Turul Turul
618
BLOG

Historyk w Polsce

Turul Turul Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Jako osoba, która ukończyła studia na kierunku historia i wciąż kształci się w tym zawodzie mam pewne przemyślenia o pozycji i wymaganiach jakie społeczeństwo polskie stawia historykowi. Jeszcze jako student studiów licencjackich, popełniłem kilka tekstów historycznych, wziąłem udział w kilku konferencjach naukowych, prowadziłem prelekcje dla młodzieży, prowadziłem lekcje itd.. Obecnie wciąż  studiuję i nieustannie dziwię się temu co się dookoła mnie dzieje. Moja przygoda naukowa zmierza obecnie do końca pewnego etapu. Mam nadzieję, że nie będzie to ostatni etap mojej przygody z badaniami, pisaniem tekstów naukowych i popularnonaukowych.

To wszystko co wydarzyło się w ostatnich latach to jednak nie tylko godziny spędzone na lekturze, pisaniu, wizytach w bibliotece, ale również rozmowy z ludźmi, ludźmi dodajmy bardzo specyficznymi. Zarówno osobami mającymi pewne doświadczenie zawodowe jako historycy, jak i osobami, które określić można krótko – amatorzy. Z racji pewnych wcześniejszych doświadczeń życiowych byli to głównie ludzie o konserwatywnych prawicowych poglądach, którzy obecnie bardzo często utożsamiają patriotyzm i konserwatyzm z partią rządzącą, lub spiskową teorią dziejów, reprezentowaną choćby przez Grzegorza Brauna.

Obserwacja postaw i postulatów zgłaszanych w stosunku do historyków stanowiła inspirację do napisania tego tekstu, podobnie jak bliższe zagłębienie się w koncepcje historiograficzne prezentowane przez francuską szkołę Annales, której przedstawicielami byli między innymi Marc Bloch, Lucien Febvre czy Fernand Braudel. Wielcy historycy, którzy doczekali się nawet nieformalnego tytułu „księcia historii” (patrz Braudel), postulowali aby nauka historii nie była tylko i wyłącznie nauką o „królach i wojnach”. Domagali się by historyk w swoich badaniach odwoływał się do doświadczeń ekonomii, psychologii (ale nie bez przesady, w którą popadli niektórzy autorzy tworzący w nurcie tzw. psychohistory) czy socjologii. Postulaty te realizowano w praktyce. Marc Bloch pisząc swoją książkę „Królowie cudotwórcy”, w której przedstawił swoje badania nad cudownymi uleczeniami dokonywanymi jakoby za sprawą obcowania z monarchą, korzystał z pomocy swojego brata lekarza, z którym analizował dostępne źródła by ustalić na jaką jednostkę chorobową cierpiał pacjent, czy była szansa ozdrowienia itd..

Kierunek, który reprezentowali twórcy szkoły „Annales” powstał w opozycji do dominującej w XIX w. pruskiej historiografii. Obecnie w Polsce od historyka nie wymaga się by prowadził badania z zakresu historii kobiet, by pokazywał wpływ gospodarki na sytuację polityczną w międzywojniu… Od historyka w Polsce, i nie ważne czy chodzi tu o historyka akademickiego czy o nauczyciela historii gdzieś na zabitej dechami prowincji. Żyjemy obecnie w kraju, którego społeczeństwo domaga się od naukowca, humanisty, jakim przecież jest historyk, prezentowania taniej propagandy o tym, że PRL był zły, „i wszystko już teraz można zwalić na niego, a gdy dusza zatęskni do minionych dni można o suchym pysku słuchać Wysockiego”.

Historyk w Polsce premiowany jest jeśli w oparciu o dokumenty archiwalne skleci jakąś głodną historyjkę o agenturalnej przeszłości tego czy owego polityka. Jeśli opisze „wielkie bohaterstwo” pewnego pułkownika, który za amerykańskie dolary informował CIA o planach Układu Warszawskiego, względnie za urządzanie polowania na „tajnych współpracowników” Służby Bezpieczeństwa lub poszukiwania agentów WSI.

Jeżeli historyk jest mediewistą lub nowożytnikiem jego zadaniem jest opisywanie o tym jak to w minionych wiekach Polska była potęgą, którą oczywiście zniszczył żydowsko-masoński spisek. Oczywiście w pracy nowożytnika nie może zabraknąć informacji o tym, jaką to wspaniałą jazdą była husaria, i że „wtedy tośmy wszystkich po kątach rozstawiali”. A że fakty przeczą, i w polskiej historii wieku XVII i XVIII pełno jest niby zwycięskich, ale w dłuższej perspektywie przegranych wojen, to już inna para kaloszy. No bo jak inaczej nazwać ciągłe walki polsko – szwedzkie, które wybuchały z powodu dynastycznych interesów polskiej odnogi dynastii Wazów? Nieco lepiej ma XIX wiecznik, bo niejako z przymusu musi pisać o powstaniach. Oczywiście niech go ręka boska broni by poddał w wątpliwość ich sensowność – najstraszliwszym dogmatem polskiej nauki jest determinizm – powstanie musiało wybuchnąć (nie ważne czy piszemy o listopadowym czy warszawskim) bo Polacy pragnęli wolności, itd., itd.. Krytyczna ocena koncepcji politycznych w kontekście powstania jest możliwa tylko jeśli piszemy o XIX-wiecznych zrywach. Wszelka próba krytyki, czy poddania pod dyskusję tego czy warto było wywoływać Powstanie Warszawskiej jest równoznaczna ze ściągnięciem na swoją głową chóru znawców pokroju Jana Pietrzaka, którzy wiedzą lepiej, znają lepiej historię i są mądrzejsi, mimo, że cała ich wiedza opiera się na dwóch książkach które przeczytali za „tej strasznej komuny”.

Polskiemu historykowi nie wolno obecnie poddać w wątpliwość zdolności przywódczych Piłsudskiego – człowiek który by spróbował zostanie natychmiast zmieszany z błotem. W szkole nauczyciel historii powinien wyrzucić z programu całkowicie wszystko co nie dotyczy historii Polski i przez dziewięć lat nauki opowiadać młodzieży na zmianę o husarii, Powstaniu Warszawskim, Solidarności, Stanie Wojennym, Nocnej Zmianie i likwidacji WSI – do tego sprowadza się historia według tzw., „prawdziwych Polaków” i „patriotów”.

Żeby była jasność – tłuczenie na lekcji historii opowieści o Żołnierzach Wyklętych, polskich siłach zbrojnych na Zachodzie, „Solidarności” itd., itp., jest cholernie ważne. Przez wiele lat nie można było o tych sprawach mówić, nie oznacza to jednak, że po latach niedojadania powinniśmy nagle rzucić się na ciepłe i gęste. Trzeba zachować umiar, niestety środowiska, które ZUPEŁNIE nie znają specyfiki pracy w szkole i aktualnie obowiązujących programów rzucają się z motyką na słońce.

Nie chcę ponownie pisać o tym dlaczego ostatnia reforma edukacji jest dobra, ale to właśnie za czasów tej reformy po raz pierwszy KAŻDY uczeń szkoły ponadgimnazjalnej ma pełne wykład historii ojczystej w wieku XX, łącznie z żołnierzami wyklętymi, Solidarnością i Katyniem. I to jest chyba najważniejsze w tym wszystkim. Niestety obecny rząd bierze się za odkręcanie korka zakręconego już kilka lat temu. Szkoda, że niejako przy okazji władza bierze się za kolejną reformę, która ma naprawić błędy poprzedniej reformy, która miała z kolei naprawić jej poprzedniczkę. Jeżeli w 2017 r., faktycznie zapadnie decyzja o wygaszaniu gimnazjów to za kilka lat, jestem tego bardziej niż pewny, dojdzie do kolejnej reformy, które te gimnazja ponownie powołają do życia.

Historia w Polsce musi ulec „modernizacji”. Musimy przestać oczekiwać od niej opisu na zasadzie przyczyna – wydarzenie (data) – skutek. O wiele lepiej dla wszystkich będzie jeśli przestaniemy wierzyć w głupoty opowiadane przez zawodowych doktrynerów i polityków pokroju Brauna, gdy przestaniemy wykorzystywać dane zawarte w archiwach do zabawy w politykę, jak to zrobił kiedyś Cenckiewicz. Niech historycy prowadzą badania z zakresu historii kobiet, historii wykluczonych, Sozialgeschichte, a nawet psychohistorią! Niech robią to co lubią, i to co ich interesuje, a nie to co jest aktualnie potrzebne politykom. Przestańmy jako społeczeństwo domagać się by historia była dla nas nauczycielką życia, ale żeby pokazała nam jak zmieniała się Polska i Polacy przez wieki.

Historię wydarzeniową uprawia się namiętnie jeszcze w jednym państwie europejskim – Federacji Rosyjskiej. Polska historia historyzująca jest jednak nastawiona na konfrontację „z ruskim”, który jest tradycyjnie głupszy, brudny, pijany i jak to się zwykło mówić – „sto lat za murzynami”. Szkoda tylko, że w Rosji przyjęty jest taki sam model historiografii jak w Polsce. A więc jeśli nie daj Boże dojdzie do konfrontacji pomiędzy Polską, a Rosją, to zwolennicy histriografii historyzującej będą mogli dopisać kilka kolejnych rozdziałów do wielkiej księgi znanej jako „martyrologia narodu polskiego”. Co to oznacza? Że Polska jako państwo posiadające znacznie mniejszy potencjał militarny niż Rosja zostanie w „razie czego” zmiecione, a cenę za to zapłacą młodzi ludzie. Niestety, ale jeżeli wyrobimy w młodym pokoleniu przekonanie, że Powstańcy Warszawscy to w ogóle wzór do naśladowania pod każdym względem, nie pokażemy młodzieży tragizmu i walki w powstaniu jako wyboru pomiędzy złym, a jeszcze gorszym, jeśli nie odejdziemy od historii wydarzeniowej, będącej wyliczeniem wojen i królów, to zawsze pozostaniemy przedstawicielami wymarłego już świata dążącego do konfrontacji z okolicznymi szwarccharakterami. Dzisiaj na świat trzeba patrzeć inaczej – mieć swoje zdanie, ale w imię interesów czasami zatkać nos i podpisać jakiś świstek – tak jak mógł to uczynić wiosną 1939 r., Józef Beck i tym samym nie doprowadzić do wojny z III Rzeszą. Bo przecież II Wojna Światowa nie musiała zacząć się od ataku na Polskę, tak samo jak komunizm nie musiał wcale upaść.

Przekonanie o tym polskich historyków to zadanie co najmniej karkołomne. Podjął się tego jako pierwszy Piotr Zychowicz pisząc książkę – „Pakt Ribentrop – Beck” i co? Mimo, iż przedstawił wizję Polski jako mocarstwa zdolnego do wykręcenia się z sojuszu z Rzeszą i pobicia ZSRS, jego próba nieortodoksyjnego spojrzenia na polską historię spotkała się z silnym sprzeciwem ze strony społeczeństwa. Cóż, pozostaje chyba tylko poczekać aż młode pokolenie historyków pójdzie po rozum do głowy i spojrzy na wyniki sprzedaży książki Zychowicza. A potem doda dwa do dwóch i zacznie myśleć. Pozostaje więc czekać. Byle tylko nie za długo. 

Turul
O mnie Turul

Jestem narodowcem. Jestem Polakiem - obowiązki również mam polskie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura