travis85 travis85
272
BLOG

A jutro będzie żal

travis85 travis85 Polityka Obserwuj notkę 1

Dzisiaj... w przeddzień 1 listopada chciałbym złożyć symboliczny ukłon w stronę wszystkich ludzi, którzy zginęli 10 kwietnia pod Smoleńskim.

Na początku był szok... potem przygnębienie... dzisiaj jest smutek... a jutro? A jutro będzie żal.

Żal, że nie żyją.

Żal, że zginęli w tak gwałtowny i bolesny sposób.

Żal, że ich ciała zostały tak bardzo zniszczone.

Żal, że ich śmierć to dzisiaj powód do konfliktu.

Żal, że nadal nie możemy ich odejścia uczcić tak uroczyście jak byśmy chcieli...

a żal tym większy, że poza naszymi granicami zrobić to już dawno temu umieli.

 

 

3 lipca tego roku Piotr Lisiewicz pisał tak:

 

"Mimo że zdążyliśmy już się bawić, żartować, zachorować, mieć zwyczajne kłopoty w pracy, remont w domu, wymyśliliśmy wakacyjne plany. A forsycja, która zakwitła w dniach smoleńskiej tragedii, dawno przekwitła. To nic nie zmieniło. Dla nas czas się zatrzymał."

 

Jakże słowa autora są autentyczne, przynajmniej dla mnie. I chociaż plany wakacyjne już dawno zrealizowane a liście forsycji już dawno opadły... do tej pory w chwilach refleksji nie mogę po prostu nie mogę uwierzyć, że Lech i Maria Kaczyńscy nie żyją. Podobnie jak nie mogę uwierzyć, że nie żyją pozostali polegli w tej tajemnicznej i mrocznej katastrofie.

To bardzo trudne. I choć ofiary katastrofy nie były moją rodziną, nie były moimi przyjaciółmi to jednak żal po ich stracie jest ogromny i sprawia, że nie mogę pozostać wobec ich śmierci obojętny. Staram się lepiej tych ludzi poznać. Dowiedzieć się czegoś więcej. Czytam o panu Stasiaku... o panu Kurtyce... o pani Gęsickiej... o pani Natalli-Świat...

będę czytać nadal aż po troszę dowiem się o każdym, kto stracił życie w tej przeklętej tragedii.

Być może chociaż w ten sposób oddam im szacunek na tyle na ile potrafię.

To bardzo trudne, kiedy każdorazowo uświadamiam sobie, że ten dobry i uczciwy prezydent i jego wspaniała żona zginęli w tak przerażającej katastrofie... że ich śmierć musiała być taka gwałtowna, bolesna i niespodziewana.

Nigdy o nich nie zapomnę!

Nigdy nie zapomnę o tej wyjątkowej delegacji z 10 kwietnia!

 

Poniżej zamieszczam dalszą część tekstu p. Lisiewicza

 

Jesteśmy tacy sami jak na ulicach wokół Pałacu Prezydenckiego 10 kwietnia. Jak wtedy, gdy spóźnione kwiaty spadały na przejeżdżającą ulicami stolicy trumnę Marii Kaczyńskiej. I gdy ryk krakowskiego rynku „Lech Kaczyński – dziękujemy!” odbijał się echem od zabytkowych kamienic.


Dni, w których wybuchła wolność


Dni, z których zdjęcia zamieszczamy obok, były dniami wybuchu wolności. Tak, właśnie wolności, czyli odrzucenia atmosfery strachu przed tym, by mówić prawdę. Ten strach to jedna z głównych cech konstytuujących posowiecki system. Strach przed tym, że w kraju, którego właścicielami są oni, płaci się za mówienie prawdy utratą pracy, brakiem możliwości awansu własnego i rodziny, kłopotami ze związaniem końca z końcem, opinią wariata.


Gdy ten strach nagle zniknął, okazało się, że jest nas wielu. Widzieliśmy, jak pielęgniarka z prowincjonalnego szpitala i jej chłopak mówią do kamery, co myślą – nie zastanawiając się, czy przy najbliższej redukcji etatów zwolni ich za to dyrektor. Jak prawdę w oczy walą aktorzy ze znanych seriali, których środowisko zawodowe należy do najściślej kontrolowanych przez establishment. Jak niektórzy nasi koledzy dziennikarze, na co dzień ostrożnie ważący słowa, nagle zaczynają mówić o rzeczywistości, używając pojęć „my” i „oni”. Słyszeliśmy słowa ludzi, którzy przyszli pod pałac przeprosić za to, że nie bronili prezydenta, gdy hołota dookoła rechotała z niego.


Skoro tamci w Smoleńsku oddali życie, to nasze małe kalkulacje życiowe, które każdy z nas na co dzień robi, straciły sens. Kiedy w krakowskiej katedrze mały Jarosław Kaczyński stał osamotniony wśród wielkich, dumnych kardynalskich kapeluszy i niemrawych oficjeli, miał za sobą cały krakowski rynek i tłumy na Błoniach.


Zanurzyliśmy się w tłum ludzi nieprzywykłych do kalkulacji, przynoszących setki ton zniczy, kwiaty, dziecięce laurki. Jak prezydencki lekarz, który stał kilkanaście godzin w kolejce do pałacu. Jak pan, który specjalnie przyleciał z Chicago. Jak tłumy harcerzy. Jak ci, co przyjeżdżali z drugiego końca Polski wieczorem, stali całą noc, by przed południem móc na moment uklęknąć przed trumnami. Starzy, młodzi, moherowi i długowłosi. Dla tych młodych było to nierzadko pierwsze wielkie wydarzenie narodowe, w którym świadomie uczestniczyli.


Nie zapomnę kartki pod warszawskim pomnikiem prymasa Wyszyńskiego: „Kochani Polacy! Czy można przygotowywać na oczach świata tak haniebną zbrodnię i być bezkarnym?”. Obok daty Katynia – tego z 1940 i tego z 2010 r. Warszawska ulica nie uwierzyła w przypadek. Za wiele rzekomych przypadków przechowuje w zbiorowej pamięci.


Hańba tym, co odpuścili śledztwo


Po tych niespełna trzech miesiącach jesteśmy tacy sami, ale jest nam trudniej. Bo zawiodły nas nasze władze. Nie zapomnimy im tego. Na zawsze zapamiętaliśmy nazwiska tych, których obowiązkiem z racji powierzonych im przez naród zaszczytnych stanowisk było walczyć, by śledztwem w sprawie tragedii zajęła się międzynarodowa komisja złożona z najlepszych światowych specjalistów, a nie kagiebiści. Nasi rządzący nas zdradzili – nie ma w tych słowach ani odrobiny przesady.


Tę zdradę władzy niektórzy wsparli piórem i słowem. Nie brakło tu zaskoczeń. Podczas tych trudnych dni przyzwoicie zachowali się niektórzy politycy SLD czy ludzie z „Krytyki Politycznej”. Najgorzej, co stworzyło na pokolenia bariery nie do przeskoczenia, środowiska „Gazety Wyborczej” i „Polityki”.


Nie wyobrażam sobie, bym mógł podać kiedykolwiek rękę autorom tekstów sugerujących, że aktorzy płakali pod Pałacem Prezydenckim za pieniądze. Tym, którzy tak dobierali zdjęcia na portalu internetowym, by z tych, którzy tam byli, zrobić ciemną hołotę. Gnojkowi atakującemu Martę Kaczyńską. Panu od dystrybucji filmu Ewy Stankiewicz. Grającemu nonkonformistę frajerskiemu przydupasowi salonów, który nagrał piosenkę atakującą Janka Pospieszalskiego za to, iż pokazał tę przebudzoną wolność i że wbrew powszechnemu na salonach tchórzostwu i znieczulicy domagał się prawdy.


Potrafimy się za to odwdzięczyć. Za rok albo trzydzieści. Grubej kreski nie będzie. Nasza religia uczy przebaczania wrogom, ale nie amnezji.

 

Panie Piotrze, ponownie za ten artykuł dziękuję!

 

 

travis85
O mnie travis85

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka