Ponoć powinno być tak, że zdrowe, rozsądnie zdecentralizowane Państwo opiera się na silnych samorządach. W teorii daje w ten sposób obywatelom poczucie większego wpływu na władzę, pozwala rządzić w terenie tym, którzy naprawdę wiedzą co w trawie piszczy, generalnie - wszystko pięknie, ale jednak w teorii. W praktyce mamy do czynienia z zadziwiającym - zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co dzieje się za rządów PO - staniem w "rozkroku"; z jednej strony gro samorządów w Polsce opanowanych jest przez polityków partii pana premiera Tuska (a przy tym, przykro pisać, cała lokalna biurokracja jest zawłaszczona przez "kolegów" i "znajomych"), z drugiej zaś strony władze centralne po prostu samorządów nie lubią. Przykłady na ten brak sympatii liczyć można w dziesiątkach, ja polecam zwłaszcza tzw. ustawę śmieciową (godną swojej nazwy, zapewniam!) - która za jakiś czas powinna zakurzyć się nimbem klasyki i służyć jako wzorzec z Sevres fatalnego prawodawstwa fundowanego samorządom przez Warszawę.
Poważniejszym problemem są jednak - jak zwykle - pieniądze; samorządy domagają się od pana premiera Tuska zwiększenia wpływów podatkowych, całkiem słusznie motywując to rosnącymi wydatkami we własnym łonie; podstawową kością niezgody jest tu zwłaszcza edukacja, która - i nie ma w tym wiele przesady - zażyna budżety mniejszych jednostek samorządu terytorialnego. Zresztą, za zeszły rok niemal dwa tysiące takowych jednostek miało deficyt budżetowy, brnąc w kolejne kredyty. Oczywiście sami samorządowcy nie są tu bez winy, bo jednak zatrudnianie po linii znajomości, a nie po linii kompetencji też ma niebagatelny wpływ na jakość funkcjonowania, niemniej wskazują, że rocznie tracą nawet 8 miliardów złotych na podstawie niekorzystnych dlań zmian w prawie, datujących się na lata 2005-2011. Całe szczęście, że jest ten 2005 rok, bo jakby co - będzie można wszystko zwalić na poprzedników (patent Hanny Gronkiewicz-Waltz).
Samorządowcy zakasali rękawy i zebrali niemal 300 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem zmieniającym dochody samorządów we wpływach z podatku PIT. W cyferki bawić się nie będziemy, streszczając zatem - dzięki tym zmianom za dwa lata samorządy mogłyby się cieszyć większymi pieniędzmi, a My, obywatele - lepszą jakością życia lokalnego. W najbliższy wtorek przedstawiciele samorządów spotkają się z panem premierem Tuskiem, by przedstawić mu swoje koncepcje; już samo doprowadzenie do takiego spotkania jest dla nich niebagatelnym sukcesem, bowiem zabiegany prezes Rady Ministrów znalazł dla nich czas po raz pierwszy od maja 2011 roku, a od tego czasu żaden urzędnik czy minister z tegoż rządu jak ognia unikał wszelkich pytań na temat kondycji finansowej samorządów, nie będąc pewnym, co sądzi o tym "szef".
"Szef" - jak wspomnieliśmy - miał inne rzeczy na głowie, ale obecnie, być może zafrapowany tymi setkami tysięcy podpisów zdecydował się jednak uchylić drzwi kancelarii i wysłuchać, co goście mają do powiedzenia. Jakkolwiek projekt obywatelski jest już wciągnięty do ewidencji, a jego czytanie odbędzie się na grudniowym posiedzeniu Sejmu, to jednak pan Tusk - jako historyk - tuż po tym, jak samorządowcy przekroczą próg jego gabinetu, "poleci" klasycznym: "żadnych marzeń, panowie". Bo też i cała PO - mimo pięknych, gładkich słów o tym, że "całym sercem" są z samorządowcami - zapowiada wprost, że projekt obywatelski zostanie utrącony, jest bowiem napięta sytuacja budżetowa, a pieczę nad budżetem sprawuje absolutnie nie przekonywalny pan Rostowski. Całe spotkanie zatem będzie tylko i wyłącznie kurtuazyjnym wypiciem herbaty, troskliwym kiwaniem głowy pana premiera, powtarzanym wielokrotnie "yhym", wreszcie zaś na końcu uściśnięciem dłoni z nieśmiertelnym "wszystkiego dobrego". Może nawet poklepie po plecach eks- kolegę ze swojej partii - pana Grobelnego, obecnego prezesa Związku Miast Polskich - i powie: "sorry, Rysiu, ale z pustego i Salomon nie naleje".
To akurat prawda, ale pan premier tyle razy tak pięknie opowiadał o tym, że prawdziwy polityk powinien być przede wszystkim odpowiedzialny. Owa "odpowiedzialność" odmieniana na wiele sposobów pojawia się właściwie we wszystkich słowach człowieka, który tak rzadko ją stosuje wobec swoich najbliższych współpracowników. I takoż będzie w tym wypadku; mimo natłoku bzdurnych rozwiązań prawnych, tworzonych przez jego własny rząd, a narażających samorządy na coraz większe wydatki i coraz mniejsze przychody - pan premier nie poweźmie żadnej odpowiedzialności. Było, minęło, obecnie nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?
A czasami wystarczy po prostu myśleć; nie po to Sejm ma na swoich usługach armię prawników, nie po to wielu posłów też ma prawnicze wykształcenie, by produkować na szybko - pod naciskiem lobbystów, mediów i Bóg wie kogo jeszcze - przeróżne buble prawne, które z wielką dozą prawdopodobieństwa odbiją się czkawką w przyszłości. I trzeba będzie potem odpierać zarzuty, że się nie liczy z samorządowcami (nawet z własnej partii) czy z głosem 300 tysięcy Polaków.
Inne tematy w dziale Polityka