Liberator Liberator
3450
BLOG

Wrocławskiej komunikacji miejskiej Trzy Grzechy Główne

Liberator Liberator Gospodarka Obserwuj notkę 12

W październiku ubiegłego roku miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu na Uniwersytecie Wrocławskim, którego tematem były polityczne portale społecznościowe a jednym z głównych gości był między innymi nasz “padre” czyli Igor Janke. Po krótkim zaprezentowaniu Lubczasopism moderował debatę między Rafałem Dutkiewiczem, ubiegającym się wówczas o reelekcję prezydentem Wrocławia, a trzema blogerami salonu24. Dutkiewicz zaskoczył mnie wtedy swoją bezkompromisowością i bezpośredniością. Nie omieszkał użyć słowa na “d”, nie oddawał się nic nie znaczącym pogadankom jak to ceni swoich rywali politycznych, tylko stawiał sprawę jasno - on te wybory wygra i koniec. Jest skuteczny, rozwija Wrocław i ma zamiar to robić dalej.

Napisałem wtedy notkę “Ja też lubię Wrocław”  i obiecałem w niej, że napiszę w przyszłości coś więcej na temat wad i zalet miasta, które po ojczystej Warszawie leży mi najbardziej na sercu. Zacznę oczywiście od wad... A konkretniej od transportu publicznego, który podpadł i podpada mi najbardziej. Tym jest mi łatwiej go krytykować, gdy po dłuższym czasie spędzonym w stolicy Dolnośląskiego uświadomiłem sobie, że powszechnie obsobaczana komunikacja miejska w stolicy jest niemal rajem na Ziemi a jej krytyka to zwykłe czepialstwo. Nie chcę tutaj wyrastać na wielkopańską warszafkę co przyjechała do piękne Wrocławia i się czepia bo nie ma tu metra. O nie. Mimo dość młodego wieku dobrze pamiętam jak beznadziejna była warszawska komunikacja jeszcze 10 lat temu. I jak z “nie da się” doszliśmy do “dla pasażera”. Jako warszawiak najlepiej mogę porównać wrocławską komunikację z tą stołeczną. Jednak, żeby tekst nie opierał się na “emocjach” i licytowaniu się, w którym mieście autobusy mają intensywniejsze żółto-czerwone malowanie, zdecydowałem się na twarde dane.


Warszawski ZTM to spółka miejska zajmująca się tylko organizowaniem transportu dzięki czemu mamy w stolicy na liniach miejskich także prywatnych przewoźników - konkurują z dominującym Miejskimo Zakładem Autobusowym, spółką miejską. Oddzielnymi spółkami są też Tramwaje Warszawskie, Metro Warszawskie, Szybka Kolej Miejska. We Wrocławiu pasażerów wozi natomiast MPK - Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji. Transportem publicznym jako takim zawiaduje sam Magistrat. Do MPK należą i tramwaje i autobusy.

Fakt pierwszy:

  • Budżet Wrocławia na rok 2011 to 3 444 751 595 ( 3,44 mld) - w tym 345 612 529 ( 346 mln) na transport zbiorowy a więc równe 10% budżetu.


  • Budżet Warszawy na rok 2011 to 13 755 560 202 (13 mld) w tym na transport publiczny 2 036 256 000 (2 mld ) a więc prawie 15% budżetu.


Fakt drugi:

  • Po Wrocławiu jeździ 319 autobusów i 406 tramwajów a długość łączna torowisk to 260 km


  • Po Warszawie jeździ ponad 1800 autobusów i ponad 800 tramwajów (jak podają Tramwaje Warszawskie w dzień powszedni na tory wyjeżdża 600 pojazdów) a długość łączna torów to 470km ; są też Metro i Szybka Kolei Miejskij oraz Warszawska Kolej Dojazdowa i Koleje Mazowieckie, które na podstawie umowy z miastem honorują bilety ZTM.


Fakt trzeci:

  • MPK wozi 150 mln pasażerówrocznie (choć znalazłem też dane mówiące o 360 mln) w aglomeracji mającej prawie milion mieszkańców.


  • ZTM wozi 960 mln pasażerów rocznie (samo metro generuje 500 tysięcy osób dziennie) w aglomeracji 2,5 milionowej.


Fakt czwarty:

  • Wpływy z biletów wrocławskiego MPK pokrywają 35% kosztów funkcjonowania miejskiej komunikacji.


  • Wpływy z biletów warszawskiego ZTM pokrywają 30%kosztów funkcjonowania stołecznej komunikacji miejskiej.


Podsumowując - jeśli zachować proporcje, pomijając oczywiście takie nierówności jak metro i SKM oraz bilet aglomeracyjny (we Wrocławiu jest ta nieszczęsna naklejka na UrbanCard, dzięki której można jeździć Przewozami Regionalnymi z okresowym biletem miejskim z czego korzysta podobno tylko... 100 osób; w Warszawie Koleje Mazowieckie honorują wszystkie bilety miejskie od dobowego w górę), parkingi P&R, to pod względem nakładów i możliwości komunikacji miejskiej Warszawa i Wrocław da się porównać. I choć jeśli chodzi o autobusy to zachowując skalę Wrocław ma ich oszałamiająco mało, to już długością sieci tramwajowej i taboru tramwajowego nadrabia te straty. Trzeba jeszcze podać jedną ważną wiadomość: z komunikacji w Warszawie korzysta, uwaga, prawie 70% mieszkańców! Dla porównania, we Wrocławiu to tylko 40%. Sądzę, że znam co najmniej 3 powody, dla których wrocławianie unikają komunikacji miejskiej.



Ad rem!

Pierwsze moje zdziwienie jakie przyszło po dłuższym pobycie we Wrocławiu to... “literkowe” autobusy. Nie, nie dlatego, że są one oznaczone literkami. Tak oznaczone są linie autobusowe pospieszne - nie zatrzymujące się na wszystkich przystankach na trasie. Niby nic nadzwyczajnego gdyby nie kilka dziwactw. Po pierwsze obowiązują na nich inne, droższe bilety jednorazowe i długookresowe. Ok, myślałem sobie, taki luksus, że się szybciej jedzie to trzeba płacić. W Warszawie co prawda ekspresowe linie oznaczone jako E-(cyfra) potrafią jechać 3,5km bez zatrzymywania się na przystanku a nie obowiązują na nich inne bilety, ale co miasto to obyczaj. Wrodzona ciekawość kazała mi jednak wiercić temat po tym jak nieświadomy jechałem na zwykłym bilecie linią luksusowo-pospieszną. Okazało się, że linie pospieszne we Wrocławiu to prawo zwyczajowe a nie pisane. Regulamin MPK nie definiuje czym jest linia pospieszna, jak się ją oznacza itd. Nie ma też żadnej uchwały Rady Miejskiej, która to reguluje. W przypadku mandatu za brak droższego biletu sprawa w sądzie do wygrania.
Autobusy te jeżdżą w większości w dni powszednie, nie są to jednak autobusy szczytowe. Rozkład mają jednak ustawiony tak, jakby był on formą pośrednią między szczytem a popołudniem. W związku z czym w szczycie stoją w korku i się spóźniają a poza szczytem... stoją na przystanku i czekają na zgranie z rozkładem. Jak się trafią, nie daj Boże, na skrzyżowaniach 3 zielone światła pod rząd to jest tragedia i trzeba odstać 3-4 minuty, żeby nie wyprzedać rozkładu. Co ciekawe czas przejazdu autobusu ekspresowego na trasie obrzeża - centrum, wg rozkładu, często jest tylko 2-3 minuty krótszy od autobusu zwykłego. Chyba głównie z powodu odrębnych biletów poza szczytem linie te wożą więc powietrze. Często zdarza się, że wspomniane już E od pętli na Bajana do pl.JP II wiezie łącznie 10-15 osób (licząc - tych wsiadających i wysiadających po drodze). Ciekaw jestem jaka jest opłacalność tej ponad 6,1km trasy w przeliczeniu na pasażera... Trochę wiąże się to z pierwszym z grzechów Wrocławskiej komunikacji.



1.Pierwszy grzech wrocławskiego transportu publicznego to informacja - TRAGEDIA.

A) Oznaczenie przystanków

Skąd do jasnej anielskiej ludzie mają wiedzieć, jaka stacja kolejowa jest przy przystanku “Zachodnia (Stacja kolejowa)”? Zwłaszcza, że Wrocław ma stację kolejową Wrocław Zachodni, całe szczęście rzadko wykorzystywaną. Niemniej i tak wyobrażam sobie przerażonych zachodnich turystów, którym dobrzy wrocławianie doradzili, że jak chcą się dostać do Trzebnicy koleją to najlepiej  wysiąść na ul.Zachodniej przy stacji kolejowej (Mikołajów) a taksówkarz zawiózł ich na ponurą i zapuszczoną stację Wrocław Zachodni, z której można pojechać, ale do Jeleniej, bo leży na drugim końcu miasta. Przystanków z “(Stacja kolejowa)” w nazwie jest 12 i tylko kilka z nich nosi nazwy stacji kolejowej w pobliżu której się znajdują - KURIOZUM! Dość powiedzieć, że Wrocław jest drugim po Warszawie największym węzłem kolejowym w Polsce i na terenie miasta znajduje się aż 25 stacji. Można zawsze zgadywać jaka to stacja. Powodzenia.

Do tego dochodzą takie ciekawostki jak przystanek “Długa (Politechnika)”gdzie w okolicy są tylko działki robotnicze, gigantyczne transformatory prądu i budynki, owszem należące do PWr, ale nie będące absolutnie głównym kampusem... Tu wyobrażam sobie grupkę Hindusów wysiadających na takim zad***, ubranych w garnitury, szukających auli głównej gdzie rozpoczyna się rok akademicki. O przystankach nazywających się “Rynek”, których jest kilka na przestrzeni 250 metrów można nie wspominać.
Nazwy przystanków są słabo widoczne, numery linii jakie się na nim zatrzymują również. Do tego złe jest oznaczenie tych na żądanie... w internetowym rozkładzie jazdy. Po prostu nie są wyszczególnione. To i tak pikuś.

B) oznaczenie tras linii autobusowych i tramwajowych to też dramat

Proszę sobie przypomnieć opisy połączeń na polskich kolejach. Kojarzą Państwo ten bezsens? Pociąg relacji Białystok - Wrocław ma adnotacją, że jedzie przez Koluszki i Ostrów Wlkp. Co tam, że po drodze przejeżdża też przez Warszawę i Łódź. Tak samo jest we Wrocławiu z komunikacją miejską. Krańce są oznaczone dobrze. Wiadomo, że tramwaj 22 jedzie z Pilczyc na Tarnogaj, ale co jest w “środku” to się trzeba domyślać. Część ulic, jakimi biegnie trasa jest wymieniona na tablicy informacyjnej wewnątrz tramwaju, ale nie wszystkie.  Podobnie jest w autobusach. Nie dowiemy się, czy na danym przystanku jest dogodna przesiadka. Nie dowiemy się, na jakiej ulicy jest dany przystanek. A rzecz najbardziej kuriozalna to elektorniczne wyświetlacze wewnętrzne, te starszej daty złożone z czerwonych “kropek”, gdzie tekst przewija się od prawej do lewej. Dowiemy się z niej jaki jest następny przystanek (to jest sukces!), jaki dziś dzień i kto obchodzi imieniny. Gdzie można oddać krew, jaką akcję organizuje miasto, że jest zjazd Solidarności w Hali Ludowej, że sprzedają bilety na piłkarski Śląsk itd. itp. Nie dowiemy o numer linii jaką się właśnie poruszamy ani w kierunku której pętli ani jaka jest jego trasa. Wydaje się, że MPK za bardzo nie wie do czego takie wyświetlacze służą.
Szpanerskie, w niektórych autobusach we Wrocławiu są głosowe informacje o numerze linii i kierunku jazdy. Jak mniema dla niewidomych czy słabowidzących. Bardzo fajne rozwiązanie.

C) “Zjazd do zajezdni”

Nie mogę pojąć, drodzy wrocławianie,  jak Wy to znosicie. Standardem jest, że spora grupa kursów, co zaskakujące także w ciągu dnia, ma adnotację “Z” - zjazd do zajezdni. W Warszawie to wygląda tak: kurs taki to jeden z ostatnich albo ostatni w ciągu dnia, (oznaczony u nas kratką #, to akurat szczegół). Kurs taki realizowany jest tylko do przystanku “X” (znajdujący się gdzieś pod koniec trasy) gdzie wszyscy grzecznie wysiadają a potem autobus jedzie na zajezdnie śnić o coraz dłuższych buspasach. We Wrocławiu to wygląda tak: środek tygodnia, 08:30, pętla Dworcowa przy Dworcu Głównym. Student przyjechał właśnie na zajęcia pociągiem. Wie, że może sobie podjechać linią 122 do Galerii Dominikańskiej więc wsiada do jednego z dwóch, które tu stoją. I draka, odjeżdża ten, który stał z tyłu. No trudno, mam czas, poczekam, myśli student. Ten odjedzie pewnie za 15 minut. Zaskoczenie! Odjeżdża 3 minuty po poprzednim! Ale cóż to! Znów niespodzianka! Autobus jedzie w drugą stronę !Bo to, wrocławski żółtodziobie, zjazd do zajezdni! 122, które nie jedzie jak 122. Nie ma na trasie ani jednego przystanku, jaki ma autobus 122, oprócz początkowego. To 122, tylko, że “zjazd do zajezdni”, każdy głupi to wie, przecież to logiczne. Co “oczywiste” kurs ten widnieje w spisie “Kierunek -> Nowy Dwór” Bez komentarza.



2. Grzech drugi: Bilety.


A) Wybór jest ogromny, ale... niepraktyczny.

O tych na “ekspresowe” już mówiłem, ale czemu mamy dwie wersje biletu 24h - jeden na linie normalne i nocne w granicach miasta a drugi na normalne, nocne, pospieszne w i poza granicami miasta? Wszystkie pozostałe “czasówki” od 30 minutowych do 72 godzinnych to bilety “na wszystko”. Po co mieszać? Pierwszy kosztuje 8zł drugi 10zł. To nie może kosztować 9zł i obejmować wszystkie usługi?

Inny przykład. Przyjeżdżają Państwo na tygodniowy urlop na Dolny Śląsk. Chcecie zwiedzić Wrocław i okolice autobusami i tramwajami? Trzeba było przyjechać samochodem, wyszłoby taniej. Jeśli chcecie kupić bilet 7dniowy to potrzebna jest UrbanCard czyli Karta Miejska. I dopiero na niej można kodować taki bilet. Karty nie da się wyrobić od ręki, trzeba odstać swoje i złożyć podanie a potem odstać swoje i odebrać. Można zamówić ją przez internet. Przyjść do Biura Obsługi Klienta. Odstać swoje i PODPISAĆ WNIOSEK ZŁOŻONY PRZEZ INTERNET a potem czekać na wyrobienie karty, wrócić i znów odstać swoje, by ją odebrać. Kolejne kuriozum. Jako, że we Wrocławiu na stałe nie mieszkam, to miałem z Urbanem jeszcze większe kłopoty niż zwykli wrocławianie. Nikt mnie nie powiadomił, że luksus odbioru karty w oddziale WBK jest ograniczony do miesiąca, po czym kartę odsyła się do BOK przy Grabiszyńskiej. Co się okazało, na Grabiszyńską moja karta jeszcze wtedy nie wróciła. Więc co zrobiła pracownica BOK? Wyrobiła mi kartę w podręcznej maszynce wykorzystując z bazy danych moje zdjęcie, które miało zniknąć po wyrobieniu karty... Zrobiła to od ręki w minutę.

W Warszawie to się robi tak: zamawiamy przez internet, dostajemy mejla, że można odebrać, odbieramy na której stacji Metra sobie wcześniej życzyliśmy ( w ten sposób ktoś z Wrocławia może sobie taką kartę odebrać 10 minut po tym jak wysiądzie z pociągu na Centralnym). Kodujemy na tym wszystko. Od biletu dobowego w górę, z tym, że imienny bilet zaczyna się od 30dniowego w górę, te niżej są na okaziciela, więc choć karta jest spersonalizowana, może jeździć na takim bilecie każdy kto ją okaże. We Wrocławiu na karcie koduje się bilety od 7dniowego w górę, wszystkie są imiennie.

B) Ceny są bardzo wysokie, zwłaszcza biletów okresowych

W Warszawie mocno się je premiuje. I tak 90dniowy bilet imienny na 2 strefy (np. dla osób spod Warszawy, które jeżdżą Kolejami Mazowieckimi - taki Mazowiecki odpowiednik Przewozów Regionalnych) to 290zł a na samą Warszawę, 1 strefę i niektóre okolice, to 196zł. We Wrocławiu 90dniowy miejski to koszt aż 240zł.

C) Wrocław zainwestował w bardzo drogi system zbliżeniowej karty miejskiej, tzw. UrbanCard.

Nie zainwestował za to np. w kasowniki zbliżeniowe, co Warszawa zrobiła na samym początku wprowadzania systemu, 10 lat temu. Dzięki nim zawsze można sprawdzić ważność biletu a przede wszystkim go skasować. Kupując bilet długookresowy we Wrocławiu musimy sprecyzować datę kiedy zaczyna działać bilet - w Warszawie pasażer sam o tym decyduje zbliżając kartę miejską do kasownika. To oczywiście kwestia wygody, ale kiedy się już inwestuje gigantyczne pieniądze w system i wymienia wszystkie kasowniki w związku z wprowadzeniem biletów czasowych to może warto było od razu wybrać droższą, ale bardziej sprawdzoną opcję?

Cały proces wdrażania Warszawskiej Karty Miejskiej trwał 8 lat. Najpierw wymieniono właśnie kasowniki, potem wycofano okresowe bilety kartonikowe a zaczęły obowiązywać tylko karty zbliżeniowe. Można je było dostać za darmo w bardzo licznych punktach ładowania. Kartę podpisywało się imieniem i nazwiskiem oraz numerem dokumentu ze zdjęciem. W końcu od 2008 r. weszła personalizacja kart, od 2010 obowiązkowa. Przypomnę wariant jaki wybrał Wrocław: karta weszła w maju 2010 a wg pierwszych planów bilet kartonikowy miał zniknąć do końca września... W końcu przedłużono ten proces do grudnia. Więc cały proces trwał tylko ponad 6 miesięcy.


D) Beznadziejna jest dystrybucja biletów, zwłaszcza ta przez automaty.

Nagle okazało się, że Wrocław ma jakąś strasznie wadliwą sieć energetyczną gdze są same przepięcia. Te same (literalnie te same, nie zmieniony jest nawet interface ) automaty biletowe, które w Warszawie działają we Wrocławią co i rusz się rozkraczją...Albo nie realizują transakcji prawidłowo, albo nie realizują transakcji kartami płatniczymi albo w ogóle nie działają itd itp. W dodatku okazało się wbrew wszelkim statystykom, że Polacy kochają karty płatnicze, zwłaszcze te najnowsze, zbliżeniowe i nie potrzebują gotówki. Biletomaty w tramwajach i autobusach przeprowadzają operacje tylko bezgotówkowo. Albo zwykłą kartą albo najnowszą zbliżeniową. Udało mi się nawet dokonać takiej nowatorskiej, zbliżeniowej operacji. Opłatę pobrano, ale automat nie wydrukował ani biletu ani potwierdzenia zakupu. Miał to być bilet 30minutowy, a za 3 przystanki musiałem wysiąść. Dalej formalnie jechałem już “na gapę” a w razie mandatu nie miałbym szans bo na wydruku z konta widnieje tylko informacja o numerze automatu i kwocie. Nie ma tam godziny zakupu i rodzaju biletu, więc nijak nie da się udowodnić czy kupiliśmy bilet 30 minutowy czy jednorazowy. Dziwne, że w Warszawie i dziesiątkach innych miast na świecie opłaca się wstawiać do komunikacji biletomaty obsługujące transakcje gotówkowe... W dodatku działają!
 
We Wrocławiu komicznie wygląda stelaż do automatów w autobusach. Znajdują się one na wysokości środkowych drzwi pojazdu w miejscu gdzie stawia się wózki. “Znajdują się” to złe słowo. Automaty sterczą w powietrzu na rurce przypominające odwrócone U telepiąc się niemiłosiernie na wrocławskich wertepach. Ciekaw jestem jaka jest żywotność tego sprzętu w takich warunkach... Pomijam już fakt, że nie widziałem jeszcze by ktoś z takich automatów korzystał.

E) Bagaż

W Warszawie ładnych parę lat temu wykreślono zapisy z regulaminu przewozów o wymiarach i opłatach za bagaże, pozwolono też za darmo wozić rowery. Trochę to taka eco-moda jeśli chodzi o rowery. Za to z bagażami to już praktyka - i tak nikt tego przepisu nie przestrzegał ani nie kontrolował - był zupełnie martwy, niepotrzebny. Dziś z rowerem można wejść i do metra i do pociągu i do autobusu podmiejskiego czy tramwaju. Jedyny warunek - bagaż, w tym rower, ma nie przeszkadzać innym. Pamiętam jak niespełna rok temu Wrocław ogarnęła histeria bo radni zgodzili się na przewóz rowerów. Oczywiście płatny. Jakie było oburzenie, że wstrętni rowerzyśći będą brudzić tramwaje i zajmować miejsce. W stolicy praktycznie nie widzi się rowerzystów w autobusach. Tak się dziwnie składa, że wybierając się na przejażdżkę rowerem wolę jechać... rowerem, nie autobusem.

Co do innych bagaży to we Wrocławiu rodzinie jadącej tramwajem do Aqua Parku grozi mandat, jeśli nie skasują biletu za niewymiarowy bagaż z czepkami i kąpielówkami. Wg regulaminu to taki, którego suma wymiarów (wysokość, szerokość, głębokość) wynosi więcej niż 120cm. Kompletny absurd, zwłaszcza dla studentów, którzy nie mieszkają we Wrocławiu a mają np. bilet semestralny. W każdy piątek i niedzielę mieliby kupować kilka jednorazowych biletów za 1,2zł (bo trzeba kasować bilet za bagaż za każdym razem gdy się przesiadamy - 3 przesiadki*1,2z= 3.6zł; 3,6zł*8 przejazdów w miesiącu=28,8zł miesięcznie za wożenie walizki na dworzec)? Komu przeszkadza walizka w autobusie, że trzeba karać pasażera za jej przewóz? To ma zachęcać do korzystania z transportu publicznego? Ja, mimo, że zawsze mam ważny bilet to jadąc z i na dworzec czuję się, jakbym biletu de facto nie miał, bo trzymam koło siebie walizkę.

3. Grzech trzeci i najważniejszy: Czas przejazdu, gęstość i częstotliwość połączeń.

I to jest zdecydowanie największa bolączka. Korki we Wrocławiu są ogromne, stan trakcji tramwajowej mierny. Średnia prędkość przejazdu tramwajem to tylko 13,7 km na godzinę - w Warszawie to “aż” 18 km na godzinę. Do tego Warszawa ma Metro.
No i gęstość połączeń. Nawet tych nocnych Warszawa ma wielokrotnie więcej od Wrocławia. Albo inaczej, to Wrocław prawie nie ma komunikacji nocnej a dzienna jest bardzo krucha.  Bo kiedy w Warszawie ostatnie autobusy dzienne zjeżdżają do zajezdni to na ulicach od dobrych 30 minut kursują nocne. Nie tylko nie ma przerwy w kursowaniu autobusów, wręcz się one na siebie nakładają.
 
Do tego dochodzi częstotliwość kursowania komunikacji we Wrocławiu, która nawet w szczycie nie jest zadowalająca a w innych godzinach jest po prostu mierna.

W osłupienie wprawił mnie wrocławski zwyczaj MPK dotyczący Sylwestra. Otóż 31 grudnia po godzinie 19tej przestaje obowiązywać ponad połowa połączeń komunikacji miejskiej. Kiedy w Warszawie dostawia się dodatkowe autobusy nocne na sylwestrowo-noworoczną noc we Wrocławiu wprowadza się kursy szkieletowe na 5 godzin przed północą.




To tak naprawdę masa małych grzeszków. I to grzeszków urzędniczych jak i “przewoźniczych” bo przecież “nie da się” albo “po co to zmieniać, skoro działa”. Wrocław czeka jeszcze długa droga. Bez tego te 40% mieszkańców jeżdżących komunikacją zacznie spadać a nie rosnąć. Dla pasażera liczy się czas i komfort przejazdu, ale przede wszystkim pasażer chce na komunikacji miejskiej polegać. We Wrocławiu tego nie ma.

 
Liberator
O mnie Liberator

Laurka od fanów: "Doktryner kapitalizmu" i "obrzydliwy psychol".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka