Twórcze Nic Twórcze Nic
146
BLOG

O moim egoizmie

Twórcze Nic Twórcze Nic Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Egoizm jest w samym centrum mojej polityki. Na samym początku pisania tego bloga (blogu?) napisałem, że kontrola nad innymi jest tym, czego chcę uniknąć. Nawet do tego jednak motywuje mnie moje samolubstwo – kocham siebie, więc chcę siebie wyrażać, czyli odciskać siebie na świecie, bez zanieczyszczeń. Zwłaszcza to siebie chcę na świecie odciskać, nie kogoś innego. No i chcę też świat pochłaniać, w tej części, która mi odpowiada, w sposób jaki mi odpowiada, w jak najmniej kontrolowany z zewnątrz sposób.

Jakie ma to znaczenie polityczne?


Czy kieruję kimś czy jestem kierowany, przesiąkam relacją w której się znajduję – gdy ktoś mną rządzi, nie mogę działać wbrew tej osobie, gdy rządzę – nie mogę działać bez tej osoby. Jestem więc ograniczony przez innych, bo uzależniony od nich i moje działanie jest zrośnięte z ich działaniem. Mój wpływ na świat i mój odbiór świata przestają być moje w jakimś stopniu. Tak, to dotyczy też rzeczy, one też pozbawiają mnie możliwości zawłaszczania świata. I dlatego bliscy są mnie tak zwani taoiści – Laotse i Czuagdze, którzy świetnie opisali, jak zachowywać niezależność nie tylo od podmiotów, ale przedmiotów, jak i od siebie. Tak, sam siebie też mogę pozbawić swojej własności. Nie będę o niezależności od siebie i rzeczy pisał. Nie bardzo mieści mi się to w pisaniu o polityce. Chcę pisać, pisząc o polityce, o relacjach między ludźmi. A marzę o określonej wspólnocie, pisząc o tym.
Wspólnota, o której marzę jest wspólnotą podobnych mi egoistów, ludzi działajacych ze względu na siebie, zakochanych i zadufanych w sobie. Tylko oni nie pozwolą mi, gdybym uległ takiej pokusie, by nimi rządzić. A przynajmniej – stawią mi wtedy opór, nie pozbawią mnie szansy na to, co ostatecznie mnie napędza, mojego egoizmu, od którego oddalić mnie może moje zaślepienie (które jak najbardziej może być efektem egoizmu i nie ma w tym żadnej sprzeczności). Ale to wymaga sytuacji, w której dostaną oni ode mnie środki do takiego działania. Środki te muszę sam stworzyć i środki te muszę odbierać innym. Środki te gwarantowałyby im, że ich siła byłaby równa mojej i równa tym, którzy mogliby w razie czego im zagrażać, umniejszając ich siłę. Moim zdaniem najlepiej do stworzenia takiego społeczeństwa, takiej wspólnoty, posłużyć może to, co nazywam socjalizmem. Socjalizm ten za swoją podstawę miałby pomoc wzajemną – każdy daje innym coś wartościowego, na ile go stać, licząc się w tym z potrzebami innych, rozumiejąc je i wyczuwając jak najlepiej. Potrzebuję egoistów, muszę więc dać szansę ludziom na stanie się egoistami. Do tego potrzeba, by dostali ode mnie, czego oni chcą. Potrzebuję też, by oni pozostawili mi coś, co może być dla mnie korzystne, według mojej oceny. Wszystko wydaje mi się tu pasować do siebie.

Co jest mi potrzebne?


Ludzie nie rodzą się takimi egoistami, z którymi chciałbym żyć. Muszą dopiero nimi się stać, nauczyć się tego. Człowiek tylko może się  stać takim egoistą, ma do tego w sobie odpowiednie zalążki. I właśnie to zasada pomocy wzajemnej wzmagałaby ten egoizm. Ale pod pewnymi warunkami. Jednym z nich jest to, że ta zasada nie mogłaby wymazać konfliktów. Ludzie mają prawo walczyć ze sobą w mojej wymarzonej wspólnocie. Nie mogą jednak zwyciężyć tak, by pokonać totalnie wszystkich swoich przeciwników. Nie wierzę w to, że takie zwycięstwo wyeliminowałoby z życia ludzi niewolnych, niewolników. Raczej stworzyłoby niewolników w stanie czystszym, niż występują obecnie. Poza tym, sama eliminacja wydaje mi się czymś obmierzłym, jako egoiście, pewne rzeczy nie są warte swojej ceny zwyczajnie, egoizm, który uzyskano by eksterminacją byłby dla mnie karyaturą. Stąd ja popieram zarówno prawo własności prywatnej jak i brak państwa. Nie totalnie, ale popieram. Człowiek, do bycia egoistą, nieograniczonym egoistą, potrzebuje kontroli nad światem i potrzebuje braku (tak, braku!) takiej instytucji, którza zajmuje się wpływaniem na jego działanie poprzez przemoc. Własnośc pozwala mu na walkę, bo ma o to coś, o czego nikt nie ma prawa, oprócz niego, a może to coś być bronią (to kwestia wyobraźni właściciela), a brak państwa daje mu szansę na to, że nie zostanie zdominowany przez swoich przeciwników. Ale, jak już zaznaczyłem, moje poparcie dla jednego i drugiego ma granice. Dominować można właśnie dlatego, że ktoś może z Tobą walczyć – pracodawcy to właśnie robią, ośrodki przemocy takiej jak państwo lub podobne jak najbardziej mogą wspierać właśnie to, by ktoś nie ulegał dominacji, wprowadzając choćby podatki na rzecz biedniejszych i ograniczenia własności, bo dysponują przemocą. Nie liczy się wsparcie dla tych rozwiązań ostatecznie, ale ich przydatność dla tego, bym ja był coraz bardziej i bardziej samolubnym jasiem.

Wszysto jednak kręci się ciągle w okół mnie


Na sam koniec podreślę jeszcze, że nie szukam doskonałych rozwiązań. Nie wierzę w nie. Wierzę to, że niedoskonałe, niekompletne urządzenia społeczne mogą porpawić moją sytuację, poprawiając sytuacje innych. Nie uważam też, że unikanie władzy koniecznie musi być konsekwetne, przeciwnie – władza potrafi karmić mój egoizm. Jest po prostu niezwykle dla niego groźna.

Ps. Drogi FatBantho! Otóż, jeśli usłyszysz w swoich duchowych uszach Wagnera czytając to, to nie możesz się bardziej mylić, ponieważ ja wolę piosenki. Piosenki o tym, jak pewien jegomość obrabował kapitana Farrela z pieniędzy, które ten dostał z podatków i potem został zdradzony przez dziewczynę, przez co pomóc mu może tylo jego brat w armii; jak to należy się napić, bo już jest grubo po 10tej; jak to palenie, hazard i całownie to nie grzech; jak to trzeba uważać na piękne panie w Belfaście, bo można przez nie wylądować po drugiej stronie kuli zeimskiej; jak nie warto wychodzić za mąż za starego człowieka, bo stracił swoje falurum i nie ma wcale ding durum; jak można sprzedać wszystko, nawet żonę i dzieci za tytoń i piwo; jak zdradziecka jest Nancy Whisky; jak pewną starą kobietę mieszkająca w lesie, przy rzecze, powiesili, gdy wbiła w głowę swojego 3 miesięcznego dziecka mały nożyk. I wiele innych piosenek wolę od Wagnera, a najbardziej to tą piosenkę o Timie Finneganie, który spadł z drabiny, rozstrzasał sobie łeb, został polany na swojej stypie “wodą życia” i powstał z martwych, pytając się, dlaczego wszyscy tak na czarno, jakby był jego pogrzeb?
 

Chcę szklanego domu nad morzem lemoniady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości