Zapowiadany od dawna, oczekiwany z niecierpliwością film "Śmierć prezydenta" miał wreszcie światową premierę. Myślę, że wyznawcy "stalowej brzozy" czują się po jego obejrzeniu usatysfakcjonowani częściowo. Gniot propagandowy, jakim się ten film okazał, nie przedstawiał całej "prawdy wiary", jaką wyznają. Osoba prezydenta była przedstawiona bardzo powierzchownie - brakowało małpek, telefonu do brata ... Błasik sprawiał wrażenie trzeźwego. Na pokładzie, zamiast karnawału panowała atmosfera smutku i powagi ...
Sytuację ratował niezależny dziennikarz-ekspert Konstanty Gebert, pojawiający się co chwila w roli "gadającej głowy". W końcu wyznał, że na temacie, o którym opowiada film, nie zna się wcale.
Drugim ważnym i jasnym punktem tej rekonstrukcji historycznej było stwierdzenie, iż współpraca polsko-rosyjska w śledztwie układała się dobrze.
Gebert dyskredytował spiskową teorię, mówiącą, iż Tusk z Putinem zaplanowali zamach i współpracowali podczas jego realizacji. Tylko skąd on wziął taką wersję?
A może uważa, że z tezą, iż Putin zemścił się na Kaczyńskim za Gruzję, a wykorzystał do tego nieudolność administracjirządowej III RP polemizować jest trudniej? Rozumiem go. Nie można powiedzieć głośno całemu światu, że inteligentny Putin wkręcił w swą intrygę naiwnego Tuska! Zrozumiałe, w tym kontekście, staje się powierzenie śledztwa i materiałów dowodowych w ręce Rosjan przez stronę Polską. Bo, nie daj boże, coś by się odkryło niewygodnego dla strony rosyjskiej - cień padłby wówczas także na administrację polskiego rządu - za zaniedbanie kwestii bezpieczeństwa. Wiadomo, że gdy śledztwo prowadzą Rosjanie, to odkryć mogą wszystko - tylko nie to, że winni są oni.

Inne tematy w dziale Kultura