Powoli zbliżaliśmy się do stacji docelowej. Patrzyłam na morze. Zawsze urzekał mnie krajobraz nieskończonej tafli wody, który przecinają połyskujące w oddali bandery i żagle statków morskich. Natura maluje najpiękniejsze dzieła sztuki.
Dworzec w Juracie przywitał nas słonecznym popołudniem. Nic w tym dziwnego, to przecież środek lata. Może pójdziemy na spacer brzegiem morza?- zapytałam Julię, gdy nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się, za mną stał starszy człowiek, oparty o rower. Czy panie może do pani Bożenki M.? - Tak. Odpowiedziałam, nie zwlekając. To, może ja pomogę ? Zapytał, wskazując na bagaże...
Rankiem, gdy zbudziłam się ze snu Julia jeszcze spała. Za oknem słychać było urywane słowa męskiej rozmowy. Wyjrzałam przez okno. Dzień dobry - rzuciłam słowa powitalne. - Dzień dobry - panowie odpowiedzieli chóralnie. Dziś są rybki na kolację. Lubi Pani ryby? - Bardzo, zwłaszcza te świeże - odrzekłam. - Na niebie są jeszcze chmury, ale przejaśnia się, to dobry znak na początek wakacyjnego urlopu. Od jutra zapowiadają słońce. Kontynuował starszy mężczyzna nie przerywając pracy przy patroszeniu ryb.
Zaparzyłam czarną kawę, z filiżanką w ręce zeszłam do ogrodu, by popatrzeć jak przyrządza się ryby do smażenia metodą chałupniczo-przemysłową, bo większość tych ryb zostanie przetransportowana do tutejszych smażalni obsługujących liczną rzeszę turystów. Przy rybach pracowało bardzo sprawnie dwóch mężczyzn. Czas obróbki jest istotny, sprawione ryby muszą jak najszybciej trafić do chłodni. Trzeci mężczyzna w tym czasie zajmował się sieciami. To pan Antoni, ten sam, który przywitał mnie i moją przyjaciółkę na peronie stacji. Po kilkunastu minutach, pan Antoni zagrał na organkach i zaśpiewał - "Poranek słoneczny, piękny. Wcześnie stary rybak wstał po bursztyn. Na plażę udał się." A z jakim przejęciem to grał, w jego oczach był blask wielkiej miłości do morza.
On i jego brat Józef są rybakami z dziada pradziada. To rodzina kaszubska, od pokoleń mieszkająca na płw helskim. Ich dziadek wypływał na łowiska mając 92 lata. Bracia mieszkają w jednym domu. Razem bytują i razem pracują. Pan Antoni ma 77 lat, jego brat Józef 75. Razem mają lat aż 152. Wiara i optymizm to ich sposób na życie. Modlą się o pokój Chrystusowy. Modlitwę o pokój na ziemi pojmują jako święty obowiązek.
Wypływają w morze 3-4 razy w tygodniu, wypływają na godzinę, dwie jeszcze przed świtem. Na moje pytanie jaką łodzią pływają, pan Antoni odpowiada - najstarszą i najmniejszą. Ich łódź ma przeszło 30 lat, w tym roku skończy swoją rybacką służbę. Najwyższy czas iść na emeryturę, niech pływają młodsi - konstatuje pan Antoni.
Siedzący obok mnie mężczyzna wyraźnie nie jest zadowolony z wykonywanej pracy. Na jego miejscu z pewnością miałabym podobną minę. Nożyczkami obcina płetwy ryb i wrzuca do pojemnika, skąd chwyta je sprawnie w swoje ręce pan Józef, by usunąć jelita. Młody człowiek wygląda na 30 - 35 lat, ale w rzeczywistości jest starszy. - Lubi pan pracę rybaka ? - pytam. - Nie. - To dlaczego pływa pan w morze ? - Jestem bezrobotny i choć z tego łowienia dużych pieniędzy nie ma, to zawsze klika groszy wpadnie. A pojeść też można zdrowo. Poza tym to jeszcze jedne ręce do pomocy na morzu. Pomocne zwłaszcza, gdy na morzu panują trudne warunki. Ojciec i wujek mają swoje lata. Z zawodu jestem piekarzem. Nie chwyciłem bakcyla morza. Pływam, bo muszę. A poza tym, teraz żeby zdobyć uprawnienia trzeba mieć dużo pieniędzy. Ja ich nie mam. Uprawnienia mają ojciec i wujek. Pływam jako pomocnik i na morzu, tak jak ryby - nie mam głosu.
Patrzę na wypracowane dłonie pana Antoniego. Pytanie samo ciśnie się na usta - Czy łódź jest sterowana ręcznie ? - Nie. Kwituje krótko rybak. Ma dwa silniki, ale nie ma osłony przed wiatrem i słońcem. Panują w niej trudne, surowe warunki, tak jak trudna i surowa jest praca rybaka. Łowimy głównie flądry. Zwykle płyniemy w okolicę Kuźnicy. Jednak nie zawsze ryby tam biorą. Wtedy płyniemy dalej, aż pod Gdynię.
Pytam mojego rozmówcę o techniki łowienia. Wyjaśnia, że zastawiają sieci na dobę, dwie. Gdy są pełne, wyciągają je. To ciężki kawałek chleba dlatego siła rąk jest niezbędna. Ale ta praca wymaga też wielu lat doświadczeń. - Często kłócimy się z bratem na morzu, gdy różnimy się w opiniach. Ale, na lądzie jesteśmy zgodni. Wtedy, gdy zostajemy w domu i nie płyniemy w morze pracujemy przy sieciach. To praca spokojna, tu morze się nie burzy. Przygotować sieci do połowów to misterna sztuka, reperacja, złożenie do suszenia i mycie wymagają wielkiej wprawy; by ryba chciała wpłynąć do sieci, te muszą być czyste. Do brudnej sieci ryba nie wpłynie. Myjemy je w zatoce, a potem w otwartych wodach morza.
Mój rozmówca nazywany przez miejscowych Tośkiem lubi swoją pracę. Pracując przy sieciach, nuci stare melodie. I choć zwykle się uśmiecha i ma bardzo łagodną twarz, to jak mi się zwierzył także na niego przychodzą chwile smutku, refleksji i zadumy. Melancholia dopada go wtedy , gdy jest sam. Nie chciał mi jednak powiedzieć, co go szczególnie zasmuca. Zadziwia go technika. Zadziwia go też to, że kobiety chodzą w spodniach. Kiedyś, to było nie do pomyślenia. Wspomina stare czasy, gdy w kościele mężczyźni stali po jednej stronie, kobiety po drugiej; teraz nawet w kościele jest demokracja, wszyscy stoją obok siebie - śmieje się pan Antoni.
Pytany o kobietę swego życia ze smutkiem stwierdza. - Jak pewnie pani zauważyła jestem samotny, bardzo samotny. Chciałem spotkać Bursztynkę, ale nie było mi to dane. Całe moje życie służyłem innym. Mnie wypadało dodać, że była to służba z wyjątkową klasą. Wzruszony ucałował moją dłoń.
Osobom niewtajemniczonym wyjaśniam, że Bursztynka zwaną inaczej Juratą wg legendy kaszubskiej to królowa boginek morskich, która miała na dnie Bałtyku w okolicach obecnego płw helskiego pałac z bursztynu. Umiłowała rybaków i nie pozwalała podwładnym boginkom swawolnymi żartami czynić im żadnej psoty. Ceniła w rybakach trud ich pracy i ubolewała nad tym, że często połowy ich były mierne, a głód zaglądał do ich chat. Podziwiała ich dobre serce. Ujęli ją tym, iż mimo, że sami byli biedni, to owocami swej pracy dzielili się z bogami morza, składając ofiary z ryb. Dlatego postanowiła im pomóc. W tym celu użyła swej mocy, by zaczarować wichry morza, by połowy rybaków mogły być obfitsze. Wraz z boginkami uwodziła je śpiewem o miłości, oddalając je od rybaków, by ci mogli w tym czasie na spokojnym morzu obficie ryb nałowić. To opowiadanie ma jednak tragiczne zakończenie. W Bursztynce zakochał się Perkun potężny bóg morza i ziemi. Natomiast ona sama pokochała biednego rybaka o imieniu Antoni, Tosiem zwanego. Gdy Perkun oświadczył się pięknej Bursztynce, wyznała iż prawdziwą miłością darzy młodego rybaka. Wtedy Perkun dał jej 5 dni, by wybrała pomiędzy nim, a rybakiem.Gdy zmierzch zapadał Bursztynka wypłynęła na brzeg morza, rozpaczając nad swym losem. Jej ukochany Tosiek też tam przyszedł, bo robił to codziennie w nadziei, iż spotka tam swoją ukochaną. Bursztynka opowiedziała mu o Perkunie i ujawniła przed nim, iż Perkun zapowiedział zemstę. Kochankowie dokonali zaślubin gorącym pocałunkiem, po czym odpłynęli do Pałacu bursztynowego, by przez pięć dni kosztować owoców prawdziwej miłości. Każda z boginek mogła opuścić pałac, ale wszystkie odmówiły, chciały dzielić los ich królowej. "Perkun po upływie pięciu dni dowiedział się całej prawdy o królowej i młodym rybaku i wówczas uderzył potężnym piorunem w podwodny pałac Juraty. Zginęła Jurata, zginął młody rybak i wszystkie boginki morskie. Cały pałac, zbudowany ze złocistego kamienia, rozsypał się w gruzy."
Pan Antoni nie lubi opowiadać o sobie, podobnie jak jego brat. Miałam wielki problem, by zechciał mi na kilka pytań odpowiedzieć, zabawiając go podczas rozmowy jak zabawia się grzechotką dziecko, by tylko mi nie uciekł. Dobrze, że mam pamięć magnetofonową, bo nie mogłam przy nim notować, widok pióra i zeszytu płoszył go najbardziej. - Ja jestem człowiekiem pracy, nie słowa. Wolę zaśpiewać, zagrać na organkach niż opowiadać. Po czym przyłożył organki do ust i ponownie zagrał melodię ... "nie wiem ach nie wiem co mi się stało, że zakochałem się" - i wziął wiadro do ręki napełnione po brzegi sieciami i powędrował w kierunku morza. Jutro skoro świt, znów wypłyną w morze. On najstarszy rybak w okolicach Jastarni i jego młodszy brat.
Nazwiska nie podaję, na prośbę mojego rozmówcy. - Jestem szarym człowiekiem i takim chcę pozostać - w cieniu, bez fleszy, bez gwiazd. To da się zrobić panie Tosiu, będzie prawie jak w kaszubskiej baśni. Moim rozmówcą był pan Tosiek, rybak z płw helskiego, który całe życie czekał na swą Bursztynkę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości