Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski
1547
BLOG

Kolonizatorzy

Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski Polityka Obserwuj notkę 12

O sytuacji na rynku medialnym w najnowszym tygodniku wSieci w artykule „Niemiecka kolonia medialna” pisze Sławomir Sieradzki. Dobrze pisze i celnie.

W 2012 roku ukazała się wydana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich broszurka pod tytułem „Prasa regionalna – raport zamknięcia”. A w niej m.in. mój artykuł „Społeczne skutki zmian na lokalnym rynku prasowym na przykładzie Śląska”.

Trochę czasu upłynęło, Polskapresse po przejęciu  Mediów Regionalnych zmieniła nazwę na Polska Press Grupa. Niestety, sytuacja w ciągu tych kilku lat nie zmieniła się na lepsze. Przeciwnie.

PiS, który chce zwyciężyć na Śląsku nie ma w regionie ani jednego życzliwego i obiektywnego medium. Serio. Aczkolwiek znając strategię i logikę szefów PPG, zacznie się obłaskawianie polityków PiS, nie tylko na Śląsku. Wszak macki Polska Press Grupa są wszędzie.

Poniżej tekst sprzed trzech lat. W polityce to epoka. W mediach również.


„Dziennik Zachodni” przejdzie do historii prasy jako gazeta, która w ratowaniu spadającego nakładu i zapobieganiu rezygnacji czytelników, zdecydowała się na niebezpieczny medialny alians z Ruchem Autonomii Śląska.

Wpisanie do wyszukiwarki google frazy „dziennik zachodni raś” daje ponad 156 tysięcy wyników. To znamienne. Jednak opiniotwórcza rola „Dziennika Zachodniego”, gazety z ponad półwieczną tradycją, którą onegdaj czytało kilkaset tysięcy osób, skończyła się.

Od kilku lat dla uważnego obserwatora sceny medialnej na Śląsku nie była tajemnicą dziwna „słabość” kierownictwa „Polski Dziennika Zachodniego”, wydawanego przez koncern wydawniczy Polskapresse do Gorzelika i jego akolitów z RAŚ. To dzięki sympatii dwóch tytułów prasowych do RAŚ, ten z niewielkiej organizacji zyskał bardzo duże znaczenie w regionie. Grupa Wydawnicza Polskapresse jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej w Niemczech, Czechach i Polsce. 

Od jesieni 2010 r. Ruch Autonomii Śląska (RAŚ), dzięki koalicji z Platformą Obywatelską, współrządzi województwem śląskim. Województwem, w którym ukazuje się „Dziennik Zachodni”. Przewodniczący RAŚ Jerzy Gorzelik odpowiada natomiast w Zarządzie Województwa Śląskiego za kulturę i edukację.

Hasła głoszone przez RAŚ są niezbyt skomplikowane: „Zobaczcie co się dzieje w państwie polskim. Oderwijmy się będziemy rządzić sami po swojemu. Przed wojną była autonomia i było dobrze”. Jerzy Gorzelik w wywiadzie w „Rzeczpospolitej” sprzed roku podkreśla, że nie ma sentymentu do Polski: „Nie odczuwam, bo żywię go do mojej nacji. Można mówić o związku z różnymi aspektami polskości czy niemieckości. W warstwie językowej z pewnością bliżej mi do Polaków. Jeśli chodzi o inne elementy kultury, bliżej mi do kultury niemieckiej, ale też czeskiej (…) Patriotyzm to umiłowanie ojczyzny. A moją ojczyzną nie jest Polska, tylko Górny Śląsk.”

Na takie wyznanie lidera RAŚ nie było reakcji regionalnych mediów. Potraktowały je jako ciekawostkę, bez politycznych konotacji. Analizy takiej nie dostali zatem również  czytelnicy.

„W przypominaniu niemieckiego udziału w historii Górnego Śląska solidarnie rywalizują niemiecki „Polska Dziennik Zachodni” i polska katowicka „Gazeta Wyborcza”. W „PDZ” felietony piszą sympatycy lub członkowie RAŚ jak Jerzy Gorzelik, Krzysztof Karwat czy Michał Smolorz a komentuje „niezależnie” dr Tomasz Slupik, szef koła naukowego śląskoznawczego na Uniwersytecie Śląskim i były lider listy RAŚ do Sejmiku w okręgu Sosnowiec. W katowickiej „Gazecie Wyborczej” Michał Smolorz i Kazimierz Kutz licytują się w poziomie śluzakowatości” – pisze Piotr Pietrasz, działacz PiS (http://zapis-slaski.salon24.pl/378431,dziecieca-choroba-slazakowatosci).

– Od co najmniej 2010 na łamach „Polski Dziennika Zachodniego” trwała kampania promowania Ruchu Autonomii Śląska. Jerzy Gorzelik bardzo często pojawiał się na łamach. Wydawcy, jak słyszeli że w artykule będzie o tym ruchu, to niemal zawsze znajdowali miejsce w gazecie. Czasem  z tego powodu spadały ważne teksty – mówi były już dziennikarz PDZ. Także inni dziennikarze tej gazety potwierdzają sympatie szefostwa „PDZ” do tego ugrupowania. – Kiedyś zapytałam się osoby z kierownictwa redakcji, dlaczego tak dużo piszemy o RAŚ i do tego bezkrytycznie? Cynizm jej odpowiedzi mnie zaskoczył – chodziło o „złapanie” czytelników, sympatyków tej organizacji – wspomina.

Oddanie łamów RAŚ nie spowodowało zwiększenia sprzedaży „Polski Dziennika Zachodniego”. Zaczęli odchodzić kolejni czytelnicy. Ten proces trwa nadal. Dlaczego mieszkańcy regionu przestali kupować „DZ”? Zapewne mieli dosyć pobieżnego, naskórkowego pisania o ważnych sprawach. Teksty są coraz krótsze, zdjęcia – coraz większe. „Pomogła” w tym zmiana nazwy na „Polska Dziennik Zachodni”.

Trochę historii

W czerwcu 1989 roku została zlikwidowana cenzura (Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk). Warunkiem ukazywania się gazet zaczęły być ich sądowa rejestracja, co przyspieszyło zakładanie nowych pism, o których istnieniu i sukcesie zaczął decydować rynek. Na mocy uchwały sejmowej w 1990 roku rozwiązano wydawniczy koncern partyjno-państwowy RSW „Prasa Książka Ruch”.

Partyjny koncern był molochem, największym koncernem prasowym w Europie Środkowo-Wschodniej. Do RSW należało w 1990 roku 178 tytułów, w tym 45dzienników oraz 90 proc. nakładów prasy codziennej i 70 proc. nakładów tytułów i czasopism, a także: drukarnie, fabryki papieru, kolportaż, księgarnie, nieruchomości (np. budynki, w których były redakcje). W Katowicach własnością RSW były np. organ PZPR „Trybuna Robotnicza”, „Dziennik Zachodni”, „Sport” czy tygodnik „Panorama”, drukarnie i budynki.

Za sprzedaż tytułów prasowych oraz to, co się z nimi później stało, zdaniem polityków i publicystów, odpowiedzialni są likwidatorzy RSW.  Warto przypomnieć ich nazwiska. W latach 1990-92 Komisję Likwidacyjną, która niemalże za bezcen sprzedawała tytuły, tworzyli: Jerzy Drągalski (przewodniczący, który szybko, bo już w listopadzie 1990 roku zastąpiony przez Kazimierza Strzyczkowskiego, Jan Bijak, Andrzej Grajewski, Alfred Klain, Krzysztof Koziełł-Poklewski, Maciej Szumowski oraz… Donald Tusk.

Komisja Likwidacyjna ze 178 tytułów prasowych należących do RSW 70 oddała nieodpłatnie spółdzielniom dziennikarskim – w tym „Politykę”, 89 sprzedała, 4 przekazała do Skarbu Państwa, a na pozostałe nie znalazła chętnych. Najtaniej sprzedano pismo „Kultura Fizyczna” – według dzisiejszych cen nabywca, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie, zapłacił zaledwie 30 zł. „Express Wieczorny” oszacowano na 1 mln 600 tys. zł, „Trybunę Śląską” sprzedano Górnośląskiemu Towarzystwu Prasowemu za 2 mln 310 tys. zł. Najdrożej wyceniono „Dziennik Zachodni” i „Życie Warszawy” – po 4 mln zł.

Tyle samo wpłynęło na konto Komisji po ugodzie sądowej z właścicielem tygodnika „Wprost” (początkowo tygodnik przekazano nieodpłatnie spółdzielni dziennikarskiej). Komisja sprzedała też 14 drukarń za prawie 41 mln zł (z czego na konto Komisji wpłynęło niecałe 25 mln, reszta spłacana jest w ratach, a z niektórymi nabywcami toczą się sprawy sądowe o spłatę długu). Na rzecz Skarbu Państwa Komisja przekazała nieruchomości i majątek nietrwały należące do 95 jednostek wchodzących w skład RSW o ogólnej wartości ponad 73 mln zł. Była to największa prywatyzacja prasy w Europie Środkowowschodniej.

Hersant i reszta

Likwidacja RSW sprowadziła do kraju zagraniczne koncerny wydawnicze (i nie tylko), które zwietrzyły znakomity interes, bo komisja ceny za tytuły ustaliła bardzo niskie, a na dodatek nie ustalono w ustawie limitu obcego kapitału w mediach. Jako jeden z pierwszych zagranicznych koncernów prasowych pojawił na placu boju wówczas francuski koncern Roberta Hersanta.

Skoncentrował się on na przejęciu ogólnopolskiej „Rzeczpospolitej” oraz kilku gazet regionalnych i lokalnych w atrakcyjnych regionach. Stosował taktykę podstawiania w przetargach figurantów. W ten sposób wchodząc w spółki z wcześniej wytypowanymi podmiotami, nie posiadając nigdzie udziałów większościowych, po pewnym czasie odkupywał lub przejmował za długi udziały, stając się głównym, a często dominującym udziałowcem.

W Gdańsku Hersant przejął udziały w „Dzienniku Bałtyckim” i „Wieczorze Wybrzeża”, w Łodzi - w „Expressie Ilustrowanym” i „Dzienniku Łódzkim”, w Krakowie - w „Gazecie Krakowskiej” i sportowym „Tempie”, w Katowicach zdobył „Trybunę Śląską” i „Dziennik Zachodni”.

– „Za Francuza” nie było nam źle. Rozpoczął inwestowanie w komputeryzację, a przede wszystkim podniósł nam znacząco pensje. Zarabialiśmy trzy razy więcej, niż koledzy z redakcji „Trybuny Śląskiej”, położonej piętro niżej w budynku „Domu Prasy” w centrum Katowic –wspomina jeden z najstarszych stażem redaktorów „Polski Dziennika Zachodniego”.

W 1994 r. Hersant wycofał się z rynku polskiego. Jako oficjalny powód podawano kłopoty finansowe koncernu we Francji i coraz większy szum medialny w Polsce na temat jego współpracy z prohitlerowskim rządem Vichy we Francji w czasie II wojny światowej. Biznes nie lubi rozgłosu, dlatego Hersant osiem gazet lokalnych sprzedał niemieckiej grupie z Pasawy - Passauer Neue Presse (PNP). Politycy zostali zaskoczeni zmianą. Pracownicy „Dziennika Zachodniego” też.

Wydawnictwo PNP powstało w 1946 r. i przez ponad 40 lat było małym, wręcz rodzinnym przedsiębiorstwem. Niespodziewanie na przełomie lat 80. i 90. znalazło środki na zakup kilkunastu tytułów w Austrii i Czechach (zob. Bajka Z., Kapitał zagraniczny w polskiej prasie, w: Media i dziennikarstwo w Polsce 1989-1995, red. G.G. Kopper i inni, Kraków 1996, s. 145).

Gdy w 1994 r. Hersant opuścił rynek prasowy w Polsce, PNP zajęło jego miejsce w prasie regionalnej i lokalnej. Niemcy weszli też w posiadanie wrocławskiej „Gazety Robotniczej” - wykorzystując szwajcarskie wydawnictwo Schweizer Interpublication AG - a także 25 proc. udziałów w krakowskim „Dzienniku Polskim”.

Wszyscy się zastanawiali, skąd takie małe wydawnictwo jak Passauer znalazło olbrzymie pieniądze na zakup tylu gazet. „Bardzo wiele śladów prowadzi do Bertelsmanna, współwłaściciela drugiego - pod względem wielkości obrotów - imperium medialnego na świecie. (...) Powiązań tych absolutnie nie wypiera się także przedstawiciel PNP na Polskę, Franz Hirtreiter, czemu dał wyraz w wywiadach prasowych” (Bajka Z., Kapitał zagraniczny w polskich mediach, Zeszyty Prasoznawcze 1994, nr 3-4, s. 6).

„Frankfurter Allgemeine Zeitung” podał bez osłonek, że to właśnie Bertelsmann jest prawdziwym autorem tej handlowej operacji. Tylko Polacy nadal są informowani, że najsilniejszą grupę dzienników regionalnych w nadwiślańskim kraju kupili skromni wydawcy z Passau” (Howzan A., Uderzenie w głowę. Ring prasowy: Niemcy w wadze ciężkiej, Polacy w papierowej, Polityka, nr 50, 10.12.1994, s. 23).

Poważne zastrzeżenia budził wybór terenów do niemieckich inwestycji. PNP wykupił gazety na Śląsku, Pomorzu, w Wielkopolsce i Małopolsce. W 1998 r. Kazimierz Marcinkiewicz, wówczas poseł AWS (ZChN), wskazywał na zależność pomiędzy treściami gazet PNP a niemieckim interesem. Wtórował mu kolega partyjny Michał Kamiński, mówiąc:

„Czy powinniśmy jedynie wzruszać ramionami, że na całym Śląsku, gdzie kapitał niemiecki wykupił prawie 100 procent dzienników, 1 września br. [1998 - dop. T.S..] tylko w jednym z nich, i to w poślednim miejscu, ukazała się informacja o rocznicy wybuchu II wojny światowej? Nie możemy się zgodzić na to, aby nasza świadomość narodowa, pamięć o przeszłości były kształtowane poza granicami kraju, przez zagranicznych finansistów. Można też zapytać, dlaczego niemiecki kapitał - który deklaruje, że nie ma niemieckiego oblicza narodowego - inwestuje głównie na ziemiach zachodnich. Dla mnie nie jest to rzeczą przypadku” (Monopol na informację, Knap W. rozmawia z Michałem Kamińskim, Dziennik Polski, 8.01.1999, s. 29; zob. też. Zalewska L., Czy ograniczać zachodni kapitał, Rzeczpospolita, 9.12.1998).

Niemcy biorą wszystko

Dzisiaj sytuacja w prasie na Śląsku jest jeszcze gorsza niż pod koniec lat 90. W 2003 r. Passauer Neue Presse kupił od norweskiego koncernu Orkla dwa wrocławskie dzienniki: „Słowo Polskie” i „Wieczór Wrocławia”, posiadając już na tym rynku trzeci dziennik „Gazetę Wrocławską”. Ostatecznie trzy tytuły połączono w jeden „Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska”.

W jaki sposób Passauer Neue Presse zdobył dla wydawanego w Katowicach „Dziennika Zachodniego”, w którym ma 100 proc. udziałów, pozycję monopolisty?

Otóż Passauer Neue Presse (poprzez  swoją spółkę Polskapresse) oprócz „Dziennika Zachodniego” posiadał na tym terenie jeszcze „Trybunę Śląską – Dzień”, która w grudniu 2004 r. została wchłonięta przez „Dziennik Zachodni”. PNP, początkowo mając 66,5 proc. udziałów w „Trybunie Śląskiej – Dzień”, aby zmusić polską stronę do sprzedaży swoich udziałów, znacznie więcej reklam przekazywał „Dziennikowi Zachodniemu” oraz lepiej płacił pracującym tam dziennikarzom - dowodzi były redaktor naczelny „Trybuny Śląskiej – Dzień” Tadeusz Biedzki (Pysiewicz W., Śląscy rywale, Press, nr 6/2000, s. 57).

W 2000 r. Niemcy dopięli swego, stając się prawie wyłącznym posiadaczem „Trybuny Śląskiej – Dzień” z 93,5 proc. udziałów. Pozostałe 6,5 proc. należało do Związku Gmin Górnego Śląska i Północnych Moraw (zob. szerz. Press, nr 10/2000, s. 9). Zakup „Trybuny Śląskiej – Dzień” miał tylko oczyścić rynek, a nie zapewnić większą różnorodność w dostarczanych czytelnikom informacjach. Podobny proceder PNP prowadził w innych częściach Polski. „Trybuna Śląska – Dzień” stała się po pewnym czasie znowu „Trybuną Śląską”, ale nie na długo.

Pod koniec 2004 roku połączono „Dziennik Zachodni” z „Trybuną Śląską”. W ten sposób drugi tytuł zniknął z rynku. Sporo dziennikarzy, przeważnie z „Dziennika Zachodniego, straciło pracę. – Niemal wszystkie stanowiska kierownicze po połączeniu redakcji zajęły osoby z Trybuny Śląskiej. Nadal redakcja nie jest monolitem, są wewnętrzne podziały. Na dodatek w 2009 roku redakcja z centrum Katowic przeniosła się do Sosnowca. Do tego dochodzą niskie pensje. – uważa nasz rozmówca.

Niebezpieczeństwo dostrzegają także naukowcy. - Czas najwyższy, żeby poważni uczestniczy rynku medialnego uświadomili sobie, że między wymiarem globalny a lokalnym nie jest szczelina, ale całkiem rozległe pole. A na nim - lokalnym - znajdują się wszystkie odcienie cech każdego z tych biegunów. To, co się stało z prasą lokalną m.in. poprzez działania Polskapresse przywodzi na myśl obrazy silnie symboliczne: drzewa są wycinane pod budowę Nowej Huty. Koncerny, holdingi i korporacje są normalnymi związkami w naszym życiu. Już takie  samotne drzewko nie wytrzyma naporu konkurencji ... To nieuchronne działanie - można je jednak wykonać lepiej lub gorzej. Można uwierzyć, że lokalni dziennikarze i wydawcy wiedzą tak dużo, a może więcej niż ich pracodawcy z jakimś europejskim adresem – stwierdza medioznawca prof. Wiesław Godzic.

- Nie zapomnę, jak część warszawska dużej gazety konsekwentnie pisała o Uniwersytecie Jagiellońskim jako o „Jagiellonce”, gdy tymczasem jej lokalna mutacja w tej samej zszywce konsekwentnie - w zgodzie z lokalnym znaczeniem – „Jagiellonką” nazywała szacowną Bibliotekę Jagiellońską. Czy to walka starego z nowym, w którym nowe zawsze zwycięży? Ależ takie myślenie odbiera jakąkolwiek motywację do pracy. Nie jestem pewny, czy tak samo ma wyglądać prasa regionalna na Śląsku, na Pomorzu i na Podkarpaciu; nie jestem pewny, czy pozostawiono wszystko, co było najlepszego w poprzedniej wersji? Czy bezwzględnie zaufano globalnym strategiom, czy też uwierzono, że sukces czytelniczy mogą budować emocje i pozornie nieopłacalne strategie np. symboliczne. Pomysł, że był to zamach na prasę regionalną - odrzucam. Bo przecież żaden mądry biznesmen nie podcina gałęzi, na której siedzi –dodaje Godzic.

Jan Jakubowski, kierujący kiedyś jednym z dzienników Passauer Neue Presse, pisał:

„Model gazety opiniotwórczej przekształcono w rodzaj pozbawionego ambicji komiksu, wypełnionego bezrefleksyjną informacją, nie skażoną dociekaniem przyczyn i skutków opisywanych zdarzeń” (Jakubowski J., Gazeta dla woźnicy, Wprost, nr 46, 16.11.2003, s. 34). Potwierdza też, iż tematami tabu w gazetach Grupy Wydawniczej Polskapresse są wszelkie kwestie związanie z działalnością Niemiec w czasie II wojny światowej (tamże). Praktycznie monopolistyczna pozycja na rynku wydawców zagranicznych, powoduje, że chociaż mają oni różnorodne tytuły (vide Polskapresse), to ich treści są takie same. Bo przecież trudno przewidywać, że jeden właściciel będzie miał kilka poglądów na rzeczywistość. 


Podczas pisania artykułu korzystałem z informacji zawartych w artykułach: Joanny Mikosz „Nowe tytuły, stare nawyki” oraz Macieja Kledzika „Polska prasa lokalna w rękach zagranicznego kapitału. Zarys problemu na wybranych przykładach”.

szymborski[at]gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka