijne pole układania budżetu i ustalania wysokości podatków. Drogą do racjonalizacji polityki gospodarczej jest powrócenie do modelu waluty narodowej. Związane jest to z całkowitą rozbieżnością w praktyce funkcjonowania państw europejskich. Zupełnie inaczej rozumie się pewne zagadnienia z zakresu gospodarki w Grecji, a inaczej w Niemczech. Zmiana podejścia w tym aspekcie uratuje Unię Europejską jako całość.

Traktat Lizboński był zapowiedzią zrzucenia odpowiedzialności przez państwa narodowe za kolejne sfery funkcjonowania. Niestety tej odpowiedzialności nie przyjęły instytucje unijne, które same objęte są chorobą, nie mniej groźną niż ta w przypadku państw zaciągających długi bez opamiętania. Jedynym lekarstwem na poprawę sytuacji gospodarczej Unii jest powrót do 1993, do zapisów Traktatu z Maastricht, który w ustanowił Unię Europejską w najpełniejszym kształcie, kształcie do którego także Polska dążyła. Wspólny rynek i ani kroku dalej. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka