tonisia tonisia
145
BLOG

O feminizmie ciąg dalszy

tonisia tonisia Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Zdarzało mi się zabierać głos antyfeministycznie, za co zbierałam cięgi, że źle rozumiem ideę feminizmu (to od obrońców owego ruchu). Nie chcę dyskutować na temat słuszności czy niesłuszności, jedynie zauważam pewne skutki działań tego ruchu, a mają one charakter wylania dziecka z kąpielą. Dziś będzie o wyglądzie kobiet i o samym stosunku kobiety do własnego wyglądu.

Koresponduję z koleżanką, na rzecz której orędowałam w czasie akcji PIT, by kto mógł, przekazał 1% podatku dla jej teraz już nieco ponad rocznej, śmiertelnie i nieuleczalnie chorej córeczki (rzadka choroba metaboliczna Canavan). Otóż koleżanka ta w miarę upływu czasu i przygięcia ogromem cierpienia, które na nią spadło, zmieniła swoje spojrzenie na świat i ludzi (ach, któż z nas, gdy cierpimy, nie czuje się osamotniony w swoim cierpieniu?). Dawniej pełna akceptacji dla ludzi, teraz zaczęła być mocno krytyczna, zwłaszcza wobec kobiet, i to specjalnego rodzaju kobiet, mianowicie do kobiet „zrobionych”, czyli tych perfekcyjnych damulek, z nieskazitelnym manicurem, pieczołowicie dobranym do figury fasonem najnowszej sukienki, wystudiowanym makijażem, torebunią w wypielęgnowanej dłoni, subtelnym blaskiem świeżo ufarbowanych i uczesanych włosów, nóżkami drobiącymi w kosztownych szpilkach itd. Tylko kobieta wie ile czasu dziennie zajmuje osiągnięcie takiego stanu „zrobienia”: to jest ciężka tyrka.

No ale wracając do mojej koleżanki: ona, dla której w tej chwili całym światem jest cierpiące dziecko i nieustanne próby rehabilitacji, a zarazem miotanie się, by ta rehabilitacja nie sprawiła, że dziecko będzie tylko jeszcze bardziej cierpieć, patrzy teraz na takie kobiety z jakimś zdumieniem i nawet pogardą: jak można tyle czasu marnować na takie kompletne bzdury? Jak to możliwe, że dla nich największym problemem jest odpowiednie dobranie odcienia lakieru do paznokci? Przecież to jest jakieś jawne zaprzeczenie rzeczywistości, a rzeczywistość jest okrutna, pełna cierpienia. To cierpienie jest obecne wszędzie, nie tylko w głodującej Afryce, czy hospicjach dla dzieci, ale wszędzie wokół, wystarczy się dobrze rozejrzeć! Koleżanka zdaje sobie sprawę, że być może przemawia przez nią zazdrość, któż by nie chciał prowadzić tak beztroskiego życia. Ale z drugiej strony jak można tak marnować czas? Może te kobiety nie wiedzą o tym całym dramacie, który rozgrywa się wokół nich? Może mają jakieś takie idealne życie? Jeśli tak, to rzeczywiście, czemu nie miałyby całej swojej energii poświęcać wyłącznie sobie?

Jej podejrzliwość, negacja stylu bycia i życia kobiet "zrobionych" ma źródło w przekonaniu o tym, że to jakieś okropne zakłamanie, upraszczanie świata, sprowadzanie atrakcyjności fizycznej do roli głównej wartości życia człowieka. Ona piekli się na zrobione kobiety, na estetykę reklam, bo upraszczają wizję świata. Spłycają człowieka.

Moje odczucia są niemal odwrotne: niegdyś sama gardziłam „pustymi kobietkami”, teraz patrzę na nie o wiele bardziej ze zrozumieniem. Przyznam się, że ja jeszcze kilka lat temu byłam dokładnie taką „zrobioną” kobietą. Dlatego mogę spojrzeć na to zjawisko nieco bardziej od wewnątrz.

Przede wszystkim bardzo mi takich kobiet żal. To znaczy tych, dla których dbanie o własny wygląd stał się obsesją. Bo one są niewolnicami własnego wyglądu, ich własna wartość leży nie w nich samych, ale właśnie w wyglądzie. Gdyby odpuściły sobie zrobienie fryzury, czy założyły byle co, czułyby się niepełne! Należy im się więc nie tyle pogarda, co współczucie, bo są uzależnione od tych wszystkich zabiegów upiększających, czaso- i pracochłonnych, ale według nich niezbędnych dla podtrzymania ich wartości. Że już nie wspomnę o tragedii kobiet botoksujących się i powiększających sobie usta!!

Tak naprawdę za tym obsesyjnym dążeniem do perfekcji w wyglądzie stoją czasem kompleksy, a czasem niespełnienie w miłości. Odpuścić sobie swój wygląd tak naprawdę potrafi tylko kobieta spełniona i pewna siebie, taka, która wie, że jej wartość leży owszem w oczach mężczyzny, ale niekoniecznie każdego, tylko tego, którego ona kocha, i który ją kocha.

Nie napiszę pewnie nic specjalnie nowego ani odkrywczego, ale p[przekonuję się, że nasze czasy, naznaczone feminizmem, wcale nie dały kobietom wolności, ale właśnie uprzedmiotowiły je jeszcze bardziej. Chyba nigdy w dziejach kobieta nie była aż tak bardzo postrzegana przez pryzmat swojego wyglądu. Oczywiście, że wygląd zawsze był ważny, kobieta zawsze miała być tą piękniejszą połową i ozdobą itd. Ale teraz, w dobie powszechności mediów i dyktatu wzorców piękna, nastał jakiś totalny reżim,. Jakaś zbiorowa histeria, nakręcana oczywiście przez branże kosmetyczne i pokrewne. Kobieta MUSI już nie tylko ścigać się z mężczyzną w pracy, ale też koniecznie być nienagannie zadbana i wypielęgnowana, musi być piękna. Taka presja. Społeczna.

Myślę, że paradoksalnie są przez to dużo bardziej nieszczęśliwe niż dawno temu, gdy jeszcze feminizm nie istniał. Dzisiejsze czasy wcale kobiet nie wyzwoliły, tylko wpędziły je w nowe więzy, te w ich własnych głowach.

Znajomy na Fejsbuku zacytował piękny tekst:

„Dzieci tego świata czują się wolne, gdy im nikt nie przeszkadza spełniać wszystkich ich pragnień i upodobań. Dzieci Boże natomiast czują się wolne, gdy niczym nie skrępowane mogą podążać za wezwaniami Ducha Świętego. Wiedzą, że wszelkie więzy i przeszkody nie pochodzą z zewnątrz, ale tkwią w nas samych. Stajemy się niewolnikami naszych słabości.” Edyta Stein, Gody Baranka, w: Z własnej głębi, s. 159.

tonisia
O mnie tonisia

W zasadzie nie mogę się wypowiadać na tematy polityczne. A szkoda. tonisia@op.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości