Wiele osób pamięta jeszcze - nadgryzioną już pewnym zębem czasu - historię z panem Kuźniarem (tym z TVN-u, nie doradcą prezydenta wałęsającym się po Kaukazie) zapowiadającym, że w chwili przekroczenia pewnej liczby internautów, którzy popierają jego odejście z telewizji, on to odejście uskuteczni, bo chłopak zeń honorowy i słowo dane publicznie szanujący. Wprawdzie potem - gdy odzew przekroczył znacznie wymaganą liczbę - okazało się, że to tylko żart taki, którego internetowa "swołocz" nie zrozumiała (sam pan Kuźniar poczuł się zaś na tyle zagrożony, że apelował wręcz o "nie zabijanie" go). Sprawa przycichła i wydawało się, że nikt drogą pana redaktora długo nie pójdzie, to jest nie będzie sobie roił, że uda mu się wykorzystać ludzkie zasoby sieci do własnych celów.
Polskie życie publiczne próżni jednak nie znosi, i zawsze znajdzie się ktoś, kto zafunduje Nam jakąś niespodziankę; tym razem oberwało się Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Działacze SLD oznajmili wszem i wobec - na fali oburzenia po ekscesach z 11-ego listopada - że będą się odtąd domagać delegalizacji zarówno Młodzieży Wszechpolskiej (czekam, by wniosek taki przygotował pan Giertych - byłby to prawdziwy chichot historii, przy czym - wcale nie niemożliwy) jak i ONR. Sieć - wśród nich jak mniemam również ludzie, których o specjalną atencję do wymienionych ugrupowań posądzić nie wolno - zareagowała niemal natychmiast, i to tak, jak ma w swoim sieciowym zwyczaju, to jest stanęła okoniem. Akcja "zdelegalizować SLD" rozrasta się nader szybko.
Rozrasta się nader szybko, a i ma rozmach; organizatorzy przekonują, że dzisiejsze SLD jest w prostej linii spadkobiercą nieboszczki komuny, co więcej, nawiązuje do dziś do zbrodniczego systemu komunistycznego (obecność sierpów i młotów na pierwszomajowych marszach jest niepokojąca, zwłaszcza w Polsce - to prawda). Naturalnie w zasobach sieci nigdy nic nie ginie, stąd możemy spodziewać się katalogu "wpadek" werbalnych i wizualnych działaczy "lewicy" (cudzysłów nieprzypadkowy) - na pierwszy ogień poszedł pan prezydent Kwaśniewski i jego słynna "filipińska" wizyta w Charkowie. Obecnie na "pewnym portalu społecznościowym" liczba sympatyków akcji delegalizacji SLD oscyluje w granicach 13-tu tysięcy. I z pewnością jeszcze urośnie, zwłaszcza, że w rzecz zaangażowali się głównie ludzie młodzi, dla których Facebook jest jak drugi (a nierzadko i pierwszy) dom.
Odpowiedź SLD jest dość standardowa, to jest - usiłują wrzucić swoich oponentów (a także i zwykłych wyśmiewaczy, nie oszukujmy się, takich pewnie też jest tam sporo) do jednego worka zatytułowanego "ruch skrajnej prawicy" - w domyśle, banda faszyzujących łysoni. SLD zaś po prostu broni demokracji (nader ładnie bronił demokracji choćby pan Leszek Miller, rozpływając się podczas ostatniej wizyty w Wietnamie nad "wiodącą rolą" tamtejszej partii komunistycznej) i w zamian spotyka się z "agresją, wyzwiskami i próbami zastraszania". Cóż, czapki z głów - trzeba mieć naprawdę wiele samozaparcia i wyobraźni, by film z pijanym prezydentem Rzeczypospolitej traktować jako próbę zastraszania czy wyzwisko. Jeszcze chwila i okaże się, że winni są dziennikarze, którzy ośmielili się pana Kwaśniewskiego sfilmować; i społeczeństwo, że ośmiela się pastwić nad "chorym" człowiekiem.
Najciekawsza w tej sprawie jest najprawdopodobniej wypowiedź rzecznika Sojuszu, pana Jońskiego, który mimo bury otrzymanej przez władze swojej partii za niefortunną opinię o pani ministrze Musze nie stracił dobrej formy - dlań cała historia z "delegalizacją SLD" jest po prostu "atakiem na SLD", i doprawdy dziwi się, że "władze Państwowe nie reagują". Jakby to panu rzecznikowi powiedzieć - jest wciąż rok 2012, a na ulicy Mysiej mieszczą się obecnie zupełnie inne biura niż kiedyś. Jeśli chce pan reagować i z pewną taką donkiszoterią walczyć z Internetem (nie polecam) - droga wolna, ale po cóż mieszać w to aparat Państwowy?
Oczywiście obie strony tego "wirtualnego" konfliktu przekonują, że mają więcej sympatyków; SLD utrzymuje, że ich sympatycy reagują, dzwonią (w jakich sprawach można dzwonić do partii?) i dołączają się do eseldowskiego profilu na Facebooku. Tym samym jesteśmy świadkami pierwszej w historii Polskiej polityki "bitwy na lajki". Jakie czasy - takie spory.
Tylko z Internautami nigdy się nie wygra, drodzy przyjaciele z Sojuszu; przeciwnie, możecie sobie nieźle "nagrabić" wśród młodzieży. Kiedyś - z przyczyn czysto fizjologicznych - Wasz żelazny elektorat się skurczy, i trzeba będzie poszukiwać nowych wyborców wśród tych młodych właśnie. Nie lepiej zakasać rękawy, wziąć się do ciężkiej parlamentarnej pracy, niż marnować czas, energię i poparcie społeczne na walkę z marginalnymi grupkami ludzi o których słyszy się szerzej raz do roku?
Inne tematy w dziale Polityka